Reklama

Blisko 900 minut Krzysztofa Piątka bez gola. „Gra na swoim poziomie, tylko nie strzela”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

03 marca 2023, 12:09 • 7 min czytania 27 komentarzy

Krzysztof Piątek nadal ma swoją markę w Europie, ale w ostatnim czasie robi wiele, żeby zabetonować o sobie opinię napastnika, który miał sezon życia, a tak poza tym jest przeciętniakiem dla przeciętnych klubów. W trwającym sezonie Serie A znajduje się na bakier ze skutecznością. Ostatni mecz z Monzą był kulminacją tego problemu.

Blisko 900 minut Krzysztofa Piątka bez gola. „Gra na swoim poziomie, tylko nie strzela”

Urodzony w Dzierżoniowie piłkarz strzelił dla Salernitany trzy gole, z czego jednego z rzutu karnego. Ostatnią bramkę zdobył jeszcze przed mundialem w spotkaniu z Cremonese (5 listopada). Od tamtej pory rozegrał 11 kolejnych meczów ligowych – osiem w pierwszym składzie, sześć od początku do końca – i już ani razu nie znalazł drogi do siatki, mimo że kilkukrotnie powinien.

Statystyki są dla niego bezwzględne. Nasz rodak przy normalnej skuteczności miałby dziś przynajmniej podwojony dorobek. Różne są dane dotyczące jego „expected goals” – na powszechnie dostępnym Sofascore współczynnik ten wynosi 6.85, na bardziej fachowym Wyscoucie 6.45 – ale konkluzja brzmi tak samo: Piątek jest ekstremalnie nieskuteczny. Metoda „xG” szanse na bramkę w danej sytuacji przeważnie ocenia bardziej sceptycznie niż kibic w kapciach czy na trybunach, więc aby uzyskać wynik tak mocno poniżej rzeczywistych osiągnięć, trzeba się naprawdę „postarać”.

I fakty też to pokazują. Według danych Wyscouta, Piątek ma trzynasty „xG” w całej włoskiej ekstraklasie, a żaden inny piłkarz z top20 w tej klasyfikacji nie ma mniej niż pięciu bramek. Aby znaleźć kogoś porównywalnie pudłującego, trzeba dojść do nazwiska Luki Jovicia. Serb z Fiorentiny strzelił raptem trzy gole przy „xG” wynoszącym 5.38, co i tak oznacza, że w praktyce zmarnował o jedną wyborną szansę mniej niż Polak.

Jeśli szukać jakichś pozytywów, to takich, że Piątek przynajmniej do tych sytuacji dochodzi. Skupmy się na okresie po meczu z Cremonese. Wynotowaliśmy cztery okazje, które pewniejszy strzelecko napastnik na pewno zamieniłby na gole.

Reklama

Spotkanie z Napoli, końcowe minuty, nieporozumienie w obronie rywala. Piątek mocno uderzył tuż sprzed pola karnego, ale Alex Meret zdołał trącić piłkę. Ta, mimo że odbiła się od wewnętrznej strony słupka, do siatki nie wpadła i wyszła w boisko.

Niedawny mecz z Veroną, znów końcówka, gospodarze prowadzą 1:0. Piątek wychodzi sam na sam i wcale nie uderza jakoś tragicznie. Kapitalnie jednak interweniuje Lorenzo Montipo. Po tej porażce zwolniony został trener Davide Nicola.

Przechodzimy do minionego weekendu i starcia z Monzą. Polak w pierwszej połowie dostał świetne dośrodkowanie, był nieobstawiony na ósmym metrze i strzelił bardzo niecelnie.

Reklama

No i kulminacja tematu, o którym mówimy. Jest już 3:0 dla Salernitany, nie ma presji wyniku. Piątek w swoim stylu przedziera się przez obrońcę, mija bramkarza, poprawia sobie jeszcze piłkę przed strzałem do pustej bramki i… fatalnie pudłuje.

Wyscout dopowiada jeszcze takie sytuacje z tego okresu, teoretycznie mające nawet wyższe „xG” niż sam na sam z Veroną:

W każdym razie: było z czego strzelać. I teraz pytanie, czy powinniśmy już mówić o poważnym kryzysie Krzysztofa Piątka czy też… uznać, że po prostu gra na swoim poziomie.

Mówiąc o Piątku trzeba mieć pełną perspektywę. Nie można na niego patrzeć jak na zawodnika, który wskoczył do składu Genoi i zaczął robić furorę, a później przez kilka miesięcy dobrze prezentował się w Milanie. Patrząc przez ten pryzmat, on już zawsze będzie wypadał blado. Mam wrażenie, że do tego poziomu już nigdy nie doskoczy. Wtedy miał niesamowity okres, jakby został dotknięty palcem Bożym – mówi nam Tomasz Lipiński, ekspert Kanału Sportowego, reporter C+ i dziennikarz tygodnika „Piłka Nożna”.

I dodaje: – Problem Piątka polega na tym, że pozostaje takim samym piłkarzem jak w czasach Cracovii. No, może jest trochę bardziej pewny siebie. Generalnie wydaje mi się, że psychika i zdrowie to jego zdecydowane atuty. Nie powiedziałbym jednak, że w jakimś elemencie czysto piłkarskim poczynił wyraźne postępy. To wciąż napastnik prosty w obsłudze, choć nie chciałbym, żeby zabrzmiało to jako pejoratywne określenie. Czasami ta prostota jest atutem, a czasami przeszkadza. Swoje wybiega, swoje wywalczy, zagra, odegra, jak ma dobry dzień, nie notuje zbyt wielu strat. Całościowo jednak jest ograniczony, nie mówimy o zawodniku, na którym można oprzeć całą grę, który przedrybluje obrońców i sam strzeli gola lub w pojedynkę wykreuje sytuację koledze.

Warto zwrócić uwagę na ten pozastrzelecki aspekt gry Piątka, który bardzo wyraźnie widzieliśmy właśnie w meczu z Monzą. Zanim Polak zaliczył okropne pudło, miał duży udział przy dwóch bramkach, co na konferencji podkreślał także Paulo Sousa, zatrudniony w miejsce Nicoli. – Trzeba podkreślić głębię jaką nam dawał. Nie zawsze wszystko było dobrze technicznie, ale bardzo urósł w trakcie meczu – zauważył nasz stary niedobry znajomy.

Przy akcji na 1:0 Piątek przepchnął się z obrońcą i zgrał piłkę do asystującego Candrevy. Trzeci gol to dobicie strzału reprezentanta biało-czerwonych, który wcześniej efektownie obrócił się z piłką i popędził z nią do dwudziestego metra.

Jeśli chodzi o ostatni mecz, to całościową postawą się bronił. Mimo zmarnowanych sytuacji oglądaliśmy jego lepszą wersję. Rzadko mu się zdarzają spotkania, w których nie zdobył bramki i mimo to zasługiwał na pochwały – zgadza się Tomasz Lipiński.

Piątkowi ciągle ciąży wspaniały sezon 2018/19, który dla wielu niezmiennie jest punktem odniesienia do jego aktualnej formy. A wydaje się, że nie powinien. – Trzeba to wypośrodkować przy tworzeniu oczekiwań względem niego. Uważam, że na tym etapie sezonu, po dwudziestu czterech kolejkach, sześć goli Piątka, czyli wykorzystanie tych „obowiązkowych” sytuacji, mniej więcej oddawałoby prawdziwy stan rzeczy i byłoby adekwatne do tego, jak się prezentuje. Ja jednak jakoś mocniej rozczarowany jego postawą nie jestem. Jasne, też byłem zachwycony wejściem Krzyśka do Serie A, ale jednocześnie nie wierzyłem, że to się dzieje, pamiętając czasy w Ekstraklasie. To, co widzimy dziś, jest bliższe prawdy o nim – uważa Lipiński.

Krótko mówiąc, wychowanek Lechii Dzierżoniów zdobywa trzy bramki więcej i mamy jego realny obraz w liczbach bez potrzeby mówienia o kryzysie.

 – Jakiegoś wielkiego kryzysu i większego zniechęcenia, apatii u Krzysztofa Piątka nie widzę. Mówiliśmy o tej prostocie: wychodzi na boisko bojowo nastawiony, bez kompleksów, ale ze świadomością swoich niedostatków. Wie, że ma zasuwać, zostawić serducho, czasami mu coś wpadnie, ostatnio częściej nie wpada, ale dalej gra tak samo. Od tej strony ta prostota jest jego siłą, od każdej innej pewnie już wadą – podsumowuje ten wątek nasz rozmówca.

Wielu zawodników jest w stanie latami odcinać kupony od często krótkiego szczytu swojej formy. Wydaje się, że coś takiego może także czekać Piątka. Nawet jeśli latem przyjdzie mu odejść z Salernitany, z góry można założyć, że znajdą się na niego kolejni chętni w Serie A, choć oczywiście sporo do powiedzenia wciąż ma Hertha. Kontrakt z berlińskim klubem obowiązuje jeszcze przez dwa lata i jego działacze na pewno będą chcieli odzyskać przynajmniej część z 24 milionów euro zapłaconych Milanowi w styczniu 2020.

Tomasz Lipiński: – Są piłkarze, którzy we Włoszech nie odczuwają takiej otoczki wokół siebie jak w Polsce. Mam tu na myśli Arka Recę i Arka Milika, ale Piątka także. W Italii nie są czy nie byli tak krytykowani, nie stawali się bohaterami memów. Gdy Milik przychodził do Juventusu, nikt go tam nie postrzegał jako nieudacznika, wiecznie pudłującego napastnika i tak dalej. A u nas długo wielu kibiców w ten sposób na niego patrzyło. Piątek wciąż ma niezłą opinię we Włoszech i to nie na tej zasadzie, że wyłącznie odcina kupony od jednego sezonu. Trenerzy chyba generalnie go cenią i dostrzegają u niego więcej atutów niż przeciętny kibic. Mocno powątpiewałem, czy Piątek stanie się podstawowym napastnikiem w Salernitanie, bo miał trzech konkurentów do składu. A de facto takim jest razem z Boulaye Dią, większość meczów rozgrywa od pierwszych minut. Ten sezon raczej specjalnie nie zachwieje jego statusem, zwłaszcza jeśli do końca rozgrywek zaliczy jeszcze ze 3-4 trafienia. Nawet jeśli musiałby odejść, ktoś po niego sięgnie. Na tej zasadzie funkcjonuje Reca: spadł z jednym klubem, spadł z drugim, poszedł do trzeciego i w Spezii jakoś sobie radzi.

Jeżeli sam zainteresowany nie nakłada na siebie ciągłej presji związanej z czasami Genoi i Milanu, to mimo wszystko można być dobrej myśli co do jego przyszłości w Italii. Trzeba zwyczajnie zaakceptować fakt (i on też musi), że mówimy o napastniku-walczaku, który potrafi być pożyteczny dla drużyny i jeśli gra regularnie przez cały sezon, przy sprzyjających wiatrach jest w stanie zakręcić się w granicach dziesięciu goli. Prawdopodobnie jednak nigdy już nie nawiąże do pierwszego roku na włoskiej ziemi, była to anomalia. Wówczas w jednym sezonie zdobył 30 bramek, czyli więcej niż przez następne trzy i pół roku w Berlinie, Florencji i Salerno (27).

Aktualnie te wiatry sprzyjające nie są. Piątek gra „swoje”, ale strzela mniej niż powinien, co niepokoi w kontekście zbliżających się meczów eliminacyjnych z Czechami i Albanią. Od napastnika Salernitany może zależeć więcej niż mogłoby się wydawać jeszcze kilka tygodni temu. Robert Lewandowski leczy uraz, a od pewnego czasu wyraźnie pikuje z formą. Arkadiusz Milik raczej nie zdąży się wyleczyć. Karol Świderski dopiero zaczął sezon w MLS. Adam Buksa od października leczy kontuzję stawu skokowego. Tylko Dawid Kownacki jest dziś w zdrowiu i formie.

CZYTAJ WIĘCEJ O WŁOSKIEJ PIŁCE:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piłka nożna

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Komentarze

27 komentarzy

Loading...