To był najbardziej wyczekiwany wieczór przez fanów MMA od dłuższego czasu. Do klatki UFC po trzech latach wracał Jon Jones i od razu mierzył się w starciu o pas kategorii ciężkiej z Cirylem Ganem. „Bones” przespacerował się po Francuzie i poddał go już w pierwszej rundzie. Niespodziewanie pas kategorii muszej na UFC 285 straciła Walentina Szewczenko. Mateusz Gamrot z kolei po bardzo trudnym boju z Jalinem Turnerem wrócił na zwycięską ścieżkę.
UFC 285. Były problemy, ale jest zwycięstwo Gamera
W tej dywizji i na tym poziomie łatwych przepraw już nie ma. Zdawał sobie z tego sprawę Mateusz Gamrot i pewnie dlatego wiadomość o tym, że UFC chce go zestawić na późne zastępstwo dla Jalina Turnera nie zareagował ekstazą. Amerykanin miał się mierzyć z Danem Hookerem, ale ten złamał rękę i federacja szukała kogoś, kto załata dziurę w karcie UFC 285. Polak chciał walczyć w kwietniu lub maju, ale po porażce z Beneilem Dariushem jego akcje nie były tak mocne, by wybrzydzać. Zwłaszcza, że właściwie trudno znaleźć rywala w czołówce kategorii lekkiej, który nie miałby w niedalekiej przyszłości zaplanowanej walki.
Ale krótki okres przygotowawczy i kolosalna różnica w warunkach fizycznych nie działała na korzyść Gamrota. Turner jest zdecydowanie wyższy, miał lepszy zasięg ramion, no i jest na fali zwyżkowej. Dzisiaj zobaczyliśmy chyba najlepszą wersję Amerykanina. Gamrot w stójce wyraźnie ustępował przeciwnikowi – co było do przewidzenia. Turner dobrze utrzymywał dystans, korzystał ze swoich długich rąk, a Polakowi pozostało polowanie na nogi. I to podwójnie – Gamrot okopywał nogi przeciwnika, by spowolnić go w stójce, ale i szukał obaleń.
Ktoś może powiedzieć – świetnie Gamrot obala, ale ma problem z kapitalizowaniem tego. To trzecia walka z rzędu, gdy nie może utrzymać dłużej w parterze. Sęk w tym, że on już w KSW tak miał. Poza tym popatrzmy – z Carukjanem było mnóstwo zapaśniczych kotłów. Dariush to świetny zapaśnik, silniejszy i większy od Gamrota. A Turner jak na tę kategorię wagową jest ogromnym chłopem. Gamrot z tą trójką po prostu musiał mieć problemy z kontrolą.
Co gorsza Turner mocno dziś punktował silnymi ciosami – dwukrotnie posłał Polaka na deski. Na szczęście „Gamer” błyskawicznie się pozbierał i użył swoich zapasów, by wyjść z tarapatów. Werdykt sędziowski był jednak zagadką. Przed odczytaniem wyników kart mogliśmy się zastanawiać: czy ofensywa zapaśnicza wystarczyła? Czy obalenia przeważyły na korzyść Gamrota?
Sędziowie nie byli jednogłośni: jeden punktował 29-28, drugi 30-27 (spore zaskoczenie) dla Polaka, a trzeci widział zwycięstwo Turnera 29-28. Polak wrócił na zwycięską ścieżkę po zeszłorocznej porażce z Dariushem.
I co dalej? Cóż, sytuacja w dywizji lekkiej jest napięta do granic możliwości. W tym roku dojdzie do rewanżu Makaczewa z Volkanovskim. Oliveira zawalczy z Dariushem. Gaethje bije się z Fizievem, a Chandler z McGregorem (choć nie wiadomo jeszcze w której kategorii wagowej, ale patrząc na rozmiary Irlandczyka – piekielnie ciężko będzie mu zejść do limitu wagowego dywizji lekkiej). Jeśli mielibyśmy stawiać, to w tym roku Gamrot zawalczy jeszcze tylko raz. I będzie to albo przegrany ze starcia Gaethje-Fiziev, albo Charles Oliveira, jeśli przegra z Dariushem. W grę wchodzi jeszcze rewanż z Carukjanem lub starcie z kimś z miejsc 10-15 w rankingu.
Król powrócił, ma się zdrów
Hala w Las Vegas czekała jednak na to, co będzie się działo w walce wieczoru. Syn marnotrawny, GOAT na emeryturze, największy zły chłopiec federacji. Jon Jones po perturbacjach (że tak to eufemistycznie ujmiemy) wreszcie wrócił. Po trzech latach oczekiwania fani MMA znów mogli obejrzeć jedną z najbardziej wpływowych postaci tego sportu. Były dominator kategorii półciężkiej atakował królewską dywizję i miał przed sobą artystę kick-boxingu Ciryla Gane’a.
W materiałach promocyjnych tę galę Jones wyglądał jak aniołek. Wzruszał się opowiadając o swoich trenerach i sparingpartnerach. Zagajony w samolocie przez starszą panią cierpliwie i skromnie tłumaczył czym zajmuje się w życiu. Zostawił za sobą wyroki, narkotyki, alkohol, przemoc i walki z policją. Nie grał dobrego chłopca, bo przecież każdy zna jego przeszłość. Ale wydawał się niezwykle podekscytowany tym, że znów wraca do oktagonu.
Początkowo bukmacherzy widzieli faworyta we Francuzie, ale z czasem kursy na Jonesa zaczęły spadać. Gane to wybitny stójkowicz, porusza się zupełnie jak nie gość ważący ponad 100 kilogramów, jest niesamowicie szybki i zwinny jak na swoje gabaryty. Z kolei Jones był wielką niewiadomą z uwagi na trzy lata bez walki i na przejście do wyższej kategorii wagowej.
Ale w oktagonie istniał tylko on. Gane’a stać było jedynie na… jedno kopnięcie w krocze rywala. A później oglądaliśmy już starcie do jednej bramki: obalenie, praca przy siatce, dopięta gilotyna i klepanie Francuza. Wydaje się, że Gane przesadził ze… spokojem. Być może myślał, że Jones nie zmieści przedramienia pod jego brodą, a gdy „Bones” wsadził tam swoje twarde kości, to było już za późno, by się ratować. Król powrócił, ma się zdrów.
Kategoria ciężka w UFC znów nabiera kolorów. Ngannou nie ma już w federacji (zwakował pas, nie dogadał się na warunki kontraktowe), Pavlovich wydaje się naturalnym kandydatem do walki o pas, rewanż z Ganem po tak łatwym zwycięstwie nie wchodzi w grę, Jones zażyczył sobie po walce Stipe Miocicia. Sęk w tym, że były mistrz ma już 41 lat, jest po ciężkim nokaucie od Ngannou… Na pewno parterowo byłby większym wyzwaniem dla Jonesa i pewnie z punktu widzenia marketingowego UFC bardziej pasowałaby walka Jones-Miocić. Ale czysto sportowo to raczej Pavlovich stanowi dziś większe wyzwanie dla nowego mistrza.
Sensacja w kategorii muszej, wygrana Du Plessisa
Co poza tym na UFC 285? Nie można przejść obojętnie obok wielkiej niespodzianki w co-main evencie. Walentina Szewczenko przegrała z Alexą Grasso. W grudniu 2021 roku pas straciła Amanda Nunes (zdążyła już go odebrać), a teraz Julianną Peną dla Szewczenko była Meksykanka. Ten bój ewidentnie nie układał się mistrzyni, Grasso była celniejsza i sprytniejsza w wymianach bokserskich. Walentina zaprzęgła do gry swoje zapasy i w parterze faktycznie była w stanie ugrać więcej.
Ale gdy w czwartej rundzie przestrzeliła obrotówką, Grasso doskonale wiedziała co robić. Obaliła, znalazła się za plecami, metodycznie krok po kroku złapała duszenie zza pleców i zmusiła mistrzynię do klepania. Znakomita seria obron pasa Szewczenko dobiegła końca, a ta od razu zapowiedziała rewanż, co jest sprawa nieuniknioną. Grasso jednak ma swoje chwilę chwały i choć w rewanżu znów Szewczenko będzie faworytką, to dzisiaj Meksykanka pokazała, że w stójce wcale nie stoi na straconej pozycji, a i potrafi perfekcyjnie wykorzystywać błędy rywalki.
Kolejną mocną pieczęć na ambicjach w drodze po pas dywizji półśredniej postawił Shavkat Rakhmonov. Kazach po fantastycznym pojedynku rozprawił się z Geoffem Nealem. 17-0 w bilansie, siedemnaście skończeń przed czasem, dziś niecodzienne poddanie w ostatniej minucie trzeciej rundy po wybitnej postawie w stójce. Wydaje się, że Kazach jest już o jedno zwycięstwo od walki o pas dywizji, choć tu podobnie jak w kategorii lekkiej – jeden pas do wzięcia, a kandydatów do niego pół tuzina.
Na karcie wstępnej bardzo cenne zwycięstwo odniósł Dricus du Plessis. Zawodnik znany polskim kibicom ze starć w KSW zmusił narożnik Dereka Brunsona do rzucenia ręcznika w ostatnich sekundach drugiej rundy. Du Plessis znów walczył tak, jakby nie miał tlenu, znów był nieco koślawy, ale co z tego, skoro w UFC jest niepokonany i dobija się do TOP5 kategorii średniej? Kluczowe jest to, co w rekordzie, a zawodnik z RPA krok po kroku wspina się w rankingach.
Przeczytaj też: