W tym sezonie zdążyliśmy się pośmiać z kilku ekip, które zdążyły już odpaść z Ligi Mistrzów, ale dla kontrastu przydałaby się historia nagłego odwrócenia losów dwumeczu. Czegoś w rodzaju cudu, o którym byśmy mogli trąbić do końca tej edycji i podawać za przykład skutecznej walki do końca. To co? Może Liverpool dostarczy nam niespodziewanych emocji i odrobi trzybramkową stratę z pierwszego meczu? To byłoby coś!
Widzisz – Liverpool z tego sezonu, myślisz – gra w kratkę i zjazd.
Piłkarze Juergena Kloppa mocno obniżyli loty i nie tworzą tak mocnej paki jak w ostatnich latach. Życie kibica Liverpoolu nigdy nie było usłane różami, ale w ostatnim czasie zakrawa na cierpienie. Wątpimy, że ktoś bada korelację pomiędzy słabymi wynikami zespołu a przybywaniem siwych włosów na głowach kibiców i przedstawia takie statystyki, ale gdyby jakiś naukowiec podjął się tego tematu, to w fani The Reds byliby zapewne w czołówce tego typu klasyfikacji.
Pamiętacie Liverpool z ostatnich lat? Ten dziarski zespół, który w Anglii walczył “koło w koło” z Manchesterem City i był piekielnie niewygodny dla wszystkich? Niewiele z niego zostało i teraz tamtą erą traktuje się raczej jako anegdotę i okres wyników ponad stan. Wówczas każda wpadka The Reds była wielkim zaskoczeniem, a teraz już żadne potknięcie nikogo już nie szokuje.
Lanie od Wolves? Da się przeżyć.
Remis z Crystal Palace? Nie można było wykluczyć.
Porażka z Bournemouth? Przecież przegrali już z Leeds, Brentford, Brighton i tak dalej – należało się z tym liczyć.
Czujecie ten klimat? Wpadki Liverpoolu nie robią już na nikim wrażenia. Tylko pokazują, że niegdyś doskonale naoliwiona maszyna się zatarła – tylko od czasu do czasu wchodzi na dawne obroty – i nikt za bardzo nie wie, co z tym faktem zrobić. The Reds w poprzednim sezonie grali w finale Ligi Mistrzów, do ostatniej kolejki walczyli o mistrzostwo Anglii, triumfowali w Pucharze Anglii i Pucharze Ligi. Dziś nie mają nawet szansy zbliżenia się do tych osiągnięć. Strata w lidze jest ogromna, a z krajowych pucharów już dawno odpadli, ale jest jeszcze Liga Mistrzów…
Real Madryt – Liverpool. Gra o cud
Po cichu Juergen Klopp pewnie marzył o poprawie swojego nastroju dzięki skutecznej grze w Lidze Mistrzów. Tak się złożyło, że już w 1/8 finału wylosował Real Madryt, który akurat w tych rozgrywkach – zwłaszcza w dwumeczach – jest niezwykle groźny. No, ale dobra – pierwsze spotkanie na Anfield Road, można sobie zbudować zaliczkę i spróbować jakoś pokonać obrońców tytułu i zemścić się za poprzedni finał. Gdzieś pewnie z tyłu głowy istniała taka narracja.
Ale spełniły się najczarniejsze sny kibiców The Reds. U siebie ich ulubieńcy dostali aż pięć bramek, a sami strzelili tylko dwie. Sama porażka nie dziwiła, ale jej rozmiar przejdzie do historii, bowiem nigdy wcześniej Liverpool nie stracił pięciu bramek na swoim stadionie w tych rozgrywkach. Nastąpiła bolesna weryfikacja i – zdaniem wielu – uleciały resztki magii z Anfield Road, która nie wiadomo kiedy wróci.
To stawia angielski klub w bardzo trudnej sytuacji przed rewanżem. Na dobrą sprawę pierwszy mecz rozstrzygnął już losy awansu do ćwierćfinału i drugie spotkanie ma stanowić tylko formalność dla obu zespołów. Jedni są pewni, że będą namiętnie śledzili losowanie kolejnej fazy, drudzy z dużym prawdopodobieństwem są pogodzeni ze swoim losem.
Oficjalny koniec cyklu?
W ostatnich latach Juergen Klopp wyciągał ze swoich zawodników maksimum możliwości. Kadra jego zespołu nie składała się może z ogórków, ale tu i ówdzie mogłaby być mocniejsza. Pewnie niejeden trener naściągał mnóstwo nowych zawodników, mając podobne zasoby piłkarskie, ale Klopp podchodził bardzo spokojnie do tej kwestii i nie był też skory do wielu rotacji, gdy nie zachodziła taka potrzeba. Ale ta formuła już się raczej wyczerpała, a Klopp traci status cudotwórcy, który z drużyny 8/10 postrach dla wszystkich rywali i jeszcze dorzuci do jedenastki nieśmiertelnego Jamesa Milnera.
Ale cholera, to jest futbol. To dyscyplina sportu, w której niczego nie można brać za pewnik i skutecznie uczy pokory. Gdy tak lekko kąsamy Kloppa, narzekamy na stan kadrowy Liverpoolu, może nagle The Reds sprawią, że będziemy przecierać oczy ze zdumienia i zamkną nam wszystkim usta?
Kompleks Realu
Dziś Liverpool zagra na Estadio Santiago Bernabeu i nie ma już nic do stracenia. Wiadomo, że Real Madryt w tym sezonie jeszcze nie przegrał u siebie. Że Królewscy w Lidze Mistrzów są niemal nieśmiertelni, co pokazali już wielokrotnie, ale właśnie takie okoliczności ściągają presję z angielskiej drużyny, która może dokonać czegoś niesamowitego. Co więcej, Klopp ma prawo czuć kompleks Realu Madryt i chęć pałania zemsty.
Kto pokonał jego zespół w finale Ligi Mistrzów w 2018 roku? Real Madryt
Z kim odpadł w ćwierćfinale sezonu 20/21? Z Realem Madryt.
Kto pokonał Liverpool w poprzednim finale? Znów odpowiedzią jest Real Madryt.
Z pewnością nie trzeba puszczać zawodnikom Liverpoolu składanek motywacyjnych Parisa Platynova, by ich pobudzić do działania. Wystarczy pokazać im tę listę i już powinni być pobudzeni do walki. Pierwszy mecz zupełnie nie poszedł po ich myśli. Historia bezpośrednich spotkań jest bezlitosna. I przesłanek ku wierze w tę drużynę po prostu brakuje, ale czekamy na choćby szczyptę surrealizmu, który umili ten wieczór. Nagłej wygranej 7-0 z Manchesterem United też się nikt nie spodziewał, a miała miejsce. Podobnie jak kilka lat temu wyeliminowania FC Barcelony po porażce w pierwszym meczu 0-3. To były cuda, za które kocha się futbol i chce się widywać podobne.
Panie Klopp, to jak? Będzie się coś działo w Madrycie, czy lepiej od razu włączyć Napoli – Eintracht?
Czytaj więcej o Lidze Mistrzów:
- Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka… Porto odpada z Ligi Mistrzów
- Erling Haaland pokazał, kto jest bossem
- Znów wszystko poszło nie tak. Czy PSG zabrnęło w ślepą uliczkę?
- Trela: Staroświeckie pojęcie drużyny. Jak parada De Ligta kształtuje opowieść o Bayernie
- Trela: Zespół potu, ale nie polotu. Niewielki Dortmund za krótki na Europę
Fot. Newspix