Belgia, Hiszpania, Portugalia, a wczoraj Brazylia, pierwszy raz w historii, do tego na własnym stadionie w Tangerze, wypełnionym 66-tysiącami widzów, na początku ramadanu, świętego miesiąca islamu. Maroko się nie zatrzymuje, bo Maroko widzi jeden cel – zostać najlepszym zespołem całej Afryki.
W środę, w dniu półfinału z Francją, stołeczny Rabat żył meczem od bladego świtu. Wychudzony nastolatek od rana sprzedawał flagi naprzeciw Rabat Ville, bielutkiej jak śnieg stacji kolejowej postawionej w stylu art deco. Kawałek dalej w Yves Rocher obsługiwały cztery ekspedientki w reprezentacyjnych koszulkach, dwie w białych i dwie w czerwonych. Kilka kroków obok starszy pan popijał kawę w szaliku.
Ale w sobotę, w dniu spotkania o trzecie miejsce z Chorwacją, było już zupełnie inaczej. Rabat miał w czterech literach, czy kadra przywiezie brązowy medal, czy nie. Zawodnicy Walida Regraguiego swoje już zrobili – jako pierwszy przedstawiciel Afryki zameldowali się w czołowej czwórce mistrzostw świata. Wszyscy byli z nich dumni, ale większość myślała też o przyszłości – o zdominowaniu całego kontynentu.
– Bo w Pucharze Narodów Afryki mamy tylko jeden triumf, w 1976 roku. Dawno temu. W pucharach nasze kluby radzą sobie świetnie. Ostatnie pięć edycji CAF Confederation Cup to cztery wygrane drużyn z Maroka. Ostatnie sześć edycji CAF Champions League to dwa zwycięstwa i jeden finał ekip z Maroka. Teraz należy to przenieść na reprezentację. Jeśli dojdziemy minimum do finału, to będzie znaczyło, że jesteśmy na dobrej drodze do ugruntowania swojej pozycji – tłumaczył mi Amine El Amri, korespondent „Le Matin” w Katarze.
Co prawda PNA zostanie rozegrany dopiero w styczniu 2024, ale już teraz można bronić tezy, że Lwy Atlasu to nie drużyna jednego turnieju. Kto nie wierzy, niech zapyta Brazylijczyków.
Jak sukces, to króla
– Sir! – grzmiały trybuny Ibn Batouta Stadium w trakcie rywalizacji z Canarinhos. „Sir” to w wolnym tłumaczeniu „naprzód”, coś w stylu angielskiego „let’s go”, najczęściej wykorzystywanego w koszykarskich halach. I ekipa Regraguiego parła naprzód, dwukrotnie wprowadziła w ekstazę rodaków. Przed przerwą – dzięki Sofiane’owi Boufalowi. W drugiej połowie – za sprawą Abdelhamida Sabiriego.
Le but de BOUFAL !!!!!!!! pic.twitter.com/VdUS3rqsCT
— SOCCER212 (@SCCR_212) March 25, 2023
Oczywiście, Brazylia ma swoje problemy, choćby prowadził ją tymczasowy selekcjoner Ramon Menezes Hubner, ale to nieważne, bo to nie jednostkowy przypadek. Przecież wcześniej wciry zbierali Belgowie, Hiszpanie oraz Portugalczycy. Regragui prowadził Lwy Atlasy jedenaście razy i wciąż poniósł ledwie porażki – w półfinale i meczu o brąz mundialu w Katarze.
GOAAL SABIRI, 2-1 MOROCCO!!!#MARBRA🇲🇦🇧🇷 pic.twitter.com/W0C6vjIthK
— Maghrib Foot (@MaghribFoot) March 25, 2023
– Trudno otrząsnąć się po tym magicznym wieczorze, pamiętając, że cały ten sukces jest częściowo owocem i wizją Jego Królewskiej Mości Króla Muhammada VI (podczas rozprawy w Skhirat, 2008), ale także jego „wizji rozwoju” w 2017 r. – napisano na popularnym profilu „SOCCER212” (ponad 90 tysięcy obserwujących), informującym o reprezentacji Maroka.
Naturalnie, w takiej chwili nie mogło zabraknąć króla. Muhammad VI kocha futbol, po dużych sukcesach – czy to klubów, czy kadry narodowej – dzwoni od razu po meczu do trenera, a czasem i zawodników. Jeśli ktoś rozmawiał jeszcze na boisku przez telefon, to z pewnością właśnie z monarchą.
W trakcie mundialu nawet Muhammad VI dał się ponieść emocjom. Po meczu z Portugalią człowiek w garniturze gestem nakazywał rozstąpić się tłumowi przed terenówką, wokół której dreptali kolejni, ubrani identycznie ochroniarze oraz umundurowani policjanci. I jedni, i drudzy starali się zasłonić auto, a ludzie w kamizelkach odpychali gapiów. Wszyscy wyglądali na nieprawdopodobnie spiętych. Wszyscy poza mężczyzną w koszulce kadry narodowej z malutką flagą Maroka, siedzącym na przednim siedzeniu pasażera – Muhammadem VI, który beztrosko machał.
– Król widzi futbol i sport jako bardzo ważny sposób, by młodzi byli skoncentrowani na dwóch sprawach. Po pierwsze, na tożsamości narodowej. Koncepcja bycia Marokańczykiem – szacunek do matki, uwielbienie rodziny, posiadanie wielkiej pasji – przecież to wszystko zawierało się w występach drużyny na mundialu. Po drugie, by młodzi nie zbaczali z dobrej drogi. W kraju, w którym jest bieda, gdzie nie jest łatwo żyć, młodzi mogą szybko zejść na złą ścieżkę. A futbol daje nadzieję, że warto mieć marzenia i walczyć o nie, jak nic innego na świecie. Dzięki temu pomaga trzymać młodych w pionie – tłumaczył nam El Amri na potrzeby Kwartalnika Sportowego.
Rzecz jasna król kocha futbol, bo pomaga odwrócić uwagę od ubóstwa, ponieważ choć Maroko i tak należy do tych bardziej rozwiniętych gospodarczo krajów Afryki, wciąż toczy nierówną walkę z biedą. Ale króla kocha i to się liczy dla poddanych.
Wychowani na obczyźnie
Pod koniec mistrzostw świata w miejscowych mediach uparcie podkreślano wkład Piłkarskiej Akademii Muhammada VI w sukces kadry. Monarcha niecałe dwie dekady temu uznał, że źle się dzieje w marokańskim futbolu i zarządził – trzeba stworzyć ośrodek szkoleniowy. Na osiemnastu hektarach w Sali, niedaleko lotniska, wybudowano pięć boisk, internat, szkołę i zaplecze medyczne. Pracę rozpoczęto w 2007 roku, po trzech latach król oficjalnie zainaugurował działalność ośrodka. Dyrektorem technicznym mianował Nassera Largueta, w przeszłości szefa centrów treningowych FC Rouen, AS Cannes, SM Caen i RC Strasbourg.
WELCOME TO MOROCCO 🇲🇦
pic.twitter.com/49wY0oxKyM— SOCCER212 (@SCCR_212) March 26, 2023
I faktycznie, tam zaczynali podstawowi piłkarze Lwów Atlasu – Youssef En-Nesyri, Nayef Aguerd czy Azzedine Ounahi, ale to zaklinanie rzeczywistości, bo poza nimi próżno szukać lokalnych wychowanków. Większość uczono grać w Europie – aż 14 zawodników, którzy znaleźli się w kadrze na mundial, urodziło się poza Marokiem. W żadnej innej drużynie nie występowało tak wielu piłkarzy, którzy reprezentowali kraj inny niż ten, w którym przyszli na świat.
A to pewnie nie koniec, jako że Regragui już rozmawiał z urodzonym w Maladze pomocnikiem Milanu – Brahimem Diazem.
– Ma podwójne obywatelstwo i szczerze pogadaliśmy. Był uczciwy. Nie ma żadnych negocjacji, ale poprosił o czas do namysłu. Kocha Maroko, jednak to będzie jego decyzja – tłumaczył selekcjoner.
Regragui szuka, bo także nie ukrywa, co się liczy.
– Teraz skupiamy się na Pucharze Narodów Afryki. Wiemy, że w tym turnieju jest zawsze trudno – przyznał po pokonaniu Brazylii.
***
– Te wydarzenia tchnęły w ludzi wiarę we własne możliwości – mogą być w czymś dobrzy i dumni. Państwa postkolonialne nadal mentalnie bywają pogrążone w stanie umysłu, który odarty jest z owego przekonania o własnej wartości. Zmieniło się coś w ich narodowej świadomości – napisała Katarzyna Ławrynowicz, autorka bloga „U mnie w Marrakeszu”, od lat mieszkająca w Maroku, po jednym ze zwycięstw Lwów Atlasu w mundialu.
Pierwsza w historii wygrana z Brazylią tylko umocni tę wiarę.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Janczyk z Pragi: Dotrzeć do głów, a nie je ścinać. Santos i walka z mentalnością przegrywów
- Słabi Bednarek i Kiwior nie sprawiają, że Glik staje się dobry
- Sebastian, czas przestać być piłkarzem anonimowym w tej kadrze
foto. Newspix