Nie był to może turniej najwyższej rangi, ale co z tego? Trofeum to trofeum. Hubert Hurkacz zdobył szóste takie w swojej karierze. W Marsylii podnosił poziom swojej gry z meczu na mecz. W finale w dwóch setach pokonał Benjamina Bonziego, reprezentanta gospodarzy. W dodatku, co w przypadku Polaka warto podkreślić, w kluczowych momentach był właściwie bezbłędny.
Rywal się rozkręcał
Benjamin Bonzi to zawodnik starszy od Huberta o kilka miesięcy, ale taki, który długo pracował na to, by zacząć zaliczać się do choćby szerokiej światowej czołówki. I właściwie… wciąż ma nieco drogi przed sobą. Jednak w ostatnich sezonach Francuz faktycznie zanotował kilka przełomowych momentów. W 2017 roku była to dzika karta do Roland Garros (i wygrana nad Daniiłem Miedwiediewem w pierwszej rundzie, choć dodać trzeba, że Rosjanin wtedy skreczował). Sezon później – przejście kwalifikacji do Wimbledonu i finał pierwszego w karierze Challengera. W 2019 był za to w pierwszym finale turnieju rangi ATP, ale w deblu. Zresztą z deblem ma dobre wspomnienia, w 2014 roku, w parze z Quentinem Halysem, wygrał juniorskie Roland Garros.
Sezon 2020, storpedowany przez pandemię, wiele mu nie dał, ale już w 2021 roku przebił granicę najlepszej setki rankingu ATP. Zaliczył też świetną serię trzech z rzędu wygranych turniejów rangi Challenger, a ogółem w sezonie triumfował w nich sześć razy. Nic dziwnego, że w 2022 roku jego nazwisko zaczęto wymieniać w kontekście tenisistów, którzy mogą zaliczyć przełomowy sezon. Tak się jednak nie stało – owszem, grał nieźle, wygrywał czasem spotkania z wyżej notowanymi tenisistami, ale szału nie było. O czym warto wspomnieć? Przebiciu granicy TOP 50, osiągnął wtedy rekordowy swój ówczesny rekordowy ranking, zajmując przez chwilę 44. miejsce na świecie.
Na początku tego roku ten wynik poprawił o dwie lokaty, bo w Pune w końcu doszedł do finału pierwszego turnieju rangi ATP 250, a więc najniższej możliwej, ale dla Francuza był to spory sukces i kolejny przykład na to, że kariera prowadzona mądrze i krok po kroku może się okazać całkiem skuteczna, zwłaszcza dla tenisistów bez potencjału Novaka Djokovicia, Rogera Federera czy nawet Alexandra Zvereva lub wspomnianego już Miedwiediewa. W Pune przegrał co prawda z Tallonem Griekspoorem, ale obaj zagrali znakomite spotkanie.
A Benjamin się napędził i w Australian Open osiągnął najlepszy do tej pory wynik wielkoszlemowy – trzecią rundę. Tam ograł go dopiero reprezentant gospodarzy, Alex De Minaur. Polscy fani mogą jednak Francuza kojarzyć z występu w deblu, bo w parze z Arthurem Rinderknechem pozytywnie zaskoczył i doszedł do ćwierćfinału, w którym lepsi okazali się Hugo Nys i Jan Zieliński.
Takie występy – choć oczywiście nie ustrzegał się też wpadek – pokazywały Benjaminowi, że jego kariera zmierza w dobrym kierunku. A światu, że Bonzi może za niedługo dojść do wyższych lokat i zaliczyć wielki występ. Ot, choćby taki, jak Magda Linette w Melbourne. W Marsylii – kolejnym turnieju rangi ATP 250 – też dostaliśmy tego potwierdzenie. Francuz odprawił choćby rozstawionego z piątką Maxime’a Cressy’ego, a potem zrewanżował się De Minaurowi za porażkę z Melbourne. Po drodze do finału stracił tylko jednego seta.
Widać było, że Huberta Hurkacza może czekać niezłe wyzwanie.
Hubert też swoje potrafi
Polak jednak również zaliczył niezły początek sezonu. W United Cup potrafił pokonać Stana Wawrinkę, w Australian Open wreszcie się przełamał i doszedł do IV rundy, gdzie odpadł po pięciosetowym, zaciętym spotkaniu z Sebastianem Kordą. Nie powiodło mu się w Rotterdamie, gdzie trafił na Grigora Dimitrowa, z którym nigdy sobie nie radził. W Marsylii wszedł już jednak na swoje najlepsze obroty.
Owszem, pierwsze dwa mecze mógł zagrać lepiej. Niespodziewanie seta urwał mu Leandro Riedi ze Szwajcarii, jednak w dwóch kolejnych Polak wygrał bez większego trudu, kontrolując sytuację. Dramatyczny był mecz z Mikaelem Ymerem, w którym Hubi triumfował po tie-breaku trzeciego seta, wygranym do sześciu. Paradoksalnie jednak to to starcie pokazało nam, że Hurkacz może w Marsylii nawet zgarnąć trofeum (zresztą był rozstawiony z “1”, więc wypadało tego od niego oczekiwać). Dlaczego? Ano dlatego, że Hubert ma dwa tryby – gdy jest skoncentrowany i pewny swego, w kluczowych momentach staje się bezbłędny. Ale gdy tylko wytrąci się trochę z odpowiedniego rytmu, to coś najpewniej zawiedzie.
Z Ymerem nie zawiodło jednak nic. Podobnie jak w półfinale z Aleksandrem Bublikiem. To akurat było spotkanie, w którym Polak od początku do końca kontrolował sytuację i właściwie ani przez moment nie był zagrożony. Doskonale funkcjonowało też jego podanie, klucz do sukcesów w grze Huberta. Do tego zaliczył uderzenie, które już teraz okrzyknięto kandydatem do zagrania sezonu. Przed finałem można było mieć spore nadzieje na to, że Hubert zgarnie szósty tytuł w zawodowej karierze.
https://twitter.com/tennistimetr/status/1629622391079944192
I tak też się stało.
Hubert Hurkacz w najlepszym wydaniu
Hubert dzisiejsze spotkanie rozpoczął znakomicie. Już w czwartym gemie wypracował sobie przewagę i break pointy. Pierwszego nie wykorzystał, drugiego jednak, za sprawą świetnego returnu, zamienił na przełamanie. Przy swoim serwisie też był pewny, ale – jak to u niego – tylko do pewnego momentu. W końcu przytrafił mu się gorszy gem, a wtedy Bonzi zaatakował i wykorzystał szansę, odrabiając straty. Przez moment przemknęła nam przez głowę myśl, że wraca typowy Hubert.
Na szczęście było zupełnie inaczej.
Hurkacz natychmiast znów wypracował sobie przewagę przełamania. Zresztą faktycznie musiał na to trochę harować, bo decydująca wymiana była jedną z dłuższych w całym meczu. W każdym razie – najważniejszy stał się efekt. A ten był taki, że Hubert chwilę później serwował na wygraną w pierwszym secie i tym razem pewnie swojego gema wygrał. W partii triumfował za to do trzech i, nie licząc jednego gorszego gema, grał lepiej od rywala.
Ale Bonzi nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i w drugim secie podniósł poziom swojej gry, zachęcany do tego przez sprzyjającą mu publikę. Przede wszystkim – pewnie utrzymywał swój serwis. Dopiero przy stanie 3:3 miał problemy, ale wybronił dwa break pointy i w końcu zamknął gema. Hubert raczej nie był przez Francuza niepokojony, bo przez dużą część seta posyłał czy to asy, czy wygrywające podania. Zdarzyło mu się nawet zaserwować cztery asy z rzędu, a to wyczyn, jakiego nie powstydziliby się najlepsi tenisiści świata.
Tyle że w końcu znów przytrafił mu się gorszy gem. Przy stanie 6:5 dla Bonziego ten postanowił bowiem zaatakować, wiedząc, że nie ma nic do stracenia i w najgorszym scenariuszu czeka go tie-break. A że jego ataki były skuteczne, to Hubert musiał bronić piłki setowej. I tu włączyło się to, o czym już wspomnieliśmy – pewność siebie, jaką Hurkacz miał w tym turnieju. Pierwszego setbola wybronił dobrym serwisem i znakomitym forehandem z trudnej pozycji. Pewnie odparł też drugą i trzecią piłkę setową. A chwilę później zamknął gema, doprowadzając do tie-breaka.
https://twitter.com/TennisTV/status/1629855082635460608
W nim już na samym początku wypracował sobie przewagę i nie oddał jej do końca. Zaimponował też kilkoma znakomitymi zagraniami, choćby świetną akcją przy siatce, po której dostał piłkę meczową. Tę wykorzystał za sprawą forehandowego błędu rywala. Wygrał seta, mecz i cały turniej.
– Jestem naprawdę szczęśliwy. Gratulacje dla Benjamina, grał świetnie, zasługiwał na wygranie drugiego seta. Podejrzewam, że szybko zdobędzie swój pierwszy tytuł. Myślę, że moja gra się poprawia. Jestem szczęśliwy ze sposobu, w jaki dziś grałem. Udało mi się dobrze serwować, miałem sporo dobrych punktów – mówił Hubert po meczu.
Liczymy, że jego gra faktycznie będzie się tylko poprawiać. Bo czeka go teraz wyprawa do Dubaju, na dużo większy turniej, w którym… od razu dostanie niesamowicie trudne zadanie. W pierwszej rundzie wylosował bowiem Andy’ego Murraya. A Szkot to gość, któremu zwycięstwo trzeba po prostu wydrzeć, sam niczego nie podaruje.
Hubert Hurkacz – Benjamin Bonzi 6:3, 7:6(4)
Fot. Newspix