Reklama

Bartosz Bosacki: Lech Poznań w finale Ligi Konferencji? Nie takie sytuacje widział sport

Arek Dobruchowski

Autor:Arek Dobruchowski

24 lutego 2023, 18:20 • 9 min czytania 24 komentarzy

Lech Poznań awansował do 1/8 finału Ligi Konferencji, gdzie o ćwierćfinał powalczy ze szwedzkim Djurgardens IF. Porozmawialiśmy z legendą „Kolejorza” Bartoszem Bosackim o tym sukcesie, Ishaku jako potencjalnej ikonie poznańskiego klubu, trenerze Johnie van den Bromie i szansach tej drużyny w dalszej fazie europejskich pucharów.

Bartosz Bosacki: Lech Poznań w finale Ligi Konferencji? Nie takie sytuacje widział sport

Były piłkarz uważa, że Lech może dojść nawet do finału Ligi Konferencji. – Na pewno będzie to trudne zadanie, które wymaga dużo pracy, konsekwentnej gry i szczęścia. Jednak, jeśli to wszystko się fajnie poskłada, to Lech może zagrać nawet w finale Ligi Konferencji.

***

Lech awansował do 1/8 finału Ligi Konferencji. Czuje pan dumę po tym spotkaniu?

Polska piłka czekała 32 lata na to, żeby kolejny zespół wygrał dwumecz na wiosnę w europejskich pucharach. Dla mnie jako byłego lechity i poznaniaka jest to duże wydarzenie i bardzo cieszę się, że tak się stało.

Reklama

Oczywiście sam wynik jest bardzo satysfakcjonujący, gdyż to historyczne osiągnięcie, ale czy uraczyła pana sama gra i postawa „Kolejorza” we wczorajszym spotkaniu?

Mówi się, że szczęście sprzyja lepszym i wydaje mi się, że Lech był minimalnie lepszy od rywala, ale patrząc na sam przebieg spotkania, należy docenić przeciwnika. Stworzył kilka dogodnych sytuacji bramkowych. A tę, którą miał chwilę przed utratą gola (pudło z kilku metrów Vetlesena – przyp. red.), będzie długo rozpamiętywał, bo była nawet lepsza niż ta, którą miał Marchwiński w pierwszym spotkaniu. Na pewno trzeba podejść do tego wyniku bardzo rozsądnie i wyciągnąć wnioski nie tylko na kolejne mecze pucharowe, ale i ligowe, bo na tym poziomie – z reguły – takie okazje są wykorzystywane i trzeba zrobić wszystko, żeby każdy kolejny przeciwnik stwarzał jak najmniej takich szans.

Jak pan ocenia losowanie dla Lecha? Udane? Czy Djurgardens IF to idealny i wymarzony rywal jak na 1/8 finału Ligi Konferencji?

Myślę, że obojętnie kogo by Lech nie wylosował, awans do ćwierćfinału byłby realny, co pokazały mecze grupowe z Villarreal, bo nawet taki rywal nie jest mu straszny. O samej szwedzkiej drużynie niewiele mogę powiedzieć, bo nie śledzę tamtejszej ligi – jak większość polskich kibiców – jednak na pewno trzeba docenić tego przeciwnika, gdyż nieprzypadkowo znalazł się w tej fazie rozgrywek. Nie oceniałby tego w ten sposób, że Lech trafił dobrze lub źle, bo europejskie puchary rządzą się swoimi prawami. W przeszłości nie z takimi rywalami „Kolejorz” odpadał z rozgrywek lub zaliczał wpadki. Nie szukając daleko, w ubiegłym roku przegrali na wyjeździe z Islandczykami (III runda el. do LK pierwszy mecz z Vikingur 0:1 – przyp. red.). Dlatego nie przywiązywałbym się do tego, że gramy teraz z Szwedami, tylko poważnie podszedł do tego meczu. Plusem dla Lecha na pewno jest to, że liga szwedzka rusza dopiero w kwietniu. Djurgardens IF jest w fazie przygotowań do sezonu, tak, jak Bodo/Glimt. Jednak to nie jest też tak, że „Kolejorz” ma teraz ogromną przewagę nad rywalami z tego powodu.

Pojawiły się takie głosy zarówno wśród ekspertów jak i kibiców „Kolejorza”, że Mikael Ishak wykonał duży krok w stronę tego, żeby w przyszłości nazywać go legendą Lecha. Jak daleko do tej galerii sław ma Szwed? Czy już widzi pan go w gronie klubowych legend?

Reklama

Na pewno jest bardzo ważną postacią Lecha. I sam fakt, że przedłużył kontrakt z Lechem, mówi o tym, że dobrze się w Poznaniu czuje i wiąże z tym klubem przyszłość. Przed nim w drużynie był Christian Gytkjaer, który został królem strzelców Ekstraklasy. Strzelał sporo bramek i był równie istotnym ogniwem naszego zespołu. Czy jest legendą Lecha? Nie wiem, czy w ten sposób nie urażamy Mirosława Okońskiego, Jarosława Araszkiewicza czy Andrzeja Juskowiaka. Niewątpliwe Szwed jest postacią, o której będzie się długo mówiło w Poznaniu. Aczkolwiek też nie wiemy, jak długo będzie w Lechu. Swoją grą pokazał, że jest wartościowym zawodnikiem. Gdy skończy karierę, wtedy będziemy mogli rozważać, czy jest legendą, czy nie.

Ten awans ma czarną brodę Mikaela Ishaka

Ishak jest najlepszym strzelcem Lecha w historii europejskich pucharów. Ma na swoim koncie 17 goli. I Szwed zawsze strzelał w tych kluczowych momentach. Zapewne z uwagi na wagę tych bramek, pojawiła się taka dyskusja, czy aby Ishaka nie należy już rozpatrywać w kategoriach klubowej legendy. Rozumiem, że w tym momencie pan nie postawiłby obecnego kapitana „Kolejorza” na tej samej półce co Mirosława Okońskiego czy Piotra Reissa?

Nie lubię tych określeń. Legendami nazywałbym piłkarzy dopiero wtedy, gdy skończą karierę. Może się tak zdarzyć, że latem Ishak odejdzie z Lecha i w nowym klubie zrobi to samo, co tutaj i co? Będzie legendą dwóch klubów? Nie do końca mi się to spina. Jeśli ktoś tak chce go nazywać, to w porządku, ale nie widzę takiej potrzeby, żeby dzisiaj przylepiać mu taką łatkę. Niepotrzebnie napompujemy balonik. Na Ishaku będzie nałożona wielka presja, nie wykorzysta w kolejnych meczach stuprocentowych sytuacji, zatnie się i co wtedy? Ta narracja się zmieni. Bo takie też jest prawo kibica.

Daleko nie szukać, to w meczu z Miedzią Legnicą zmarnował „setki” i wtedy raczej próżno było znaleźć takie głosy, które określałby Ishaka legendą.

Dlatego jestem ostrożnym z tymi tytułami bohaterów, legend, ikon itd. Poczekajmy do końca sezonu. Już nieraz powoływaliśmy – my, kibice – kogoś do reprezentacji, bo zagrał dwa, trzy dobre mecze, a później okazywało się, że to był tylko nagły przyrost formy i nie ten poziom, a dany zawodnik w późniejszych latach po prostu przepadał. Na pewno nie jest to przykład Ishaka, bo on już pokazywał w poprzednich sezonach równie dobry poziom. Niech gra, zdobywa bramki i daje radość kibicom, a na uhonorowanie jego osiągnięć w Lechu przyjdzie jeszcze odpowiedni czas.

Jak pan postrzega kadencję Johna van den Broma w Lechu? Przed rewanżowym spotkaniem „Kolejorza” z Bodo/Glimt pojawiało się coraz więcej głosów, że w razie niepowodzenia, Holender powinien zostać zwolniony. Taką opinię wyrazili m.in. Kamil Kosowski w „Przeglądzie Sportowym” i Sylwester Czereszewski w „WP Sportowe Fakty”. Ten drugi poszedł o krok dalej i powiedział: – Za przeproszeniem Kaczor Donald lepiej poprowadziłby Lecha od Johna van den Broma. Jak pan skomentuje te słowa?

Trudno mi takie słowa skomentować. Jeżeli ktoś używa takich porównań do trenera, który prowadzi zespół w Ekstraklasie oraz w pucharach, to nie świadczy źle o samym szkoleniowcu, ale o tym, kto te słowa wypowiada. Mam taką zasadę, że oceniam trenera na podstawie tego, co dokonał. Na koniec sezonu możemy podsumować to, co zrobił. Wczorajszy wynik broni Johna van den Broma. W lidze jest trochę gorzej, ale nie ma też tragedii. Zobaczymy, co zespół zrobi do końca sezonu. Najłatwiej jest rzucić hasło: „zwalniamy trenera”.  W kotle zaczyna się gotować. I napędzamy w ten sposób złą atmosferę. Z doświadczenia wiem, że potrzebna jest cisza.

Aczkolwiek w Lechu zawsze będzie presja, a jeśli trener będzie miał jeszcze z tyłu głowy informację, że w razie kolejnego niepowodzenia, straci pracę, to wtedy zaczynają się pojawiać nerwowe ruchy. To nie pomaga. Myślę, że teraz nie tylko kibice Lecha, ale wszyscy sympatycy futbolu w Polsce, powinni trzymać kciuki za Lecha w europejskich pucharach. Dzisiaj absolutnie nie myślałby o zmianie trenera. Bo to wywróci wszystko do góry nogami. Zaczniemy od nowa. Pamiętamy, co było po odejściu Macieja Skorży. Nerwowa sytuacja, szukanie trenera i John van den Brom miał trudne wejście do zespołu. Przetrwał ten trudny okres. I wywiązał się z kolejnych zadań. Pewnie nie będzie to cudowny sezon, ale dzięki pucharom można go osłodzić. Matematycznie wciąż są szanse na mistrzostwo, ale realnie będzie o to bardzo trudno. Do tego nie ma już Lecha w Pucharze Polski, więc ten sezon nie będzie tak radosny jak poprzedni, ale dalej trzymam kciuki za trenera Johna van den Broma i cały jego sztab.

Wczoraj na naszym portalu Damian Smyk wykazał, że John van den Brom ma najlepsze statystyki, jeśli chodzi o łączenie pucharów z ligą spośród wszystkich szkoleniowców Lecha w XXI wieku. Wiemy, jak trudno jest polskim zespołom łączyć ze sobą te dwie rzeczy, a „Kolejorz” radzi sobie całkiem nieźle w tym aspekcie. Fakt, strata do Rakowa wynosi 15 punktów, ale i tak zajmują wysokie 3. miejsce w tabeli. 

Tak, ale gdyby Lech lepiej zaczął ten sezon, to dziś mógłby z Rakowem rywalizować o mistrzostwo Polski, a na pewno nie miałby aż tak dużej straty. Wbrew powszechnym opiniom, gdzie macha się ręką na jeden czy drugi remis w początkowym etapie rozgrywek, uważam, że na samym końcu może zawsze tych dwóch, czterech punktów zabraknąć. Jeśli walczysz o mistrzostwo Polski, musisz przez cały sezon grać równo. Lech chwalił się tym, że ma szeroką kadrę i to też pokazuje, ale zdarzają się również takie mecze, jak z Zagłębiem, gdzie przegrywa przed własną publicznością. Najważniejsze, żeby teraz nie podejmować pochopnych ruchów i nie zwalniać trenera. Myślę, że zarząd Lecha jest już na tyle doświadczony, że już takich nerwowych ruchów pod wpływem mediów czy kibiców nie będzie robił.

Co się panu podoba w grze Lecha Johna van den Broma? A co się nie podoba? Czy zgadza się pan z taką opinią, że „Kolejorz” prezentuje średniowieczny futbol i nie dało się tego oglądać?

Niech pan zwróci uwagę na jedną rzecz. Przed chwilą mówiliśmy o tym, że Ishak jest już postrzegany w kategoriach legendy klubu po wczorajszym spotkaniu. Dwa mecze wcześniej wieszano na nim psy, bo zmarnował stuprocentowe sytuacje do zdobycia gola. To można też przenieść na trenera. Jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz. Na postawę zespołu w danym starciu ma wpływ wiele czynników, nie tylko ustawienie szkoleniowca i odpowiednie reagowanie podczas spotkania, bo mówimy tu też o dyspozycji dnia poszczególnych zawodników, murawie itd. Może mi się wiele rzeczy podobać i nie podobać, ale na końcu liczy się wynik.

Czy za kadencji Johna van den Brom czerpie pan radość z oglądania meczów Lecha?

Na pewno nie ze wszystkich, nawet wczorajszego spotkania w niektórych momentach nie oglądało się z  wielką przyjemnością. Jednak lechici też stworzyli kilka sytuacji strzeleckich. Na pewno widać rękę trenera Van den Broma w sposobie gry Lecha. Pytanie, czy mogłoby być lepiej? Jednak na takie osądy poczekajmy do końca sezonu.

Czy polski klub może być globalną marką?

Na co stać jeszcze Lecha w tej edycji Ligi Konferencji? Gdzie jest sufit?

Myślę, że nie ma sufitu. Jeśli ktoś w klubie ustali dziś taki sufit, będzie to pierwszy krok do tyłu. I w taki sposób można nie osiągnąć dobrego wyniku. Miałem przyjemność grać w grupie Ligi Europy z Juventusem, Manchesterem City i Salzburgiem, gdzie byliśmy skazywani na pożarcie. Mówiło się, że nie mamy żadnych szans, a finalnie takowe się pojawiły i z tej grupy wyszliśmy. Zatem dlaczego dziś mamy zabierać Lechowi możliwość grania o najwyższe cele?

Nawet finał w Pradze?

Dlaczego nie? Nie takie sytuacje widział sport. Mam taką życiową zasadę, żeby zawsze równać do najlepszych i nie zabieram Lechowi możliwości zagrania w tym finale. Na pewno będzie to trudne zadanie, które wymaga dużo pracy, konsekwentnej gry i szczęścia. Jednak, jeśli to wszystko się fajnie poskłada, to Lech może zagrać nawet w finale Ligi Konferencji.

WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:

foto. Newspix

Entuzjasta młodzieżowego futbolu. Jest na tym punkcie tak walnięty, że woli oglądać Centralną Ligę Juniorów niż Ekstraklasę. Większą frajdę sprawia mu odkrywanie nowych talentów niż obserwowanie cały czas tych samych twarzy, o których mówi się, że są „solidnymi ligowcami”. Twierdzi, że szkolenie dzieci i młodzieży w Polsce z roku na rok się prężnie rozwija, ale niestety w Ekstraklasie dalej są trenerzy, którzy boją się stawiać na zdolnych młodych chłopaków. Aczkolwiek nie samą juniorską piłką człowiek żyje - masowo pochłania również mecze Premier League, a w jego żyłach płynie niebieska krew sympatyka londyńskiej Chelsea.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Konferencji

Komentarze

24 komentarzy

Loading...