Reklama

„Rycerze Winnego Grodu” w piłkarskiej krainie czarów [REPORTAŻ]

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

01 marca 2023, 18:39 • 14 min czytania 29 komentarzy

Gdyby osoba zupełnie niezainteresowana futbolem przejeżdżała przez Zieloną Górę 28 lutego w południe, na jej twarzy mogłaby wymalować się dość spora konsternacja. Halo, czy dzisiaj pojawia się tutaj Joe Biden? Zełenski? Duda? Inna szycha, która wymaga obstawy policji z całego województwa?

„Rycerze Winnego Grodu” w piłkarskiej krainie czarów [REPORTAŻ]

Futbolowe świry wiedzą, że nie, choć jeden z lokalnych dziennikarzy przyznał ze śmiechem: „Takie zamieszanie, jakby Kaczyński wylądował!”. Oczywiście przyjechała Legia Warszawa, nie żaden Kaczor czy Donald. Aż Legia, bo dla klubu i miasta to było historyczne wydarzenie.

Reportaż z Zielonej Góry (Lechia vs Legia w ćwierćfinale Pucharu Polski – 0:3)

„Panie Andrzeju, niech się pan napije zasłużonego piwa!”

O samym meczu ćwierćfinałowym w Pucharze Polski napisaliśmy wczoraj, więc nie będziemy już specjalnie się nad nim rozwodzić. Z wysokości trybun, nawet jeśli nasze urokliwe stanowisko dla mediów nie pozwalało na pełen komfort w oglądaniu (zobaczycie na zdjęciu), nie mogło paść inne hasło jak „Dla Lechii to już za wysoka liga”. Pal licho, że zderzyły się poziomy sportowe z III ligi i czołówki Ekstraklasy. Trzy pięterka w bezpośrednich starciach Lechia Zielona Góra już potrafiła przecież przeskakiwać, patrz: Jagiellonia i Radomiak pokonani w poprzednich fazach rozgrywek. Szkopuł w tym, że – jak przyznali po spotkaniu piłkarze i trener trzecioligowca – gospodarze raczej nie wytrzymali mentalnie.

Wojciech Fabisiak, kapitan Lechii, a w przeszłości bramkarz m.in. Podbeskidzia i Zagłębia Sosnowiec, powiedział nam świeżo po spotkaniu: – Nie udźwignęliśmy tego. Chyba bardziej skupiliśmy się na tym, co dzieje się na trybunach, zamiast myśleć tylko o meczu. Powinno to wyglądać inaczej, to Legia miała męczyć się z piłką, a nie my. Była straszna nerwówka w pierwszej połowie i to nas kosztowało dwie bramki. W przerwie krzyknęliśmy sobie: „Panowie, teraz zabawa, a nie jakaś napinka. Na kogo i na co?”. Boisko nie było polane, więc teoretycznie miało być dla nas łatwiej. Szkoda, że dopiero w drugiej połowie, kiedy było już po meczu, potrafiliśmy zbliżyć się do swojego optymalnego poziomu. Być może nie pomógł fakt, że nie mieliśmy rytmu meczowego. To był nasz pierwszy oficjalny mecz na wiosnę.

Reklama

Andrzej Sawicki, trener rewelacji tej odsłony Pucharu Polski, dodał: – Tak, brak rytmu miał kolosalne znaczenie. Tak naprawdę trenowaliśmy na łąkach. Nie mieliśmy gdzie i z kim ćwiczyć gry w bardzo niskiej strefie pod presją przeciwnika, bo nie ma takich warunków. Cieszymy się jednak, że mogliśmy w ogóle trenować na normalnej trawie. Z tego miejsca pragnę podziękować działaczom klubów, które udostępniły nam swoje boiska w okresie zimowym.

Jeśli chodzi o mentalność zawodników, cóż, już na rozgrzewce widziałem, że chłopcy są stłamszeni. Była cisza. Zawodnicy nie pobudzali się, nie komunikowali się ze sobą. Sam zwróciłem im na to uwagę. Przebywali w świecie ciszy, w którym radio zbankrutowałoby, bo nikt nic nie mówił. Miałem nadzieję, że na początku meczu ruszymy i będziemy bardziej odważni, przez co Legia zacznie mieć problemy z konstruowaniem akcji. Tak się jednak nie stało. Ogromna stawka meczu, to historyczne wydarzenie dla Zielonej Góry, cała ta otoczka… Założyliśmy sobie, że będziemy agresywnie atakować, pressować przeciwnika, ale tego zabrakło. Zabrakło przede wszystkim odwagi. Generalnie wygrała drużyna lepsza. To nie podlega dyskusji. Uważam jednak, że my nie zagraliśmy dziś na tym poziomie, na który potrafiliśmy się wznieść w poprzednich meczach Pucharu Polski.

Trener Lechii nie ukrywał również żalu, że przed starciem z Legią wypadły mu kluczowe ogniwa w środku pola, a w okienku zimowym drużyna się osłabiła. Słowem: to nie był ten sam zespół, który jesienią odprawiał z kwitkiem innych ekstraklasowiczów. Mimo to, 48-latek nosił w sobie głównie dobre emocje. Widać było, że jest dumny z całokształtu tej przygody, ze swoich podopiecznych, którzy teraz mogą schować fajne wspomnienia do gabloty. Nikt Andrzejowi Sawickiemu tego nie zapomni, dało się to odczuć. Lokalni dziennikarze na konferencji pomeczowej podsunęli mu nawet pomysł: „Panie trenerze, proszę się nie smucić, proszę teraz przybić piątkę i wypić z zespołem zasłużone piwo!”. Na co ten odparł: – Ma pan absolutną rację. Zaraz pójdę do szatni i napiję się piwa z chłopakami. Mimo wszystko, zasłużyliśmy na odrobinę relaksu.

Organizacja ćwierćfinału Pucharu Polski na szkolną piątkę

Trener Sawicki zasłużył na relaks, natomiast Lechia na docenienie. Organizacja takiego meczu nie jest prosta, ale czuliśmy, że klub i miasto stanęli na wysokości zadania. Na stadionie nie było tak przaśnie, jak potrafi być na meczach niższych lig. Okej, wydzielona część trybun dla prasy to kandydat na memy, jeśli weźmiemy pod uwagę szkolne krzesełka i stoły, zapadający się grunt pod nogami oraz ograniczoną widoczność. Ale poza tym trudno się do czegokolwiek przyczepić.

Reklama

Kiełbaski z grilla? Pycha! Klimat przy wypełnionym po brzegi stadionie? Top, choć widać było, że miejscowi chyba nie przywykli do prowadzenia gorącego dopingu. Głosem trybun byli kibice Legii, dalej długo nic i dopiero gdzieś w tle mali fani z Zielonej Góry, ewentualnie mała grupka kibiców Lechii.

– Gdybyśmy się uparli, mogliśmy wymyśleć kilka powodów, przez które nie bylibyśmy w stanie przyjąć kibiców gości. Sęk w tym, że zależało nam, żeby fani z Warszawy również uczestniczyli w wydarzeniu jako istotny element święta. Dla nich wyjazd do Zielonej Góry na pewno był nieco egzotycznym wyjazdem, więc chcieliśmy ich dobrze ugościć. Pragniemy, żeby w różnych miejscach w przyszłości też w ten sposób nas traktowano – powiedział nam Konrad Komorniczak, współwłaściciel klubu i szef marketingu klubowego.

Jeśli chodzi o kulisy przygotowania obiektu do meczu Pucharu Polski, usłyszeliśmy, że bez zaangażowania wolontariuszy nie byłoby mowy o sprostaniu różnym wyzwaniom. Konrad Komorniczak tłumaczył: – Z naszym działaniem wokół klubu i zachęcaniem ludzi do pomocy przy Lechii jest jak w filmie „Podaj dalej”. Rzucamy pomysł, dajemy inicjatywę, czas na reakcję i odpowiednie narzędzia do realizacji kreatywnych założeń. Naszym celem jest zapewnienie jak najlepszych wrażeń ludziom, którzy w różnych formach pomagają klubowi. Niektórzy wręcz to pokochali, dlatego też coraz większa rzesza osób gromadzi się przy Lechii.

Współwłaściciel Lechii Zielona Góra nie ukrywał, że bezcenne było doświadczenie z organizacji spotkań poprzednich faz rozgrywek tegorocznej edycji Pucharu Polski: – Śmiem twierdzić, że gdybyśmy wylosowali Legię na początku naszej pucharowej przygody, nie bylibyśmy w stanie tego organizacyjnie dopiąć. To, czego nauczyliśmy przy okazji wszystkich tych meczów, zostanie z nami. Mamy gros wyszkolonych ludzi i kapitalny bagaż doświadczeń.

Nie skłamię ani trochę, że praca nad godnym opakowaniem meczu zaczęła się od razu w momencie, gdy los przydzielił nam Legię. Odbyliśmy mnóstwo spotkań z miastem i służbami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo. Musieliśmy stworzyć plan rozmieszczenia sektorów, miejsc ewakuacyjnych i tak dalej. Dochodził do tego jeszcze milion innych małych kwestii. Może zabrzmi to górnolotnie, ale naprawdę z całych sił walczyliśmy o to, żeby mecz mogło obejrzeć 5 tysięcy osób. Najwięcej problemów, bez zaskoczenia, sprawiły nam sprawy infrastrukturalne. Tego nie jesteśmy w stanie przeskoczyć, nadrobić w pół roku. Wierzymy jednak gorąco, że mecz z Legią okaże się impulsem w tych kwestiach i dowodem, że jest duże zapotrzebowanie na dobrą piłkę w Zielonej Górze.

Lechia nie zarobi, ale ważniejsza jest wyjątkowa laurka dla regionu

Zapytaliśmy, ile kosztowała zielonogórska gościnność. Konkretne kwoty nie padają, jednak dostaliśmy kilka ważnych informacji od Konrada Komorniczaka: – Na organizację otrzymaliśmy pomoc finansową z miasta, ale nawet mimo wysokiej ceny wejściówek dzień meczowy przyniesie nam delikatną stratę. Prawda jest taka, że tylko rozwiązania trwałe, a nie tymczasowe jak u nas, są w stanie dać przychód z dnia meczowego. Co ciekawe, gdybyśmy nie zdecydowali się na transmisję telewizyjną w poprzednich meczach Pucharu Polski, zapewne coś wpadłoby do puli, ale chcieliśmy zapewnić taką możliwość, bo był to dla nas najlepszy sposób na ekspozycję drużyny i partnerów na powierzchniach reklamowych. A obecność naszego klubu w mediach jest najważniejsza, ponieważ przyciąga sponsorów.

Były pojedyncze głosy oburzenia drogimi biletami (od 70 do 100 zł – przyp. red.), lecz to wydarzenie epokowe dla naszego miasta. W większości kibice rozumieli sytuację, choć zainteresowanie i tak przerosło nasze wyobrażenia. Pokuszę się o stwierdzenie, że gdyby stadion mógł pomieścić 10 tysięcy osób, a mecz odbyłby się w weekend, i tak zapełnilibyśmy go w całości. A nawet więcej, bo zapotrzebowanie na wejściówki szacowaliśmy właśnie na wymienioną liczbę. Co najlepsze, to niesamowite wydarzenie piłkarskie, tak naprawdę największe od ponad 30 lat, wypadło w roku obchodów 800-lecia Zielonej Góry.

Współwłaściciel Lechii wyjaśnił, że duże koszty organizacji meczu wyniknęły z podejścia do wydarzenia. Nic nie było robione na pół gwizdka, żeby smakowanie sukcesu, jakim jest gra w ćwierćfinale w Legią, było zapamiętane na kolejne 30 lat. Albo lepiej: do kolejnej takiej przygody, którą być może przeżyje nowe pokolenie obecne na stadionie: – Chcieliśmy zapewnić kibicom jak najwięcej atrakcji, różne stoiska z gastronomią i gadżetami, ale – między Bogiem a prawdą – najlepszym daniem, wręcz wykwintnym tortem, była po prostu możliwość obejrzenia starcia naszej drużyny z tak utytułowanym klubem jak Legia Warszawa.

Największą radość mamy z sektora „A3”, a dokładnie z tego, że dzieci trenujące w szkółkach i akademiach stowarzyszonych z naszym klubem otrzymały wielkie widowisko i zastrzyk motywacji. Gdy chłopcy zwątpią w sens trenowania, gdy będzie im trudno, będą mogli przypomnieć sobie ten mecz i starszych chłopaków, którzy tak jak oni zaczynali przygodę z futbolem, a pewnego dnia wybiegli na mecz z Legią przy tak dużej publice. To dla tutejszej młodzieży sygnał, że marzenia o wielkiej piłce nie są czymś odległym i niemożliwym do spełnienia.

Moment zwrotny dla piłkarskiej pustyni w Zielonej Górze?

Powiedzmy sobie wprost: województwo lubuskie właściwie nie istnieje w świadomości kibiców, których interesują tylko najlepsze rozgrywki w Polsce. To piłkarska pustynia, na której od wielu lat nie ma klubu na poziomie centralnym. W Zielonej Górze już od kilkunastu lat czekają, aż zielonogórski futbol pójdzie do przodu, ale perspektyw na awans jak nie było, tak nie ma. Lechia zakopała się w III lidze, a z tego, co usłyszeliśmy, miasto nie robi wiele, żeby zmienić ten stan rzeczy. Przeszkodą są inne upodobania rządzących, np. żużel.

– Tu się nie przelewa. Zielona Góra stoi żużlem i koszykówką. Musimy radzić sobie sami. Musimy dawać z siebie wiele, żeby przekonywać władze, że warto nam pomagać. Gdyby nie nasza przygoda w Pucharze Polski, nie byłoby takiego poruszenia w mieście wokół piłki nożnej – przyznał Fabisiak.

Jeden z dziennikarzy z tamtych stron zdradził nam, że klub piłkarski otrzymuje 50 tys. zł dofinansowania, żużlowy 500 tys., a do tego generalnie piłkarze nie zarabiają więcej niż 4 tys. zł. Spojrzenie tylko na te liczby trochę mówi i nie chodzi o to, żeby demonizować inne sporty, a na ich tle wywyższać piłkę nożną. Akurat w Zielonej Górze to właśnie żużel cieszy się największą popularnością (mimo obecnego regresu), choć w ten jeden dzień, kiedy na stadion olimpijski z dostawioną trybuną przyszło 5 tys. widzów, triumf mógł święcić futbol. On był na ustach wszystkich, ale czy mogło być inaczej, skoro do miasta przyjechała Legia?

Niech wrażenie z tego wydarzenia nie zatrze prawdziwej rzeczywistości, w której Lechia nie jest najwyższym priorytetem dla władz miasta, a jeśli już w czymś się specjalizuje, to w kształceniu młodzieży, która od dawna trafia na radar akademii Lecha czy Warty Poznań.

Tak czy siak, przy okazji niepowtarzalnego wydarzenia ludzie w piłką z sercu mogli zabłysnąć. Trener Sawicki ma nadzieję, że to punkt zwrotny dla Lechii Zielona Góra: – Jeśli chodzi o kwestie organizacyjne, nie mam na nie wpływu. Ja zajmuję się procesem szkoleniowym. Z tym że rozwój piłkarski oczywiście musi iść w parze z ogólnym rozwojem klubu, dlatego mam nadzieję, że nasza przygoda w Pucharze Polski rozpali ogień w świecie zielonogórskiej piłki. Mam swoje marzenia, mam ambicje. Niestety też zdaję sobie sprawę, w jakim miejscu obecnie jesteśmy.

Konrad Komorniczak dał do zrozumienia, że Lechia zmierza w lepszym kierunku, a składa się na to zmiana w strukturach właścicielskich: – Klub pączkuje. Wcześniej Lechia miała jednego udziałowca (Karola Krępę, którzy odsprzedał udziały za symboliczną złotówkę – przyp. red.), obecnie już wielu udziałowców. Są to byli sponsorzy, którzy wcześniej współpracowali z klubem. Tak naprawdę dokonało się to na zasadzie swoistej fuzji charakterów. Wspólne działania przebiegały w partnerskiej atmosferze, obdarzyliśmy się wzajemnym zaufaniem i podjęliśmy decyzje o wykupieniu udziałów. Była to też decyzja byłego właściciela, mianowicie: z przychodu ze sprzedaży wspomnianych udziałów dokonał on kapitalizacji spółki, dzięki czemu Lechia ma obecnie jeszcze większą stabilność finansową.

Piękny sen, a po nim… no właśnie, co?

Rok temu Legia Warszawa na wcześniejszym etapie rozgrywek Pucharu Polski mierzyła się z trzecioligowym Świtem Szczecin. Po czasie zawodnicy ze Szczecina przyznali, że najgorszy był dla nich powrót do normalnej rzeczywistości. Przed meczem ze stołeczną ekipą na malutki obiekt na obrzeżach Grodu Gryfa dziennikarze walili drzwiami i oknami. Co chwilę wywiady, ogromne zainteresowanie mediów, cholera, zupełnie inne opakowanie produktu, inna galaktyka. Piłkarze przez moment mogli poczuć się jak gwiazdy, żyli w innym świecie. Stadion pękał w szwach i atmosfera wielkiego święta udzielała się każdemu. A potem, gdy już opadł kurz, nastąpiło brutalne zderzenie.

Puste trybuny. Zero kamer. Brak pospolitego ruszenia wśród kibiców. O wiele mniej atrakcyjni rywale. Mgliste wspomnienie po otoczce, którą zawodnicy mogli przeżyć tylko raz. To odbiło się na ich psychice. Przez jakiś czas nie byli w stanie wykrzesać z siebie tak dużych sił wolicjonalnych, jakie powinni. Spytaliśmy szkoleniowca Lechii Zielona Góra, czy obawia się podobnego zjazdu:

– Tak, zdecydowanie. Powroty do ligowych zmagań po wcześniejszych pucharowych bojach były dla nas trudne. Ale dziś odpadliśmy, nie zaczęliśmy jeszcze rundy wiosennej w III lidze, więc proces powrotu na ziemię zacznie się szybciej. Gdybyśmy dzisiaj wygrali, do Bielska-Białej zapewne jechalibyśmy na wycieczkę. A tak mam nadzieję, że jako doświadczony szkoleniowiec dam radę zmotywować zawodników. Nie będzie to łatwe, pamiętam choćby okres choćby po meczu z Jagiellonią, kiedy nie dojeżdżaliśmy mentalnie. Teraz mam szczerą nadzieję, że paradoksalnie te doświadczenia i porażka z Legią zaprocentują.

Kapitan Lechii, Wojciech Fabisiak, ma swoje zdanie na ten temat: – Znam smak takich wydarzeń z przeszłości. Nie powiem, że to coś normalnego, ale da się przyzwyczaić. Nie wiem, jak chłopcy, natomiast teraz jedziemy na Rekord, nie Podbeskidzie. Trzeba szybko zejść na ziemię i wyciągnąć wnioski, bo mamy robotę do zrobienia.

Bramkarza zielonogórzan, który przez wielu kibiców jest uważany za najlepszego zawodnika w zespole, zapytaliśmy jeszcze o jego pobyt w klubie III-ligowym: – Staram się pomagać mniej doświadczonym chłopakom i bardzo zależy mi na dobrych wynikach Lechii. Nie wróciłem tu ze względów czysto sportowych, bo tu się wychowywałem, tu grałem w juniorach. Kiedy odchodziłem z Zagłębia Sosnowiec, były tematy z pierwszoligowych klubów, jednak wróciłem tutaj. Mogę nawet powiedzieć, że się zakopałem, ale swoje ambicje nadal mam. Dobrze sobie radzę, gram i pracuję przy młodzieży. Nie mogę narzekać.

Jak Lechia Zielona Góra chce skonsumować swój sukces?

W obecnej sytuacji Lechii niektórzy ludzie mogą sobie wyobrażać, że nagle klub zrobi duży krok do przodu. Że skoro w jakimś stopniu przebił się do świadomości innych kibiców w Polsce, a władze miasta zobaczyły, że w piłkarskim biznesie jest potencjał, „Rycerze Winnego Grodu” w ciągu kilku lat zatrą skazę lubuskiego regionu. Wrócą na szczebel centralny, będzie miło i szczęśliwie…

Cóż, nie takie sukcesy mniejszych klubów widzieliśmy. Nie żyjemy od wczoraj i wiemy, ile niewykorzystanych szans przewinęło się w polskiej piłce. Dlatego też stwierdzeniem, że Lechia Zielona Góra nie będzie swoistym „jednostrzałowcem”, lepiej operować ostrożnie.

Z drugiej strony, Konrad Komorniczak podchodzi do sprawy optymistycznie, zapowiadając lepszą przyszłość przy cierpliwym rozwoju: – Po pierwsze, chcemy jak najszybciej awansować do II ligi. Jasne, w tym sezonie może być trudno, bo mamy 10 punktów straty do liderujących rezerw Rakowa. To trudna misja, ale my lubimy takie wyzwania. Będziemy próbować, powoli kroczyć wyznaczoną ścieżką. Ewentualny awans musi być oparty na solidnych fundamentach, bo nie chcemy potem od razu spaść i zmarnować efekty naszej pracy. Uważam, że organizacyjnie jesteśmy gotowi na poziom centralny. Tegoroczna edycja Pucharu Polski była testem, który zdaliśmy. Jedynie infrastruktura mocno krzyżuje nam plany. Dobrze, że miasto dostrzega problem i stara nam się pomagać.

Współwłaściciel Lechii dodaje: – Sukces sportowy nie zawsze jest wypadkową wzorowej organizacji wokół klubu. Jeśli ktoś sportowo przebił pewien szklany sufit, a pod względem organizacyjnym nie doskoczy do poziomu sportowego, dość szybko może zaliczyć regres. Dobrym przykładem tego, jak można zrobić ten skok, jest Warta Poznań, z którą zaczęliśmy współpracować. Awans do Ekstraklasy zrobiła przecież na szarży ułańskiej, a cały klub musiał szybko okrzepnąć i dorosnąć do tego poziomu. Ta przygoda trwa już tam 3 lata, tak więc domniemywam, że organizacyjnie podołali.

U nas jest odwrotnie. Nasza przygoda jest nieco inna, jest w dużej mierze wynikiem pracy wykonanej dużo wcześniej. Ogólnie stawiamy na pracę, na rozwój, ale nie definiujemy jej przez słowo „musimy”. Staramy się być cierpliwi. Bo nie zawsze uda się osiągnąć sukces sportowy. Ten akurat teraz jest. I mogę powiedzieć, że idzie on w parze z kompleksowym rozwojem klubu.

***

Dla jednych błahe mgnienie, dla drugich przygoda życia, którą warto mądrze wykorzystać. Tak należałoby skwitować wszystko, co Lechia Zielona Góra przeżyła w Pucharze Polski, a zakończyła meczem-nagrodą z Legią Warszawa. Oby więcej takich historii, które wywracają porządek i dodają uroku w świecie, gdzie rządzą najbogatsi.

W ZIELONEJ GÓRZE BYLI PIOTR STOLARCZYK I KAMIL WARZOCHA

Fot. własne/Newspix

Więcej o niższych ligach:

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

29 komentarzy

Loading...