Nie każda faza, w której drużyna notuje kiepskie wyniki, zasługuje na to, by nazywać ją kryzysem. Najdłużej czekający na wygraną zespół w lidze wcale w nim nie jest. Dlatego wytwarzanie niepotrzebnego ciśnienia wokół trenera Adama Majewskiemu może mu tylko zaszkodzić.
Jednym z największych problemów od lat trawiących polski futbol i wpływających na jego niestabilność, jest brak umiejętności trzeźwego spoglądania przez kluby na same siebie. Płaskie tabele i niski próg wejścia do czołówki, który zwykle funkcjonował w Ekstraklasie, sprawiły, że każdy mierzy wysoko. Ambicja jest dobra, dopóki nie staje się chorobliwa. Polskie kluby, patrząc w lustra, są jak małe pieski, którym wydaje się, że są duże. Wszelkie próby zwracania uwagi, że nie są, natychmiast są odbierane jako ataki, lekceważenie albo jawna niechęć wobec danego klubu. “Skoro Piast Gliwice został mistrzem Polski, to my też możemy”. “Skoro Radomiak omal nie awansował do pucharów, to my też możemy”. “Jeśli Warta jako beniaminek zajęła piąte miejsce, to dlaczego my mamy stawiać sobie za cel tylko utrzymanie?”. Tymi, którzy zwykle próbują sprowadzać wszystkich wokół na ziemię, najczęściej są trenerzy. Tyle że za którymś razem tego typu wypowiedzi są odbierane jako minimalizm, podcinanie skrzydeł i tłamszenie entuzjazmu. W Ekstraklasie notorycznie myli się to, co jest możliwe, z tym, co powinno być pułapem oczekiwań. Przed sezonem możliwe jest zdobycie przez każdego mistrzostwa Polski. Ale to nie znaczy, że wszędzie powinni tego oczekiwać.
TWARDE STĄPANIE PO ZIEMI
To sprawia, że przed rozpoczęciem rozgrywek niemal nigdzie nie mówią o utrzymaniu. Plan minimum to prawie zawsze “spokojny środek tabeli”, a dawniej “górna ósemka”. W SC Freiburg, który właśnie bije się z Juventusem o ćwierćfinał Ligi Europy, rok w rok od trzydziestu lat zaczynają sezon z myślą, by jak najszybciej zdobyć 40 punktów gwarantujących utrzymanie. Podobnie myślą od kilku lat w Unionie Berlin, mimo że aktualnie są już stałym bywalcem europejskich pucharów. Ale jednak zdają sobie sprawę, że dzieje się to tylko dlatego, że przebijają swoje rzeczywiste możliwości i korzystają z tego, że pozostali nie potrafią wykorzystać większego potencjału. Zachowują w ten sposób czujność, co pozwala z chłodną głową reagować zarówno na sukcesy, jak i wkalkulowywać, że — jak to w sporcie — coś może pójść nie tak.
TRENER-MINIMALISTA
W Polsce to nie przejdzie (no, może poza Wartą Poznań). Stal Mielec, która wiosną była punktowo najsłabszą drużyną w lidze, wymieniła w lecie niemal całą kadrę, tracąc kilka ważnych ogniw i pozyskując zwykle graczy niechcianych gdzie indziej. Wydawałoby się, że nazwanie jej kandydatem do spadku nie powinno nikogo obrażać. Przy trzech miejscach spadkowych wydawałoby się, że w Stali sami powinni wiedzieć, że mogą być zagrożeni i kombinować, jak tego uniknąć. Tego rodzaju uwagi natychmiast nadziewały się jednak na kontrę. Gdy trener Adam Majewski po jednym z letnich sparingów słusznie zauważył, że jego zespół znów będzie jednym z głównych kandydatów do spadku, Tomasz Poręba, europoseł, pełniący funkcję nieoficjalnego mecenasa klubu, natychmiast uaktywnił się na Twitterze: “Sorry, ale nie kupuje takiego gadania. Zespół jest budowany na miarę niewielkiego budżetu, ale mądrze sportowo. Pod wizję trenera. Tak, by była to solidna, grająca w piłkę drużyna, a nie przypadkowi, walczący o utrzymanie goście. Wierzę w tych chłopaków i zachęcam do tego samego”. Znów, trener-minimalista nie wierzy w chłopaków.
NIEPOKOJĄCA TENDENCJA?
Właśnie takie podejście sprawia, że dziś huczy od plotek, że Stal poszukuje nowego trenera i całkiem niewykluczone, że najbliższy mecz ze Śląskiem będzie się toczył o posadę Adama Majewskiego. Bo Stal, po rozegraniu 24 z 34 kolejek, zajmuje dziesiąte miejsce w tabeli i ma tylko cztery punkty przewagi nad strefą spadkową, tyle że akurat przestała punktować ponad stan. “Tendencja jest niepokojąca”, bo zespół w tym roku jeszcze nie wygrał i strzela mało goli. Po porażce z Legią na Łazienkowskiej, w meczu, w którym Stal stworzyła według bramek oczekiwanych minimalnie groźniejsze sytuacje od wicelidera i po którym trener Kosta Runjaić nazwał mielczan “najgroźniejszym rywalem, który w tym roku grał na Łazienkowskiej” (czyli groźniejszym od Korony, Widzewa i Cracovii), wspomniany mecenas apeluje, aby “wziąść się w garść” (pisownia oczywiście oryginalna).
TEMPO NA UTRZYMANIE
Tendencja nie jest niepokojąca, bo zespół w skali dziewięciu miesięcy punktuje ze średnią 1,20 na mecz, co podtrzymane przez cały sezon dałoby 41 punktów, czyli utrzymanie w lidze. Tendencja nie jest niepokojąca, bo według wyliczeń prawdopodobieństwa dorobku poszczególnych drużyn publikowanych regularnie na Twitterze przez Piotra Klimka, Stal idzie w tempie nawet na 42 punkty, czyli okolice jedenastego miejsca. Prawdopodobieństwo jej spadku wynosi około ośmiu procent. Tendencja jest niepokojąca tylko, jeśli źle dobierze się punkt odniesienia i uzna, że zespół powinien cały czas punktować na poziomie z jesieni. I jeśli tak się pomanipuluje faktami, żeby dobrać je pod tezę, że Stal to obraz nędzy i rozpaczy. Racjonalnie podejmujący decyzje działacze powinni jednak zawsze brać pod uwagę wszelkie poboczne okoliczności, których w piłce jest mnóstwo.
OKOLICZNOŚCI MAJĄ ZNACZENIE
Stal jest aktualnie w trakcie najdłuższej w lidze serii ośmiu meczów bez zwycięstwa. Warto prześledzić, jak do niej doszło. Zaczęła się jeszcze w meczu kończącym jesień, który mielczanie zremisowali na wyjeździe z Wartą, tracąc gola dosłownie w ostatniej akcji meczu. Nowy rok rozpoczęli od zremisowania z Lechem Poznań, czyli mistrzem Polski, będącym jedną nogą w ćwierćfinale Ligi Konferencji. Przegrali z Radomiakiem, po czym zremisowali z Rakowem Częstochowa, przyszłym mistrzem Polski, mając o tyle pecha, że w pierwszej połowie w dość stykowej sytuacji sędzia nie uznał im gola.
Później na Cracovii rozpoczęli serię czterech porażek meczem, w którym wyglądali po przerwie słabo, ale po 45 minutach prowadzili i dali sobie strzelić gola dopiero w końcówce. Kontynuowali ją z Górnikiem, gdy sędzia Damian Sylwestrzak w kontrowersyjnych okolicznościach anulował zdobytą przez nich wyrównującą bramkę. Gol dla zabrzan padł z kolei po absurdalnej i rzadko zdarzającej się Bartoszowi Mrozkowi pomyłce. Z Piastem Stal zaprezentowała się słabo, ale do 80. minuty utrzymywał się bezbramkowy remis, rywal zaś objął prowadzenie po rzucie karnym podyktowanym za przypadkowe zagranie ręką. Czwarta porażka to wyjazd na Legię, podczas którego Stal pokazała, że wciąż potrafi naprawdę ciekawie grać w piłkę. A teraz trener ma walczyć o posadę.
SZCZĘŚCIE I PECH
Druga rzecz, oprócz słuchania, że są kandydatem do spadku, której nie cierpią słyszeć w polskich klubach, jest wnikanie w szczegóły osiąganych przez nie wyników. Gdy dobrze im idzie, nie można zwracać uwagę, że jest w tym spory element szczęścia, bo albo usłyszy się, że “sprzyja ono lepszym”, albo, że “dziennikarzy boli wielki X”. Gdy idzie im źle i otoczenie nakręci się już na zmianę trenera, bronienie go i szukanie alternatywnych scenariuszy, wedle których mecze mogły się potoczyć zupełnie inaczej, to niezauważanie, że “liczy się to, co w sieci” i że “gdyby babcia miała wąsy”. Jakkolwiek nikt tego nie chce słuchać, często tak wygląda prawda. Stal jesienią była słabsza, niż wskazywały wyniki, ale miała szczęście. Stal wiosną jest lepsza, niż wskazywały wyniki, ale ma pecha. Regresja do średniej to zjawisko matematyczne. Zjawiska ekstremalne zwykle na dłuższą metę przestają być ekstremalne.
PODOBNA GRA
Przy ocenie pracy trenera niezbędne jest więc patrzenie na coś więcej niż tylko wyniki. Według statystyki punktów oczekiwanych za cały sezon Stal jest drugą wśród najsłabiej grających drużyn w lidze. Ma o cztery punkty więcej, niż zasłużyła z gry. Said Hamulić, jej były napastnik, strzelił o dwa gole więcej, niż “powinien”, patrząc na sytuacje, do jakich dochodził, co było najlepszym wynikiem w lidze. Tego typu skuteczność mało komu udaje się utrzymywać na dłuższą metę. Jakkolwiek dziś więc go brakuje, z biznesowego punktu widzenia zima była bardzo dobrym momentem na jego sprzedaż. Wiele bowiem wskazywało na to, że w skali sezonu aż tak efektywny by nie był.
GRACZE, KTÓRZY OSZUKIWALI ALGORYTMY
Stal nie jest dziś zupełnie inną drużyną, niż była jesienią, gdy uznawano ją za rewelację ligi. Gra w piłkę bardzo podobnie, ma zbliżone atuty, jest równie zorganizowana i nieprzyjemna. Podobnie pomysłowo bije stałe fragmenty gry, tyle że tym razem nie daje rady ich wykorzystywać (w przeciwieństwie do np. Korony, która już jesienią wykonywała je dobrze, ale strzelać po nich gole zaczęła dopiero wiosną). Różnica polega też na tym, że jesienią było w barwach Stali dwóch zawodników, którzy pomagali oszukiwać algorytmy: Hamulić i Hamulić w rękawicach, czyli Bartosz Mrozek, bramkarz średnio raz na dziesięć meczów pozwalający zapobiec utracie pewnej bramki. Teraz został tylko jeden z nich i też przydarzył mu się błąd, który kosztował zespół punkty. Nie ma jednak symptomów, że trener przestał docierać do drużyny, przestał mieć na nią pomysł, albo że sprawy całkowicie mu się rozlazły.
BRAKUJĄCE KILKA PROCENT
Pod względem goli oczekiwanych mecz z Legią był najlepszym w wykonaniu Stali od listopadowego rozbicia Zagłębia. Z tą różnicą, że wówczas mielczanie strzelili lubinianom trzy gole, a Legii żadnego. Jesienią aż cztery razy wygrali mecze, w których dochodzili do mniej groźnych sytuacji niż rywale (Pogoń, Śląsk, Górnik, Lech). Tym razem to im się nie udało. Ale jesienią przegrali też czterema bramkami w Białymstoku, Gliwicach i trzema u siebie z Widzewem, a teraz cały czas są na styku. Z Radomiakiem, Cracovią i Górnikiem przegrywali jedną bramką, z Piastem i Legią dwiema, ale w obu tych meczach wyniki do samych końcówek były stykowe.
Stal nie rozegrała wiosną ani jednego takiego spotkania jak Lechia z Radomiakiem czy Lechem, Miedź z Lechią, czy Korona z Wartą, gdy nie układałoby się jej kompletnie nic. Nawet jeśli ofensywa wygląda niegroźnie, w defensywie zwykle wszystko jest poukładane nieźle. Brakuje kilku procent, łutu szczęścia, by punktować trochę lepiej. Łutu, który w pierwszej fazie sezonu bardzo często był po stronie ekipy z Mielca. Wszystkie sześć meczów, w których Stal dopuszczała rywali do najgroźniejszych sytuacji, zostało rozegranych jesienią.
SZUKANIE NASTĘPCY GWIAZDY
Zamiast więc zastanawiać się, czy trener powinien zapłacić za ostatnie wyniki posadą, sensowniej byłoby dać mu spokój przygotowywania zespołu i oczyścić atmosferę wokół drużyny. Za Hamulicia Stal potrzebowała nie egzekutora, który wykorzysta stwarzane mu przez kolegów sytuacje, tylko kogoś, kto w dużej mierze sam je sobie wykreuje. A to przecież znacznie trudniejsze. Pozyskanie Rauno Sappinena z jednej strony było przez Majewskiego argumentowane sensownie, bo to piłkarz ruchliwy, schodzący na skrzydła i do drugiej linii, podobnie jak czynił Hamulić, a do tego w Gliwicach nie grał na swojej nominalnej pozycji, bo przegrywał rywalizację z Kamilem Wilczkiem, ale z drugiej, pokazało, w jakich realiach obraca się Stal: próbuje utrzymać się w lidze, starając się obudzić potencjał w piłkarzu, który nie mógł go realizować u ich rywala w walce o utrzymanie.
BUDOWA KADRY STALI
Warto zresztą (przyznaję, lekko tendencyjnie i pod tezę) prześledzić budowę kadry Stali. Bartosz Mrozek, trzeci bramkarz Lecha, ceniony w Poznaniu niżej niż Artur Rudko, a potem Dominik Holec, 2160 minut w Stali. Stal w meczach z Lechem: cztery punkty.
Kamil Kruk, stoper przegrywający w Zagłębiu Lubin rywalizację z Aleksem Ławniczakiem, Jarosławem Jachem i Bartoszem Kopaczem, 1119 minut w Stali. Adam Ratajczyk, mimo regularnego stawiania przez Zagłębie na młodzieżowców, wypchnięty z Lubina, 1015 minut w Stali. Koki Hinokio, jesienią w Zagłębiu 274 minuty, przegrywana rywalizacja z Tomaszem Makowskim i Marko Poletanoviciem, w Stali w miesiąc: 321 minut. Wynik meczu Stal — Zagłębie: 3:0. Zagłębie w tabeli: dwie pozycje za Stalą.
Rauno Sappinen, przez całą jesień w Piaście pięć meczów w wyjściowym składzie, w Stali w miesiąc: sześć. Piast w tabeli: dwa punkty za Stalą.
Fryderyk Gerbowski oceniony przez Wisłę Płock jako za słaby, by rywalizować w tym sezonie o miejsce w jej składzie: 827 minut w Stali. Pozycja Wisły Płock: o dwie wyższa niż Stali. Oprócz tego mielczanie ogrywają jeszcze Bartłomieja Ciepielę, którego na wypożyczenie oddała im Legia i gdyby nie kontuzja, miał być podstawowym młodzieżowcem u Majewskiego.
TRZECH OGRANYCH LIGOWCÓW
To nie tak, że wszystkie te kluby oceniły tych wszystkich zawodników jako nieprzydatnych dla siebie pięć, czy dziesięć lat temu. One zrobiły to pięć czy dziesięć miesięcy temu. A Stal musiała zmontować z nich skład, który te kluby pozostawi za plecami. Uzupełniła kadrę kilkoma piłkarzami z I ligi, którzy kiedyś już próbowali sił w Ekstraklasie, ale się od niej odbili, jak Fabian Hiszpański, Maciej Wolski (obaj ponad 1000 minut), Arkadiusz Kasperkiewicz (1600), Maciej Domański (1600), Marcin Flis (1440) czy Mikołaj Lebedyński (900). Piłkarzy, którzy już kiedyś wcześniej w jakimś innym ekstraklasowym klubie odgrywali ważną rolę, można policzyć na palcach jednej ręki. Z tym że z Piotra Wlazły akurat przed transferem do Mielca zrezygnował zeszłoroczny spadkowicz, a Mateusz Mak stracił sporą część sezonu z powodu kontuzji. Ale akurat ich, obok Mateusza Matrasa, można zaliczyć do grona solidnych ligowców, którzy zawsze gdzieś w Ekstraklasie znajdowali pracę. Tyle że to trzech zawodników.
SPOKÓJ DLA MAJEWSKIEGO
Oczywiście, w Mielcu z dużą pomocą Majewskiego udało się sprawić, że znacznie większe grono mogłoby dziś liczyć na zatrudnienie w innych klubach Ekstraklasy. Ale to nie znaczy, że na rynku są sami idioci, a w rzeczywistości w Mielcu są piłkarze z olbrzymim potencjałem. Z większości rezygnowano w innych klubach na podstawie jakichś racjonalnych argumentów. A w Stali musieli liczyć, że uda im się ich jakoś rozwinąć. Wychodzi to na tyle dobrze, że sensowniej, niż zastanawiać się, czy już jest moment, by zwalniać Majewskiego, byłoby pomyśleć, czy w razie ewentualnego spadku, który z taką kadrą i przy takich możliwościach finansowych zawsze powinien być rozważany jako realny scenariusz, warto byłoby pozwolić mu wypełnić kontrakt. I mogłoby się znaleźć sporo argumentów, że tak.
ELEMENTARNY SZACUNEK
Ale na razie to nie jest scenariusz, nad którym trzeba by gorąco debatować. Ma jeszcze przed sobą mecze u siebie z mizerną Jagiellonią, niemal pogodzoną z losem Miedzią, walczącymi o utrzymanie Koroną i Lechią. Wyjazdy do niebędących w świetnej formie Śląska czy Wisły Płock i bezpośredniego rywala Zagłębia. Z całym podium zdążył już zagrać w pierwszych sześciu tegorocznych kolejkach. Elementarny szacunek wobec człowieka, który od półtora roku osiąga w Mielcu wyniki PONAD STAN, nakazywałby rozmawiać o jego przyszłości dopiero wtedy, gdy we wszystkich tych dziesięciu meczach nie zdobędzie raptem siedmiu punktów, których według wyliczeń brakuje Stali do utrzymania. A oczekiwanie, by Stal nie miała z walką o utrzymanie nic wspólnego i zwalnianie trenera za to, że zaczyna się w nią zaplątywać, to bujanie w obłokach.
CISZA PRZED BURZĄ
I tak, znam kontrargument, że kiedyś już też pismaki krytykowały zamianę Leszka Ojrzyńskiego na Włodzimierza Gąsiora, a jednak się opłaciło. Po pierwsze, jest spora szansa, że jedno nędzne Podbeskidzie Bielsko-Biała Ojrzyński też by ostatecznie wyprzedził (odchodził z punktem straty i zaległym meczem). Po drugie, to, że już raz irracjonalna zmiana trenera nie skończyła się źle, nie oznacza, że już teraz trzeba zawsze zmieniać trenera w sposób irracjonalny. Z jednej strony to, że po 24 kolejkach wciąż było w lidze tylko pięć zmian na ławkach mogłoby być argumentem za tym, że prezesi jednak schłodzili głowy. Z drugiej to, że w ogóle spekuluje się o przyszłości trenerów takich jak Majewski w Mielcu, pokazuje, że może to być tylko cisza przed burzą na ławkach.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Trener ma zaufanie, bo następca odmówił. Rozjeżdża się narracja Lechii Gdańsk
- Trędowaci, wrogowie, zło wcielone. Trenerzy indywidualni w polskiej piłce
- Pracownicy vs Paweł Żelem. „Traktuje ludzi jak szmaty”,”to był mobbing”
Fot. FotoPyK/Newspix