W ostatnich dniach Iga Świątek się przeziębiła. Do tego Coco Gauff, która stanęła dziś po drugiej stronie siatki, wydawała się grać w Dubaju naprawdę dobrze. W teorii można było spodziewać się trudnego meczu dla polskiej tenisistki. I ten faktycznie był bardziej wymagający od jej poprzednich spotkań. Amerykankę stać było jednak tylko na ugranie sześciu gemów. Iga wygrała 6:4, 6:2 i awansowała do kolejnego finału w swojej karierze.
Drogi usłane walkowerami
Momentami można żartować, że rywalki Igi nie chcąc od niej oberwać, wycofują się przed meczami z Polką z turniejów. W Dosze tak zrobiła Belinda Bencić, w Dubaju z kolei z powodu choroby na kort w ćwierćfinale nie wyszła Karolina Pliskova. Świątek to jednak z pewnością odpowiadało. Choć mogło zakłócić rytm meczowy Polki, to ważniejsze było, że taka sytuacja pozwoliła jej dojść do siebie, bo sama zmaga się ze skutkami lekkiego przeziębienia. – Wczoraj miałam dzień wolnego, bo Karolina niestety się wycofała. Użyłam tego czasu, by doprowadzić się do lepszego stanu – mówiła już po dzisiejszym meczu.
Nie tylko ona jednak po drodze do półfinału turnieju w Dubaju przeszła jeden mecz walkowerem. Coco Gauff również otrzymała tego typu prezent – tyle że w 1/8 finału. Na spotkanie z Amerykanką nie wyszła wtedy finalistka Australian Open, Jelena Rybakina. Wcześniej Cori w dwóch setach (6:0, 6:4) odprawiła Alaksandrę Sasnowicz, z kolei w ćwierćfinale wygrała ze swoją rodaczką, Madison Keys (6:2, 7:5). I doszła do meczu z Igą Świątek. Kolejnego w karierze.
Do tej pory były to dla niej naprawdę trudne starcia.
Obie spotykały się pięciokrotnie. Zawsze wygrywała Iga. Najbardziej zaciętym z tych spotkań było… to pierwsze. W 2021 roku zagrały ze sobą w półfinale turnieju w Rzymie. W pierwszym secie Polka potrzebowała do wygranej tie-breaka, w drugim Coco ugrała trzy gemy. Wydawało się wówczas, że to początek pięknej rywalizacji. I faktycznie – swego rodzaju rywalizacja była, bo w 2022 roku obie należały do grona najlepszych zawodniczek świata. Ale gdy już mierzyły się ze sobą, Iga nie dawała Amerykance szans. Zawsze wygrywała w dwóch setach. I to wysoko. Wyglądało to tak:
- 6:3, 6:1 (Miami, IV runda);
- 6:1, 6:3 (Roland Garros, finał);
- 6:0, 6:3 (San Diego, ćwierćfinał);
- 6:3, 6:0 (WTA finals, faza grupowa).
Iga Świątek – już po dzisiejszym meczu – mówiła jednak, że takie okoliczności… w pewnym sensie utrudniały jej przygotowanie się do dzisiejszego spotkania. – Coco to wspaniała zawodniczka. Wiedziałam, że będzie mi trudno. W zeszłym roku grałyśmy ze sobą wiele razy. W takiej sytuacji zawsze jest trudniej, bo nigdy nie wiem, czy ktoś przyszykował coś nowego, czy nie. Trzeba się wtedy skupić na sobie, pozostać konsekwentną w swojej taktyce – mówiła.
I dokładnie to zrobiła. Choć widać było, że nie był to jej najlepszy mecz.
Iga gra słabiej? I tak wygrywa
Z Igą Świątek sprawa wygląda w chwili obecnej tak, że Polka właściwie może porównywać się tylko do… siebie samej. Bo jest niesamowicie regularna i nawet, gdy nie znajduje się w najlepszej formie, to pokonuje kolejne rywalki. Dziś w najwyższej dyspozycji ewidentnie bowiem nie była. I co? I nic. Owszem, Coco powalczyła bardziej niż we wszystkich ich spotkaniach w poprzednim sezonie, ale wiele jej to nie dało. Ot, ugrała sześć gemów (dobry wynik, w swoich poprzednich pięciu meczach Iga traciła co najwyżej trzy), ale seta urwać Polce już jej się nie udało.
A i to, że wywalczyła aż sześć małych partii zawdzięcza w pewnej mierze temu, że Iga zdawała się znacznie mniej skoncentrowana niż w poprzednich spotkaniach.
Może to skutek przeziębienia, z którego skutkami nadal się zmaga (z trudem udzielała pomeczowego wywiadu), ale faktem pozostaje, że kilka razy w ciągu tego meczu zaskakiwały nas chwilowe przestoje w grze Świątek. Choć nie wpłynęły one przesadnie na ogólny obraz spotkania. Coco od samego początku była bowiem w opałach. Już w otwierającym gemie musiała bronić break pointa. Wtedy zrobiła to jeszcze skutecznie, ale dwa gemy później Iga już ją przełamała. Polka grała spokojnie, regularnie, właściwie nie popełniała w tamtym okresie meczu błędów.
A Gauff robiła ich sporo. Amerykanka prezentowała przede wszystkim… chaos. Owszem, starała się atakować – co wydawało się odpowiednią taktyką – ale robiła to z nieprzygotowanych pozycji. Za dużo ryzykowała, a za mało myślała na korcie. Efekt był taki, że wiele punktów podarowała Idze swoimi prostymi błędami. W tym także drugie przełamanie. Gdy jednak wydawało się, że Polka zmierza pewnie do wygrania seta, obraz gry na korcie nieco się zmienił.
Coco – jakby wobec kiepskiego dla niej wyniku – zaczęła grać swobodniej, na większym luzie. Częściej trafiała w kort, atakowała z większa precyzją. Obroniła dwie piłki setowe, a potem doprowadziła do stanu 4:5. Świątek z kolei wydawała się całą sytuacją nieco podenerwowana, oznaki takiego stanu dało się dostrzec gołym okiem. Niepokoić mogły przede wszystkim zmarnowane przez nią setbole, ale przy piątym udało jej się wreszcie dopiąć swego po dobrej akcji z backhandu.
Druga partia wyglądała tak, jakby Coco rzuciła wszystkie siły na końcówkę pierwszego seta. Od samego początku to Iga dominowała, już w pierwszym gemie przełamując rywalkę po długiej i widowiskowej wymianie. Wtedy Amerykanka została już zupełnie wybita z uderzenia. Wróciły proste błędy i szybko oddawane w punkty. W konsekwencji już po kilku minutach przegrywała 0:4. I wtedy… Iga znów wyciągnęła do niej pomocną rękę. Jak w pierwszym secie, tak i w drugim straciła koncentrację. Widać to było zwłaszcza w szóstym gemie tej partii – popełniła wtedy dwa podwójne błędy serwisowe i oddała własne podanie.
Na szczęście ocknęła się w porę. Pomogła jej w tym zresztą postawa Coco, której wciąż brakowało regularności w grze. Amerykanka przy własnym serwisie mogła zbliżyć się do Świątek na gema i wywrzeć presję, zamiast tego jednak oddała podanie Idze, która wykorzystała trzeciego break pointa. I to był właściwie koniec meczu – Polce pozostało tylko wyserwować sobie wygraną. I dokładnie to zrobiła, mecz zamknęła wygrywającym podaniem. Triumfowała 6:4, 6:2 i awansował do drugiego z rzędu finału turnieju WTA.
Pod okiem taty
Mimo chwilowych problemów właściwie trudniejsze niż mecz, okazało się dla Polki… napisanie wiadomości na kamerze po nim. Długo zastanawiała się, co w ten sposób przekazać, a gdy już zaczęła, po chwili zorientowała się, że popełniła błąd i poprosiła o ścierkę. Ta jednak przegrała z markerem, więc Iga przekreśliła rozpoczętą wiadomość i zaczęła nową. Dopiero wtedy wszystko poszło dobrze. A co napisała? Tego realizator nam ostatecznie nie pokazał, ale w wywiadzie po meczu po części zdradziła to sama Polka:
– Nie mogłam zdecydować, czy chcę napisać coś na kamerze po polsku czy angielsku. Co napisałam? Usłyszałam, że mój tata ma przyjechać na finał. Chciałam się upewnić, że to zrobi, więc chciałam wywrzeć na niego nieco presji, bo normalnie rzadko pojawia się na meczach – powiedziała. Jeśli Tomasz Świątek faktycznie przyjedzie na finał, mamy nadzieję, że zobaczy Polkę wygrywającą kolejny turniej.
Iga w końcu potrafi to robić. Do tej pory rozegrała w WTA 14 finałów. Przegrała ledwie dwa – pierwszy w karierze, w Lugano, i w zeszłym roku w Ostrawie, po fenomenalnym meczu z Barborą Krejčíkovą. Z Czeszką zmierzy się też właśnie w finale w Dubaju. Barbora wygrała swój półfinał z Jessicą Pegulą (którą Iga pokonała w finale w Dosze) w trzech setach, a przez cały turniej w Zjednoczonych Emiratach Arabskich pokazuje, że jest w świetnej dyspozycji. Polka dostanie więc szansę zrewanżowania się Krejčíkovej.
I tego jej właśnie życzymy.
Iga Świątek – Coco Gauff 6:4, 6:2
Fot. Newspix