Wczoraj dzięki Szymonowi Marciniakowi dowiedzieliśmy się, że w Ekstraklasie istnieje coś takiego, jak podział na mecze małe i duże. Na niektóre spotkania deleguje się więcej kamer, na inne mniej. I przez to sędziowie na VAR mają do dyspozycji na niektórych spotkaniach mniej powtórek. Skoro już tak kategoryzujemy mecze według daty i godziny, to idźmy z tym dalej.
Najpierw naświetlmy wam kontekst, bo w informacjach po meczu Lecha z Zagłębiem można się już pogubić prawie jak przy numeracji peronów na dworcu w Poznaniu. Miedziowi prowadzili 2:1, Ishak strzelił gola na 2:2, ale sędzia go nie uznał, bo według niego Szwed zagrał ręką. Powtórki wykazały, że… w sumie to cholera wie, co wykazały, bo pokazano dwie. Obie nie za bardzo rozjaśniały sytuacje i nadal nie widzieliśmy, czy kapitan Kolejorza przyjął piłkę barkiem, czy jednak bardziej bicepsem. Nie wiedział też Marciniak, nie był pewny na sto procent, więc sędziego nie zawołał do VAR.
A VAR-owcy mogli to widzieć lepiej, gdyby tylko na stadionie była kamera ustawiona po przeciwległej stronie względem kamery ogólnej. Problem w tym, że na meczach o 15:00 takiej kamery… po prostu nie ma.
– Są „mecze małe” i „mecze duże”. Na „meczach małych”, tych o 12:30 czy 15:00, nie ma kamery ustawionej naprzeciwko głównej trybuny, nie ma kamery po drugiej stronie, po prostu: jest mniej kamer. Na „meczach dużych” jest więcej kamer i zawsze jest też wspomniana kamera ustawiona naprzeciwko głównej trybuny, która pokazuje całe zdarzenie. Mając taką kamerę, miałbym większy komfort pracy, mógłbym zawołać sędziego i coś mu udowodnić. A tak zawołałbym go, musiałbym pokazać mu dwa ujęcia i co? Szczerze: nie wiedziałby, co zrobić. Stałby tylko dwie czy trzy minuty – mówił nam wczoraj Marciniak.
W kwestii ręki Ishaka nic mądrego teraz nie wymyślimy. Bardziej zastanawia nas fakt, że istnieją w Ekstraklasie mecze, które różnią się od siebie standardem VAR-u. No bo – dajmy na to – gdyby Lech grał wczoraj o 17:30, a nie o 15:00, to być może sędziowie mieliby takie narzędzia, że Marciniak krzyknąłby “Łuki, słuchaj, zobaczyłem to sobie na kamerze reverse i stamtąd raczej bark, musisz to sprawdzić”. Nie twierdzimy, że tak byłoby na bank – może tamta kamera rozstrzygnęłaby, że Ishak zagrywał ręką i tyle. Ale bylibyśmy mądrzejsi, a teraz dobę po meczu nadal mamy wątpliwości, a żony kibiców Lecha nie nadążają z mieszaniem gziku na uspokojenie.
Ekstraklasa zatem ma mecze ważniejsze i mniej ważne. Jak to jest rozstrzygane, że mecz Legii z Piastem jest meczem dużym, a mecz Lecha z Zagłębiem małym? Ile dany zespół w sezonie jest obsługiwany przez gorszy standard VAR-u? Czy bardziej opłaca się grać w sobotę popołudniu, a może w niedzielę do rosołu? Lepiej grać w piątek o 18:00 czy w poniedziałek o 19:00?
Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.
Skoro jednak Ekstraklasy ma mecze gorszej i lepszej kategorii, to my sobie tak myślimy – a może pójść krok dalej? Dawno nie było żadnej reformy rozgrywek, a że możni tej ligi lubią mieszać dla samego mieszania w zasadach gry, to może pokategoryzujmy te starcia według godzin. I to tak po całości.
Po pierwsze – w niedzielę o 12:30 grajmy na mniejsze bramki. Takie orlikowe. To klasyczne spotkania do rosołu, więc dajmy spokojnie ludziom zjeść, a nie, że ciągle patrzą znad talerza i myślą, że Quintana strzeli gola. Skoro na dużą bramkę nie trafia, to na małą tym bardziej nie trafi.
Po drugie – w piątki o 18:00 grajmy piłką plażową. Niech to będzie jakaś zajawka weekendowego wypadu nad jezioro. Poza tym w piątki o 18:00 mało kto gra w Europie, więc może zagraniczna publika zainteresuje się inną piłką. No bo przecież nie tym, że Durmus próbuje trafić piłką w Zwolińskiego.
Po trzecie – sobotni VAR obsługuje Janusz Kowalski. Gole Niemców anulowane. Węgrzy trafiają za dwa. Za transparent walący w Donalda Tuska rzut karny dla ekipy wywieszającej.
Po czwarte – ekipy z meczu w poniedziałek o 19:00 muszą dobrać sobie po jednym pomocniku z Korony Kielce. Poza Łukowskim, żeby było trudniej.
Po piąte – mecze w niedzielę grajmy w formacie 2×30 minut. Przynajmniej wcześniej zaczniemy Ligę Minus.
Po szóste – spotkania w piątek o 20:30 obsługuje VAR z ekipą praktykantów. Zamiast kamer – skończona liczba studentów filozofii, którzy starają się zapamiętać to, jak przebiegła akcja. W sytuacjach stykowych przewodniczący rady studentów woła tych, którzy stali najbliżej i starają się wspólnie dojść do konsensusu.
Jeśli macie jakieś pomysły, to podrzućcie w komentarzach.
Generalnie mamy wrażenie, że ktoś z nas sobie robi jaja. My rozumiemy, że są jakieś ograniczenia finansowo-infrastrukturalne, że np. w Zabrzu nie postawi się kamery na czterech trybunach, bo są tylko trzy. Albo że w Białymstoku nie można latać dronem, bo się miejscowi rzucą na tego mechanicznego gołębia. Ale przecież przez tę ligę przewijają się takie pieniądze, że to chyba nie jest aż tak wielki problem, by ustandaryzować obsługę VAR do jednego, właściwego poziomu?
Może warto machnąć ręką na kamerę, która nagrywa rozmówkę w przerwie z piłkarzem typu “wynik jest, jaki jest” (autentyk z tej kolejki) i lepiej przesunąć suwak w Excelu na to, by sędziowie VAR mieli takie same warunki na każdym meczu. Bez zważania na to, czy jadą na mecz w piątek wieczorem czy jednak w niedzielę w południe.
Czytaj więcej o polskim futbolu:
- Ręka była, bramka była? Lech przegrywa z Zagłębiem
- Dokąd bóg zaprowadzi Franka Castanedę? Wygląda na to, że do Radomia
- Woda po parówkach, ubiór na cebulkę i piwny sukces. Odwiedziliśmy Bodo!
Fot. FotoPyk