Wszyscy chwalą Widzew, bo łodzian ogląda się przyjemnie, ich mecze to zazwyczaj dobre widowiska, stadion jest pełny i naprawdę łatwo sobie wyobrazić beniaminka, który gorzej wchodzi do Ekstraklasy. Niemniej mimo tych wszystkich ciepłych słów, nie może umknąć jedno – Widzew na wiosnę przestał solidnie punktować.
Łącznie ze spotkaniem z Wartą ekipa Niedźwiedzia wygrała jedno starcie na sześć. Czasem był pech (Jagiellonia), czasem szczęście (Pogoń), ale ogólnie – siedem oczek na osiemnaście do wyjęcia nie robi przecież wrażenia. W drugiej rundzie gorzej od Widzewa punktuje Jagiellonia, Miedź, Górnik, Lechia, Stal i Wisła Płock – choć również to może się jeszcze zmienić, skoro część z tych drużyn ma jeszcze partię w tej kolejce przed sobą.
W naszej ankiecie przed rundą eksperci twierdzili, że Widzew będzie grał dobrze, ale już bez takich efektów wynikowych jak jesienią. Zanosi się na to, iż mogli mieć rację – wciąż spotkania łodzian odpala się z dużą nadzieją, ale konkretów nie ma. We wrześniu i październiku Widzew był w stanie wygrać pięć na sześć meczów, natomiast najwyraźniej to już nie te czasy.
Oczywiście – wciąż mogło być gorzej, dalej nie ma tam dramatu jak w Gdańsku, Mielcu czy Płocku. No, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia, oczekiwania względem Widzewa – nie tylko poprzez jesień, bo i przez markę – rosną. Nikt nie oczekuje, że łodzianie nagle doskoczą do ekstraklasowego topu, jednak swoją postawę złożyli pewną obietnicę i głupio byłoby się z nią rozstawać.
No a dziś… Dziś jesteśmy Widzewem cholernie zawiedzeni, dość powiedzieć, że gospodarze nie oddali ani jednego celnego strzału na bramkę Lisa. To naprawdę dziwi – co może robić drużyna piłkarska przez 90 minut, jeśli choćby raz nie spróbować zatrudnić bramkarza rywali, na tym polu gry nie ma wielu innych rozrywek. A w przypadku Widzewa dziwi to podwójnie, bo oni szczególnie u siebie przyzwyczaili nas do show.
Owszem, zanotowali dwie poprzeczki, jasne, ze trzy razy pudłowali też z bliska, ale czy miało się wrażenie, że Warta ma nóż na gardle? Że błaga o litość, wyszarpała prowadzenie, jednak to trochę tak, jakby zabrała tygrysowi kawał mięsa i teraz ten tygrys będzie się mścił? No nie – ostatecznie fakt, iż poznaniacy wywożą trzy punkty nie jest wielką sensacją, bo spotkała się drużyna mądra, poukłada, z zespołem dość ospałym i bez przekonania.
Z pewnością Widzew był osłabiony poprzez brak Sancheza, który pauzował za kartki (swoją drogą w durny sposób, bo przecież czwarte napomnienie wyłapał za odkopnięcie piłki). W jego miejsce wystąpił Zjawiński i tu należy się zatrzymać, bo facet zaczyna nas poważnie zastanawiać. Gość jest niby napastnikiem, a strzelił jedną bramkę w Ekstraklasie, jednocześnie mając trzy kluby z elity na rozkładzie w CV (łaskawie nie liczymy mu Legii, gdyż tam nie grał). Czaicie? Trzy razy więcej klubów niż goli u napastnika, przecież to byłby fenomen, gdybyśmy nie mówili o polskiej piłce.
Dziś dostał podanie na piąty metr, wystarczyło dobrze dostawić głowę, ale nie – odbiło się od sęka i poleciało za bramkę. Ech, jego kolego po nazwisku, Darek, to gwarantował chociaż dwa gole na sezon…
Widzew się więc męczył, a jak już coś sobie wypracował, to pudłował w kuriozalny sposób. Ogólnie rzecz biorąc Warta broniła się jednak mądrze i dwoma ciosami położyła swojego przeciwnika. Pierwszego zadał Zrelak (sędzia najpierw pokazał spalonego, ale nie, Hanousek został), drugiego Żurawski. No i to drugie trafienie będzie kandydatem do gola kolejki, ponieważ były zawodnik Pogoni przyjął na klatę, przeżonglował rywala i walnął pod ladę. Pewnie Ravas mógł zrobić trochę więcej, ale i tak w pierwszej kolejności trzeba chwalić strzelca.
W ogóle w Warcie trwa fajny czas. Dopiero co opędzlowali rozpędzoną Koronę 5:1, teraz pojechali na Widzew i wywożą dość spokojnie trzy punkty. W efekcie to już jest szóste miejsce i tylko sześć oczek straty do trzeciego Lecha, ale i mecz zaległy. Naturalnie podium byłoby wynikiem sensacyjnym, tak po prawdzie, to wciąż nie wartym rozstrząsania, natomiast poznaniacy po raz kolejny spokojnie utrzymują się w lidze. Przy tym budżecie i przy tej kadrze – duża klasa.
Z paroma trenerami Dawid Szulczek zamieniłby się na zespoły, a jednak patrzy na nich z góry.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Ile jeszcze będziemy znosić piłkę błotną w Gliwicach?
- Trela: Królowie przestworzy. Dziesiątka ekstraklasowych speców od goli głową
- Dyrektor sportowy Rakowa: – W ostatnim oknie nie wszystko poszło po naszej myśli