Fernando Santos teatralnie pokazał sześć palców. Tyle punktów zamierza zdobyć w meczach z Czechami i Albanią. I nie ma w tym nic dziwnego. Rozpoczęcie eliminacji do niemieckiego Euro od dwóch zwycięstw to niemal obowiązek reprezentacji Polski. Sens inicjacyjnych powołań portugalskiego selekcjonera biało-czerwonej kadry jest jednak zupełnie inny: to całkiem przekonująca obietnica przesunięcia taktycznej wajchy w stronę futbolu atrakcyjnego dla oka.
68-letni trener za dużo w życiu widział, przeżył i wygrał, żeby zdradzać się ze swoimi pomysłami i koncepcjami na pierwszej lepszej konferencji prasowej. Nie potrafi wymawiać jeszcze większości nazwisk w całkowicie obcym dla siebie języku, z niemałą częścią reprezentantów jeszcze nawet nie rozmawiał, a co dopiero wgłębiać się w środowiskowe koterie czy niesnaski, więc kluczy między bon motami a banałami, złotymi myślami a frazesami, uśmiechami i grymasami, byle tylko wszyscy zrozumieli, że przede wszystkim zależy mu na wygrywaniu, bo „futbol to bardzo prosta gra”. Nie sposób jednak nie zauważyć klarownego sygnału, który Fernando Santos wysłał swoimi nominacjami: Polska ma grać w piłkę!
Zgniłe jabłka
Nie ma Grzegorza Krychowiaka. Piłkarz saudyjskiego Al-Shabab narzekał jakiś czas temu, że w kraju nastała moda na krytykowanie go, której on sam nie potrafił zrozumieć i zaakceptować. W międzyczasie miewał pojedyncze występy na miarę niegdysiejszych lat świetności, jeździł na tyłku i zasuwał aż miło, wtedy puszył się i prężył, wygłaszając podobne tezy, ale na dłuższą metę nie dało się wypierać prawdy: futbol na najwyższym światowym poziomie zostawił go w tyle. Spóźniony. Schowany. Mijany. Niezdarny. Nierzadko sabotujący. Często hamulcowy gry całego zespołu.
U Czesława Michniewicza pełnił ważną rolę. Ba, bardzo ważną. Ale też tamta drużyna była, jaka była – defensywna, toporna, zabijająca przyjemność z oglądania futbolu. Jak to mówili weterani z Krychowiakiem na czele – grająca na wynik. Ten etap musiał się jednak kiedyś skończyć. Zbyt ohydny smród ciągnął się za tą kadrą po katarskich mistrzostwach świata. Prymitywny styl zohydził narodowi historyczne wyjście z mundialowej grupy.
Krychowiaka trzeba było skreślić, żeby ta reprezentacja zaczęła się rozwijać i przestała być niewolnikiem zamierzchłych wizji o własnych rzekomych i wydumanych ograniczeniach. Nie jest przecież tak, że Polacy nie umieją kierunkowo przyjmować futbolówki, klepać na jeden kontakt, konstruować kombinacyjnych akcji, narzucać rywalom swoich warunków w ofensywie. Gadki o konieczności duszenia się w ramach Narodowego Modelu Parzącej Piłki to uwsteczniający mit.
I Fernando Santos odważył się na ruch, który przerósłby wielu selekcjonerów.
Nie ma Krychowiaka.
Zasłużonego, bo zasłużonego, ale czy perspektywicznego?
Nie!
To już coś.
Powołania nie otrzymał też Kamil Glik. Leczy kontuzję. Wobec braku nominacji dla Krychowiaka (należą do tej samej reprezentacyjnej bandy weteranów) powstaje jednak zasadne pytanie: czy na pewno tylko przez wzgląd na uraz? Ma trzydzieści pięć lat. To naturalne, że nowoczesny futbol odjeżdża mu w coraz szybszym tempie. Że nie pogoni. Że będą lepsi. Że zostanie w tyle. Już na dobre. Że prędzej czy później będzie ofiarą, a nie beneficjentem koniecznej rewolucji w tym archaicznym modelu rozumienia sposobu gry środkowego obrońcy. Odstawić próbował go już Paulo Sousa, ale Polska nie była na to gotowa, więc Glik błyskawicznie wrócił do gry w pierwszym składzie. U Michniewicza żadnych wątpliwości w kwestii jego statusu już nie było. Tylko dwa razy nie rozegrał pełnych dziewięćdziesięciu minut. I zespół grał, jak grał, bronił, jak bronił, atakował, jak atakował, pressował, jak pressował.
W Przewodniku Sportowym mówił, że nie zamierza jeszcze kończyć swojej reprezentacyjnej kariery, bo eliminacje do Euro 2024 to „formalność i spacerek”, ale prawda jest taka, że Glik nie powinien już być piłkarskim liderem tej drużyny. Fernando Santos rozpocznie kadencję bez niego w defensywie. To szansa na nowe otwarcie.
Ofensywne plany selekcjonera Santosa
Jest w tym jakieś ryzyko. Selekcjonerzy reprezentacji Polski lubią eksperymentować przy pierwszych powołaniach, wyciągnąć z kapelusza kilka nieoczywistych nazwisk, ale tu mamy do czynienia z dosyć klarowną wizją wielopoziomowej przebudowy. Przyjrzyjmy się uważnie powołaniom Santosa dla zawodników z pola.
Obrońcy: Jan Bednarek, Bartosz Bereszyński, Matty Cash, Paweł Dawidowicz, Robert Gumny, Michał Karbownik, Jakub Kiwior, Kamil Piątkowski.
Pomocnicy: Krystian Bielik, Kacper Kozłowski, Ben Lederman, Karol Linetty, Damian Szymański, Sebastian Szymański, Przemysław Frankowski, Jakub Kamiński, Michał Skóraś, Nicola Zalewski, Piotr Zieliński.
Napastnicy: Robert Lewandowski, Krzysztof Piątek, Karol Świderski.
Środek obrony? Jedynym piłkarzem, który nie czuje się jakoś wybitnie z piłką przy nodze jest Jan Bednarek. To stoper w starym stylu, taka uwspółcześniona wersja Glika, ale też nie róbmy z niego kompletnego dyletanta w kwestii wyprowadzania futbolówki od własnej bramki, bo kiedy jest w formie, a aktualnie całkiem skutecznie do niej wraca, bywa całkiem przyzwoity w tym elemencie gry. Paweł Dawidowicz, Jakub Kiwior i Kamil Piątkowski to zaś stoperzy bardzo nowocześni. Miewają obcinki w defensywie, ale już od dobrych kilku lat wiadomo, ze Polska musi zmienić profil swoich środkowych obrońców.
Boki obrony? Jest klasowy Matty Cash, jest ograny Bartosz Bereszyński, są też Robert Gumny i Michał Karbownik, którzy czysto piłkarskie umiejętności mają spore, potencjał też, tylko czasami ukryty, czas jednak ich wypróbować.
Pomoc? Tu jest najfajniej. I bardzo świeżo. Jakby otworzyć okno w pokoju nałogowego palacza. O nikim z grona powołanych nie można powiedzieć, że jest usposobiony stricte defensywnie i nie gwarantuje jakości ofensywnej. Szymański, Zieliński i Zalewski? Wiadomo. Kamiński i Skóraś? Skrzydełka. Frankowski? Przydatny. Bielik? Wymarzona szóstka. Linetty i Szymański? Inny profil niż Krychowiak. Kozłowski i Lederman? Spore talenty. Można się dziwić, że nie ma takiego Klicha, wciąż czekamy na powrót Modera, ale kierunek nakreślony jest tu jasno i klarownie: piłka, piłka, piłka.
Atak? Można żałować braku Kownackiego, gdyby nie kontuzja, pewnie znalazłby się tu Milik w miejsce Piątka, ale pierwsza dwójka to pewnie sprawdzeni w duecie Lewandowski i Świderski, którzy gwarantują spójność całej koncepcji.
Fernando Santos może mówić, że głupotą jest ograniczenia całej swojej filozofii do chęci ofensywnej i atrakcyjnej gry w piłkę nożną, bo trzeba przede wszystkim wygrywać, wiadomo, ale jego powołania wskazują na to, że te eliminacje nie zostaną zmarnowane na tłuczenie lag i stawianie autobusów, byle tylko przepychać wyniki i awansować na kontynentalny czempionat. Portugalczyk podjął kilka ryzykownych decyzji. Wyrzucił zgniłe jabłka. Wpuścił świeże powietrze. Da szanse całej plejadzie młodszych zawodników. Postawił też na zawodników, którzy nie grają regularnie w klubach, co tworzy pewne obawy, ale szersza koncepcja wygrała: to są właśnie ofensywne plany selekcjonera Santosa.
Nadchodzi oczekiwana rewolucja.
Wreszcie.
Byle tylko Portugalczyk okazał się konsekwentny w swoich założeniach.
Czytaj więcej o reprezentacji Polski:
- Lederman zamiast Krychowiaka. Czy to symbol nowego otwarcia w reprezentacji Polski?
- Kowal o powołaniach: Brakuje Kownackiego, ale radość z nieobecności Krychowiaka jest duża!
Fot. 400mm.pl