Patryk planował przyjechać z Belgii razem z żoną i dwoma synami. Zawczasu zapowiedział klientom, że w weekend sklep będzie nieczynny. Dariusz chciał jechać z synem, którego na pierwszy wyjazd zabrał jeszcze jako niemowlaka. Sprzedaje miód, od poniedziałku do piątku, ale na weekend nie przyjmował zamówień. Dla Pauliny to miał być pierwszy mecz w delegacji, mąż – taksówkarz – wziął wolne w weekend, kiedy z reguły jest najwięcej kursów. Wszyscy sobotę mieli spędzić w Lubinie na stadionie. Tylko mieli, bo dzień przed spotkaniem Pogoni Szczecin z Zagłębiem dowiedzieli się, że nie wejdą na sektor gości, ponieważ… kibice Miedzi Legnica i Legii Warszawa odpalali tam race.
Na rozgrywany w poprzednią sobotę mecz Pogoni z Zagłębiem wybierało się 820 fanów Portowców, ale w piątek wojewoda dolnośląski Jarosław Obremski zadecydował o zamknięciu sektora gości. Nieważne, że ktoś podporządkował cały tydzień wyjazdowi. Że zainwestował czas i pieniądze w organizację podróży. Że dostosował plany zawodowe pod wycieczkę do Lubina. Kogo to obchodzi? To tylko kibice, prawda?
PATRYK
Patryk od dobrych 20 lat mieszka w Belgii, ale zanim wyjechał, zaczął chodzić na Pogoń. Chwilę przed erą Sabriego Bekdasa, dawno temu, a minęło jak jeden dzień. Wychowywał się na Zawadzkiego, musiał pokochać granatowo-bordowe barwy, jednak w międzyczasie pokochał też dziewczynę z Parkowej. Została jego żoną i matką dwóch synów. Obaj urodzili się już w Belgii, tam dorastali, ale jakimś cudem Patrykowi udało się przekazać uczucie do klubu.
Gdzieś trzy lata temu zebrali się, wsiedli w auto i przyjechali na mecz do Szczecina. Później były też wyjazdy, przede wszystkim do Warszawy na Legię.
– Sam bym pewnie już nie jechał, tylko obejrzał w telewizji. Robię to dla moich chłopaków. Chcę się z nimi jeszcze bardziej zżyć, stworzyć wspomnienia. By potem opowiadali moim wnukom, jak to z tatą jeździli na Pogoń – tłumaczy Patryk.
Starszy ma 18 lat, młodszy – 15. Nie było łatwo przekonać ich do futbolu, w dzisiejszych czasach netfliksów, tiktoków czy youtube’ów młodzież ma inne rozrywki. Nic w tym złego, świat się zmienia. Ale Patrykowi się udało. Starszy poza Portowcami trzyma kciuki za Manchester United. Młodszy to maniak Ekstraklasy.
– Jak zasiada w piątek popołudniu przed telewizorem, ogląda wszystko do niedzielnego wieczora. Pytam go tylko, czy aby oczy go już nie bolą – ze śmiechem opowiada Patryk.
A kiedy tylko czas pozwoli, tarabanią się do ojczyzny. Schemat wyjazdów wygląda tak – podróż nocą z piątku na sobotę, sobota na miejscu, w niedzielę rano powrót, żeby na poniedziałek być w sklepie spożywczym, który prowadzi Patryk. Teraz miało być podobnie. Mniej więcej o trzeciej w nocy wyjazd, maksymalnie w południe meldunek w Lubinie, chwila w hotelu, potem na stadion, w niedzielę między piątą a dziewiątą rano znowu w auto. 1100 kilometrów w jedną stronę. Kawał drogi, ale dla wspomnień warto.
Spotkanie z Zagłębiem miało być wyjątkowe, bo pierwszy raz Patrykowi udało się przekonać żonę, by pojechała z nimi. Cała czteroosobowa rodzina miała dopingować Portowców.
– Słyszałem, że w Lubinie na wyjazdach panuje piknikowa atmosfera, całe rodzinny jeżdżą, grille robią, więc ją nakłoniłem do podróży – wyjaśnia Patryk.
Niepotrzebnie. Również niepotrzebnie wywiesił w sklepie kartkę, że w sobotę i niedzielę będzie nieczynne. Także niepotrzebnie odrzucił dodatkową pracę na weekend.
– Ludzie nie przychodzili, a ci, co jednak się zjawili, byli zaskoczeni. Fuchę zlecono już komuś innemu, bo klient chciał to koniecznie załatwić w tamten weekend. Tyle co pieniędzy na hotel nie straciłem, ponieważ do ostatniej chwili była możliwość anulowania rezerwacji – mówi.
Stracił zarobek i nerwy.
– Najgorsze, że nikt za to „nie pierdnie”. Jestem w 100 procentach przekonany. Dalej będą podejmowane takie absurdalne decyzje, urzędnicy są bezkarni. Przecież to nie ma sensu. To tak, jakby jakiś wojewoda oszukał mnie na trzy euro, więc zakazałbym wstępu do sklepu wszystkim wojewodom – wyjaśnia Patryk.
DARIUSZ
Dariusz (na Twitterze jako DARIUSZ MASTER – ON TOUR) jest po pięćdziesiątce, a od 40 lat kibicuje Pogoni. Na dobre i złe. W szczęściu i nieszczęściu. Piątek, świątek czy sobota. Od dwóch dekad razem z synem, który pierwszy raz na wyjazd pojechał 11 miesięcy po narodzinach. Tak, tak, jeszcze nie skończył roku, a ojciec już go zabrał na stadion. Dziś ma 22 lata, ale stara miłość nie rdzewieje. Miał z ojcem być w Lubinie, a jakże.
Żona Dariusza prowadzi firmę dystrybuującą miody. Pracują od poniedziałku do niedzieli, rozwożą po Szczecinie i okolicach zamówienia (nie ma stacjonarnego sklepu). W weekendy najwięcej roboty, ludzie mają wolne, siedzą w domach, mogą odbierać towar. Kiedy Pogoń gra u siebie, powiedzmy w sobotę o 17.30, tego dnia pracują do 15, maksymalnie 16, by zdążyć na Twardowskiego.
– To religia – mówi Dariusz.
Ale gdy wypada wyjazd, trzeba wszystko rozplanować inaczej (nie udaje się jeździć na wszystko, bo obowiązki nie dają). Wiele też zależy, gdzie się jedzie. Dariusz swoje już przeżył, często nie podróżuje ze wszystkimi, a z żoną, tak bardziej rodzinnie. Ona w czasie meczu pójdzie do galerii handlowej, on melduje się na stadionie. Tak było choćby w Warszawie czy ostatnio w Łodzi.
– Siedzieliśmy ze znajomymi na sektorze Widzewa i wszystko było jak należy. Żadnych zaczepek czy głupich tekstów – opowiada.
Tyle że Lubin to najbliższy wyjazd, można obrócić jednego dnia, a i zwiedzać – z całym szacunkiem dla miasta – nie ma tam za bardzo czego, dlatego tym razem wybierał się wyłącznie z synem. W związku z tym przed spotkaniem z Zagłębiem od środy przerzucali zamówienia na sobotę i niedzielę na następny tydzień.
– By dzień przed dowiedzieć się, że wszystko zablokowane. To jest skandal. Jakby kogoś w Szczecinie ukarać za wypadek w Krakowie. Siedzieliśmy wszyscy wściekli, bo ani wyjazdu nie było, ani pracy, bo przecież nagle w piątek nie będziemy wydzwaniać po ludziach, że jednak damy radę w weekend – wyjaśnia Dariusz.
– Kosztów nie ponieśliśmy, bo po prostu zamówienia się skumulowały i miałem więcej roboty na początku tygodnia, ale plany legły w gruzach – dodaje.
– To frustrująca sytuacja – kończy.
PAULINA
Paulina ma najkrótszy staż – wraz z mężem chodzi na Pogoń jakoś od roku. Na trwający sezon kupili karnet. Teraz uznali, że to jest moment, by zobaczyć, jak to jest na wyjeździe. Akurat Lubin blisko, raczej powinno być spokojnie, bez sensacji. Wszystko układało się świetnie, aż do piątku.
– Mąż pojechał ze Stargardu do Szczecina zapisać się na wyjazd. Dwa dni później musiał jechać ze Stargardu do Szczecina odebrać bilety, po czym dowiedzieliśmy się o odwołaniu wyjazdu. Teraz musi jechać ze Stargardu do Szczecina odebrać pieniądze za niezrealizowane bilety. Tam i z powrotem to 90 kilometrów, razy trzy to 270. Wychodzi akurat podróż do Lubina w jedną stronę. Przy dzisiejszych cenach paliwa łatwo policzyć, ile za to zapłaciliśmy – mówi Paulina.
Do tego oczywiście jak wszyscy – plany dopasowywali pod podróż na Dolny Śląsk.
– Mąż miał grafik ułożony pod ten wyjazd. Jeździ na taksówce, więc po prostu wypadła mu dobra sobota, bo tego dnia można dobrze zarobić. Z automatu wypadł z grafiku i wpadł w rezerwę – tłumaczy.
Kowal zawinił, a Cygana powiesili
Czy Patryk, Dariusz lub Paulina czymkolwiek zawinili, że dzień przed wyjazdem dowiedzieli się, że o żadnym wyjeździe nie ma mowy? Czy odpalali pirotechnikę w Lubinie? Albo robili to w trakcie innej delegacji? A może ktokolwiek z kibiców Pogoni nawywijał wcześniej i dlatego reszta została ukarana?
Nie, nie, nie i nie.
Portowcy zostali ukarani, bo na stadionie w Lubinie Miedź i Legia użyli rac.
Policja miała zastrzeżenia, co do pracy ochrony w trakcie tych potyczek i wnioskowała do wojewody dolnośląskiego o zamknięcie trybuny miejscowych ultrasów oraz przyjezdnych na następne trzy kolejki. Oba starcia odbyły się w lutym, na początku następnego miesiąca służby złożyły odpowiednie papiery. 9 marca Obremski podjął decyzję o zamknięciu sektora gości, o czym większość zainteresowanych dowiedziała się nazajutrz, w piątek, dzień przed rywalizacją z Miedziowymi.
Mimo wszystko 502 osoby weszły na trybuny dzięki współpracy fanów gospodarzy, ale pojechały na Dolny Śląsk z duszą na ramieniu. Bo równie dobrze mogło być tak, że policja zablokowałaby wejście pod stadionem i straciliby tylko cały dzień na podróż. Właśnie dlatego ponad 300 ludzi – choćby rodziny – dostały zwrot za bilety. „Stowarzyszenie Kibiców Pogoni Szczecin – Portowcy” nie chciało, by ktoś czuł się zawiedziony, że pojedzie, a nie wejdzie, a za wyjazd „na zakazie” nie mogło wziąć odpowiedzialności.
– Jechać 1100 kilometrów w ciemno? Żeby postać pod stadionem? To już za dużo – mówi Patryk.
– Jestem poważnym człowiekiem, nie chcę jechać się bać, że nie wejdę na trybunę, jak jakiś przestępca. Przecież płacę normalnie za bilet, nie jedziemy za darmo. Teraz weszli kibice gości, tylko przecież jakby się na miejscu uparli, to by ich nie wpuścili i koniec. Ja te niecałe 300 kilometrów bym przeżył. Ale Patryk? To już by był ból – uzupełnia Dariusz.
Damian w tym roku pojechał za Pogonią do Łodzi oraz Płocka. Akurat do Lubina się nie wybierał, ale doskonale wie, że następnym razem może trafić na niego.
– Prowadzę firmę, mam żonę i trójkę dzieci. Dlaczego kibicowanie ukochanemu klubowi musi być walką z policją i politykami? Dlaczego nam się to tak utrudnia? Dlaczego dzisiaj stoimy przed wyborem albo odwołujemy wyjazd, albo jedziemy niespełna 300 kilometrów, nie mając żadnej pewności, czy wejdziemy na mecz? Cholernie przykre. Dlaczego musimy walczyć, aby móc kibicować? Przecież gdyby nie było kibiców na stadionach, przed telewizorami, to ten cały biznes wyglądałby zupełnie inaczej. Pieniądze od telewizji dla klubów, pieniądze z reklam: to wszystko istnieje, bo fani to nakręcają – mówi.
Bo najwyraźniej kibic w oczach urzędników to nie normalny człowiek. Nie prowadzi sklepu spożywczego. Nie sprzedaje miodu. Nie jeździ taksówką. Nie zajmuje się firmą. Słowo „kibic” to zaklęcie, które pozwala na wszystko.
Tylko później się nie dziwmy, że tych kibiców na trybunach mniej, niż byśmy chcieli.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Pogoń ukarana za grzechy Miedzi i Legii. Wojewoda jak małpa z karabinem
- Pracownicy vs Paweł Żelem. „Traktuje ludzi jak szmaty”, „to był mobbing”
- Santos ryzykuje, żeby Polska zaczęła grać piłką
foto. Newspix