Sobota na Indian Wells była polskim dniem. W akcji w turniejach singlowych mieliśmy okazję zobaczyć czwórkę naszych reprezentantów: Huberta Hurkacza, Igę Świątek oraz dwie Magdy – Linette i Fręch. Jak się okazało, z awansu do kolejnej rundy mogła cieszyć się tylko pierwsza dwójka. I Iga, i Hubert dość łatwo wygrali swoje mecze. Fręch i Linette musiały uznać wyższość renomowanych rywalek.
Spis treści
Ekspres Iga
Po porażce z Barborą Krejcikovą w finale turnieju w Dubaju (i wcześniejszym triumfie w imprezie w Dosze), Iga Świątek napisała na Facebooku bardzo ważne słowa. – Rzadko czytam o sobie w Internecie, ale tym razem to zrobiłam. Widziałam, że wielu z Was miało wyższe oczekiwania co do mojej dyspozycji tego dnia [w finale w Dubaju]. Mogę tylko powiedzieć, że jestem po prostu człowiekiem, nie robotem. Człowiekiem, który ma za sobą dwa udane tygodnie na korcie – pisała.
Nie dziwi, że musiała przypomnieć o tym, że faktycznie – jak i inne tenisistki – jest człowiekiem z krwi i kości. Bo oglądając ją na co dzień czasami można w to zwątpić. Albo najzwyczajniej w świecie o tym fakcie zapomnieć. Iga gra bowiem na takim poziomie, że wiele rywalek musi zastanawiać się nie nad tym, jak ją pokonać, ale jak zagrać, by porażka była jak najmniej dotkliwa.
Weźmy dzisiejsze starcie. Po drugiej stronie siatki stanęła Claire Liu. Może nie jest to najbardziej znana tenisistka świata, ale też nie wzięła się znikąd. Ma 22 lata, od początku tego sezonu dobija się do najlepszej “50” rankingu światowego. Była już w finale turnieju WTA, wygrała też imprezę, która odpowiada męskim Challengerom. Co ciekawe – triumfowała też w juniorskim Wimbledonie… rok przed Igą Świątek. To wszystko solidne wyniki, które w teorii powinny jej pozwolić na to, by z Polką pokusić się o niespodziankę.
A potem obie wyszły na kort. I o niespodziance nie mogło być mowy. Darujemy sobie tu nawet dłuższy opis tego spotkania. Wystarczy, gdy napomkniemy, że Iga wygrała… 11 gemów z rzędu. Dopiero przy stanie 6:0, 5:0 dla Polki, Liu zdołała – a i to nie przyszło jej łatwo – wygrać gema przy własnym serwisie. Zostało to zresztą docenione przez publikę, która swoją reprezentantkę nagrodziła wielkimi brawami. Ale kilka chwil później i tak było po meczu, a Claire mogła się jedynie cieszyć z tego, że nie wyjechała z Indian Wells na “rowerku”. Za to stała się nową ofiarą piekarni Igi – Świątek zaoferowała jej bajgla i breadsticka.
Pretty unfair that Iga can play tennis while moving around the court on a hoverboard pic.twitter.com/0NRfjzjJIC
— Bastien Fachan (@BastienFachan) March 12, 2023
Polka przy okazji pokazała, że w USA – jak i przed rokiem – powinna być mocna. I w Kalifornii, i na Florydzie, gdzie rozegrany zostanie kolejny turniej rangi WTA 1000, broni przecież tytułów z sezonu 2022. A wraz z nimi – 2000 punktów rankingowych. Nic dziwnego, że do USA poleciała już tydzień wcześniej i do rywalizacji szykowała się na miejscu.
– Naprawdę cieszę się tym turniejem – mówiła Iga po meczu. – Powrót tu po tym, co było w zeszłym roku, to świetna rzecz. Trenowałam tu przez tydzień, ale wyjść na kort przy kibicach, to coś innego. Wsparcie kibiców wiele dla mnie znaczy. Gdzie nie pojadę, widzę polskie flagi, ale czuję, że dopinguje i zna mnie coraz więcej osób poza Polską. Naprawdę czuję atmosferę tego turnieju, fani są cały czas blisko nas. Dobrze było też jednak w międzyczasie wrócić na chwilę do domu i poczuć bardziej spokojną atmosferę. Mecz? Starałam się utrzymać poziom energii. Claire skorzystała z momentu, gdy nie byłam tak agresywna, jak mogłabym być. Szybko jednak udało mi się wrócić.
W trzeciej rundzie Iga zagra z Biancą Andreescu. Kanadyjka, przez ostatnie sezony trapiona kontuzjami, nie jest tą zawodniczką, która wygrywała w 2019 roku US Open i… Indian Wells. To w Kalifornii zaliczyła pierwszy w karierze wygrany turniej WTA. Cztery lata później zdecydowaną faworytką ich meczu będzie jednak Świątek. Zresztą Polka triumfowała w ich jedynym jak do tej pory spotkaniu – przed rokiem w Rzymie wygrała 7:6, 6:0.
Ale to działo się na mączce. A na kortach twardych Bianca zawsze czuła się najlepiej. Dlatego nie można jej zlekceważyć. Nawet gdy jest się Igą Świątek.
Hubert zrobił swoje
Hubert Hurkacz zanotował niezły początek sezonu. Wreszcie przełamał się w Australian Open i doszedł dalej niż do II rundy (do IV, przegrał tam po pełnym emocji pięciosetowym meczu z Sebastianem Kordą), a w kolejnych turniejach przegrywał albo z rywalem z górnej półki (Grigorem Dimitrowem) albo z tej najwyższej (Novakiem Djokoviciem). Gdy akurat nie trafił na żadnego z nich, to w Marsylii sięgnął po wygraną.
Ogółem można się nawet pokusić o wniosek, że Hubert w sezonie 2023 przegrywa na razie tylko z zawodnikami (do listy trzeba dopisać jeszcze Taylora Fritza i Matteo Berrettiniego w trakcie United Cup, przed AO), z którym porażki można usprawiedliwić. Wszystkich innych pokonywał. Na ten moment jego bilans singlowych spotkań w tym roku wynosi 13 wygranych i 5 porażek. To mniej więcej 72 procent zwycięstw w stosunku do wszystkich rozegranych meczów. Gdyby ten wskaźnik utrzymał przez kolejne miesiące, byłby to pod tym względem zdecydowanie najlepszy sezon w jego karierze.
Ujmując to w dwóch słowach: jest dobrze. Dzisiejszy mecz z Alexem Popyrinem też to potwierdził.
Bo to właśnie taki tenisista, którego Hubert powinien pokonywać. I to dość spokojnie, najlepiej w dwóch setach. W poprzednich sezonach bywało z tym jednak różnie, a w trwającym… w większości przypadków dokładnie tak się to kończy. I dziś nie było inaczej. Hubi od początku grał stosunkowo pewnie. Nawet gdy rywal miał break pointa, Polak utrzymał nerwy na wodzy. To zresztą kolejna rzecz, która w tym roku działa inaczej, niż w poprzednim – w kluczowych momentach Hurkacz jest spokojny, opanowany i często potrafi przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść.
A jak już to zrobi w jednym gemie, to potem przychodzą i kolejne. Tak było dziś. Serwis, mimo problemów, utrzymał w piątej partii pierwszego seta, a w ósmej sam natychmiast skorzystał z szansy, która się przed nim pojawiła. Wyszedł na prowadzenie 5:3, po chwili zamknął sprawę swoim serwisem, nie oddając rywalowi ani jednego punktu. Drugiego seta Hubert zaczął od natychmiastowego przełamania rywala i… znów można napisać, że to odmiana. Do tej pory Hurkacz często rozluźniał się po wygraniu jednej partii i w drugą wchodził słabo. Teraz potrafi utrzymać koncentrację.
https://twitter.com/TennisTV/status/1634729372442664961?s=20
Popyrin stracił więc serwis, a po chwili sam nie wykorzystał break pointa. Nie dostał jednak nawet to wielkiej szansy – Hubert oddalił zagrożenie asem serwisowym. Przez kolejnych kilka gemów właściwie nic się nie działo. To jeden, to drugi, spokojnie pilnował serwisu. Dopiero przy stanie 5:3 dla Polaka, coś w grze Australijczyka się zacięło i ten przegrywał już 0:40, a Hubert miał trzy piłki meczowe. Dwóch nie wykorzystał – Alex dobrze serwował – ale przy trzeciej sytuację na zakończenie meczu wypracował sobie Polak i wykorzystał ją spokojnym smeczem.
Awansował tym samym do III rundy (w I, jak i Iga Świątek, miał wolny los), a tam czeka już na niego trudniejsze wyzwanie – mecz z reprezentantem gospodarzy, Tommym Paulem, tegorocznym półfinalistą Australian Open. W ich jedynym jak dotąd starciu lepszy był Polak, ale grali je pod koniec 2021 roku. Jak na standardy tenisa – i rozwoju, który poczynił Paul – bardzo dawno temu.
Magdy zgodnie odpadły
Magda Linette nie może, po fantastycznym dla siebie Australian Open, zaprezentować formy, którą imponowała na kortach w Melbourne. W turnieju w Meridzie wygrała co prawda dwa mecze, ale w jednym broniła piłek meczowych, a w drugim jej rywalka skreczowała, prowadząc 5:2 w II secie (pierwszego wygrała Polka). W Austin Linette przegrała od razu z Warwarą Graczową, późniejszą finalistką. W Indian Wells też poległa w pierwszym meczu.
Jasne, rywalka miała z górnej półki, bo po drugiej stronie siatki stanęła Emma Raducanu. Brytyjka po sensacyjnym triumfie w US Open 2021 nie weszła już co prawda na taki poziom – w czym nie pomagają jej trapiące ją regularnie urazy – ale to wciąż zawodniczka potrafiąca rozgrywać znakomite mecze, zwłaszcza, że dysponuje wielką mocą w zagraniach. I dziś to pokazała, choć, bądźmy szczerzy – Magda momentami jej pomagała.
Słabo u Polki funkcjonował backhand, normalnie będący jej wielką mocą. Nie potrafiła też zmusić Emmy do biegania i wypracować sobie punktów kombinacjami. To Brytyjka często przejmowała inicjatywę i ona zmuszała Linette do wysiłku. Magda co prawda świetnie mecz zaczęła, prowadziła już nawet z przełamaniem, ale ostatecznie dała sobie tę przewagę wydrzeć, a pierwszego seta przegrała w tie-breaku. Przypominało to zresztą nieco mecz z Aryną Sabalenką na Australian Open, ten przegrany, w półfinale. Tam też pierwszy set był wyrównany do stanu 6:6, ale po jednostronnym tie-breaku, gra Magdy się załamała.
Dziś było tak samo. W drugim secie Emma spokojnie poszła po zwycięstwo. I to zwycięstwo wywalczyła.
Swojej sporej szansy nie wykorzystała Magda Fręch. Grała bowiem z powracającą do rywalizacji po problemach zdrowotnych (urazie kolana) Ons Jabeur i… wygrała nawet pierwszego seta. Świetnie podawała, dobrze rozrzucała Tunezyjkę i korzystała z faktu, że ta w czasie dwumiesięcznej przerwy nieco “zardzewiała”. Od początku była w stanie łapać się na grę w jej gemach serwisowych. A wreszcie – w czwartym takim – zdobyła przełamanie, które… zaraz straciła. Nic sobie jednak z tego nie zrobiła i po zmianie stron po raz kolejny zaatakowała rywalkę. Ons nie wykorzystała wtedy trzech z rzędu piłek na 5:5, a chwilę później Magda miała już break pointa, którego – po błędzie rywalki – zamieniła na seta.
Cóż, gdyby i Polka, i Tunezyjka grały tak do końca, mogłoby być naprawdę ciekawie.
Niestety jednak, Ons najwidoczniej wysmarowała się wreszcie WD-40, a Magda nie była w stanie utrzymać tak wysokiego poziomu gry na przestrzeni całego meczu. Do stanu 4:4 walczyła jednak z bardziej renomowaną przeciwniczką, jak równa z równą. Dopiero wtedy przegrała własne podanie – po świetnej akcji Jabeur – a chwilę później i seta. To ja podłamało, a Ons tylko się nakręciła. I w trzeciej partii nie pozostawiła już wątpliwości co do tego, kto jest na korcie lepszy. Wygrała pewnie, 6:1, triumfując przy okazji w całym spotkaniu.
Fręch jednak i tak ma powody do zadowolenia. Teoretycznie w Indian Wells odpadła już bowiem… w kwalifikacjach. Do turnieju weszła ostatecznie jako jedna ze szczęśliwych przegranych i przeszła mecz pierwszej rundy. Pokonania Jabeur – mimo jej przerwy – raczej nikt po niej się nie spodziewał. Zrealizowała więc cel, jaki mogła mieć. I to się ceni.
Wyniki:
- Iga Świątek – Claire Liu 6:0, 6:1
- Hubert Hurkacz – Alex Popyrin 6:3, 6:3
- Magda Linette – Emma Raducanu 6:7(3), 2:6
- Magda Fręch – Ons Jabeur 6:4, 4:6, 1:6
Fot. Newspix