Gdyby za mordowanie calcio zamykali, pewnie Jose Mourinho z Massimiliano Allegrim siedzieliby w tym samym więzieniu o zaostrzonym rygorze, bo obaj wyznają to samo. Ma być efektywnie, nie efektownie. Liczy się wynik, nie widowisko. Ważne są trofea, nie oklaski za piękne wrażenie. I w niedzielę właśnie zgodnie z tymi regułami rywalizowała Roma z Juventusem, ale tylko Mourinho wracał do domu zadowolony.
Mourinho zaczarował Rzym i to od pierwszego spojrzenia. W lipcu 2021 witano go niczym cesarza wracającego z podboju barbarzyńskich terenów, chociaż tak naprawdę przecież nawet nie zdążył stoczyć żadnej bitwy dla Giallorossich. Ale magia już działała, a Portugalczyk co jakiś czas rzucał zaklęcie, które ją podtrzymywało. A to triumfował w Lidze Konferencji. A to namówił na transfer Paulo Dybalę. A to zaczął punktować z czołówką.
W tę pierwszą niedzielę marca znowu to zrobił. Roma pokonała Juventus, a że w pierwszej rundzie zremisowała, pierwszy raz od sezonu 2003/04 przetrwa rozgrywki bez porażki z Bianconerimi w Serie A. Co więcej, gdyby ograniczyć wyniki Giallorossich do trzech najbardziej utytułowanych ekip Italii, wciąż nie ma na nich mocnych. Ze Starą Damą było 1:1 i 1:0. Z Interem 2:1. Z Milanem 2:2. Słowem, jest czym się chwalić.
Przed potyczką z Juve przeciwnicy Mourinho podnosili wyżej głowy. Z ostatnich pięciu meczów zespół ze Stadio Olimpico wygrał ledwie dwa, a poza tym zebrał bęcki od Napoli (nic dziwnego) oraz Cremonese (coś dziwnego) oraz zremisował z Lecce. W mediolańskiej La Gazzetta dello Sport już wieszczyli pożegnanie i przestrzegali – albo będzie awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów, albo arrivederci. Ale Portugalczyk odpowiedział, że spokojnie, jeszcze pracuje i wypchnął poza TOP 4 przedstawiciela Mediolanu – Milan. Co prawda tylko lepszym bilansem bramkowym, ale to nieważne. Tym bardziej że w czołówce jeszcze będzie się kotłować jak w metrze w godzinach szczytu i najważniejsze, by nie stracić kontaktu z resztą. W tym momencie między piątym miejscem a drugim są trzy punkty różnicy.
Dzisiaj na Stadio Olimpico wiele działo się inaczej niż zwykle. Gospodarze pokonali Juve pierwszy raz od sierpnia 2020. Rui Patricio – generalnie drugi najgorszy bramkarz pod względem bilansu bramek straconych oraz goli oczekiwanych rywali (według współczynnika wpuścił sześć więcej niż powinien) – bronił skutecznie i szczęśliwie. Gianluca Mancini cieszył się z trafienia, czego w lidze włoskiej nie robił od marca 2021. Wreszcie Stara Dama dała sobie wbić bramkę po uderzeniu z dystansu, czego przed Romą w tym sezonie nie potrafił dokonać nikt.
Bianconeri mieli trochę pecha (trzy słupki), a w tak zamkniętym spotkaniu (żadna z drużyn nie wykreowała xG powyżej 0,99) to decydowało. 80 tysięcy kibiców, którzy z trybun oklaskiwali miejscowych, jeszcze bardziej uwierzyło w magię Mourinho. Z trudem, ale ich zawodnicy wykonali kroczek ku Champions League.
Na końcu warto wspomnieć o pokazie standardowego „loł kinga”, który zaprezentował Moise Kean. Włoch 37 sekund po wejściu na murawę kopnął Manciniego i poszedł do szatni. Na razie nie wiadomo, czy następnie zdecydował się na uderzenie piszczelem o metalową rurę…
AS Roma – Juventus 1:0 (0:0)
Mancini 53′
WIĘCEJ O SERIE A:
- Blisko 900 minut Krzysztofa Piątka bez gola. „Gra na swoim poziomie, tylko nie strzela”
- Ofensywa, nieśmiertelność, zemsta. Reguły szkoły neapolitańskiej
- „Nie zdziwiło mnie, że spodobał się Mourinho”. Oto 18-letni Polak z Romy
foto. Newspix