Reklama

Janikowski i nie tylko. Polscy sportowcy, których bardziej doceniano za granicą

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

13 lutego 2023, 19:28 • 8 min czytania 32 komentarzy

Nieco w cieniu Super Bowl Stany Zjednoczone obiegła informacja o nominacjach (na rok 2024) do Galerii Sław NFL. Wśród nazwisk zasłużonych postaci tej ligi znalazło się jedno, które możecie kojarzyć. W ten wyjątkowy sposób został bowiem wyróżniony Sebastian Janikowski. W naszym kraju obiło się to bez echa – i trudno się dziwić, bo mówimy o jednym z tych polskich sportowców, których kochano przede wszystkim za naszymi granicami.

Janikowski i nie tylko. Polscy sportowcy, których bardziej doceniano za granicą

Urodzony w Wałbrzychu zawodnik, który w NFL pełnił rolę „kopacza”, przez wiele lat był jednym z najlepszych graczy na swojej pozycji. W teorii jego zadanie na boisku było proste. Wejść i z odległości 30, 40 czy 50 jardów posłać piłkę między dwa słupy. W praktyce, naturalnie, nie jest to wcale takie łatwe. Polak był w tym jednak znakomity.

Pobił aż siedem rekordów amerykańskiej ligi, w 2011 roku otrzymał nominację do Pro Bowl (odpowiednik Meczu Gwiazd w NBA), a w 2003 roku zagrał w Super Bowl. Zarabiał też adekwatnie do swoich umiejętności – otrzymując kontrakty warte kilkanaście milionów dolarów. Ale w Polsce nigdy nie był – wydawałoby się – należycie doceniany.

Ten tekst jest właśnie o takich ludziach.

Dobrze jest, jak jest

Janikowski karierę rozpoczął w 2000, a zakończył w 2017 roku. Nigdy nie wciągnął się w media społecznościowe – na próżno możemy szukać jego profili na Instagramie, Twitterze czy TikToku. Nie został też w sporcie jako trener czy ekspert telewizyjny. Przytoczmy jego słowa z wywiadu dla „Przeglądu Sportowego” w 2021 roku:

Reklama

– Dobrze jest mi na emeryturze. Chociaż muszę przyznać, że wszystko mnie boli, zwłaszcza plecy, ale po 19 latach kariery nie może być inaczej. Poza tym mija dzień za dniem. Tak jak zapowiadałem, zostałem taksówkarzem, który rozwozi swoje córki do szkoły. Po lekcjach bawimy się z nimi. W końcu mogę poświęcić się rodzinie, bo jak grałem w futbol nie było mnie w domu przez całe dnie.

Polakowi zdarzało się też mówić, że do dziś żałuje niewygrania Super Bowl, niewykorzystania szansy, którą jego Oakland Raiders mieli w 2003 roku. Inna sprawa, że trudno nazywać go człowiekiem czy sportowcem niespełnionym. – Mam rodzinę, mam dzieci i nic więcej już mi nie potrzeba. Nie żyję na pokaz, nie obnoszę się z tym, że zarobiłem niezłe pieniądze – opowiadał dla „PS” Janikowski.

Podejście do „życia na świetniku” Janikowskiego celnie opisywał nam również Chris Reiko, polski dziennikarz pracujący w USA: – Sebastian nie jest bardzo medialny. Jemu w ogóle nie zależy na rozgłosie. Nie jest to człowiek, który wstawałby o 6 rano, żeby pojechać do telewizji śniadaniowej.

Ostatecznie jednak fakty są takie, że Janikowski nawet w swoich najwybitniejszych sezonach (2002 czy 2011) nie znajdował się w szerokim gronie najpopularniejszych sportowców w Polsce – jak popatrzymy choćby na Plebiscyty Sportowca Roku organizowane przez „PS” . Cóż, istnieją zawodnicy, którzy mogli z nim się pod tym względem utożsamiać.

Z dala od Wisły

Dobrym przykładem polskiego sportowca, który zdobył wielką sławę tysiące kilometrów od naszej granicy, jest Stanisław „Zbyszko” Cyganiewicz. Cofamy się tu do naprawdę odległych czasów, bo ten urodzony w Jodłowie zapaśnik pierwsze kroki w swojej specjalności stawiał jeszcze w XIX wieku. Szacuje się jednak, że na zapasach zarobił w okolicach trzech milionów dolarów, co czyni go najbogatszym sportowcem II Rzeczpospolitej!

Jego kariera zaczęła się w niezwykle ciekawy sposób. Otóż w 1896 roku do cyrku w Stanisławowie przyjechał Adolf Specht, a Cyganiewicz miał okazję się z nim zmierzyć. Wyzwanie polegało na tym, żeby wytrzymał z doświadczonym rywalem w ringu przez piętnaście minut. Ale Polak poszedł krok dalej – i rozłożył na łopatki „przyjezdną” gwiazdę.

Reklama

„Zbyszko” (to pseudonim zapożyczył… z „Krzyżaków”) był wówczas nastolatkiem i na to, żeby zarabiać na zapasach większe pieniądze, musiał poczekać jeszcze kilka lat. Dopiero w okolicach 1903 roku zaczął regularnie podróżować po dużych miastach i zachwycać widzów w Wilnie, Mińsku czy Hamburgu. 1906 rok przyniósł mu natomiast tytuł mistrza świata – gdy pokonał w Paryżu Ahmeda Madrali z Turcji czy Georga Luricha z Estonii.

Wkrótce Cyganiewicz zaczął też często pojawiać się w Stanach Zjednoczonych. Brał nawet udział w pojedynkach, które miały znamiona dzisiejszego wrestlingu – to znaczy były prawdopodobnie nieco ustawione pod show oraz publikę (wspomnieć tu można choćby rywalizację w Kansas City w 1914 roku o World Heavyweight Wrestling Championship).

Występy w Stanach Zjednoczonych przyniosły Zbyszkowi olbrzymie pieniądze. Ten kraj w końcu też zatrzymał go na dłużej. Po zakończeniu kariery zapaśniczej występował w filmach, pracował jako trener, napisał autobiografię. Po śmierci w 1967 roku w Saint Joseph wylądował natomiast na pierwszej stronie „New York Times”, które wspominało jego dokonania.

Nie ma co ukrywać, że po latach postać Stanisława Cyganiewicza jest w naszym kraju niemal anonimowa. Choć w Jodłowie – miejscu, gdzie się urodził – działa szkoła podstawowa jego imienia.

Silnych Polaków jest pełno

Każdy doskonale zdaje sobie sprawę, że Mariusz Pudzianowski przed rozpoczęciem przygody w MMA parał się rywalizacją „strongmanów”. Wiele osób byłoby też w stanie określić, ile razy Pudzian sięgał po mistrzostwo świata, albo powtórzyć kilka popularnych haseł z czasów jego świetności („Polską górą”!). To oczywiście nie przypadek: bo zawody strongmenów jeszcze kilkanaście lat były w naszym kraju naprawdę chętnie śledzone.

Teraz jednak tego samego powiedzieć nie możemy. Mateusz Kieliszkowski, który sam jest znakomitym strongmenem i wicemistrzem świata z 2018 oraz 2019 roku, raczej nie miałby problemów, żeby pospacerować ulicami dużego polskiego miasta i nie zostać rozpoznanym. Śmiało można powiedzieć, że popularność strogmenów w Polsce „umarła” wraz z emeryturą Pudziana. I to mimo tego, że ten doczekał się świetnego następcy.

Kieliszowski zatem – a także inni zawodnicy jak choćby Krzysztof Radzikowski – bardziej rozpoznawalni niż nad Wisłą bywają w Stanach Zjednoczonych czy w Anglii, choć oczywiście i tam daleko im do miana sportowych idoli. W tych krajach rywalizacja strongmenów wciąż przyciąga tysiące widzów na trybuny. U nas takie realia już mogą natomiast prędko nie wrócić.

Do kategorii „utytułowani siłacze, o których pewnie nie słyszałeś”, możemy zaliczyć również Roberta Paczkowa. To polski sumista, który zdobywał medale mistrzostw świata oraz Europy, wielokrotnie też triumfując oczywiście na krajowym podwórku. Jego popularność nigdy nie była w Polsce w specjalnie wysoka, ale mogła ulec poprawie za sprawą… MMA.

Paczków w klatce zadebiutował w 2007 roku w Londynie, pokonując Jamesa McSweeneyego. W kolejnych latach był przymierzany choćby do walki z Pudzianem, ale ostatecznie nigdy do niej nie doszło. Jak zresztą do jakiegokolwiek następnego występu Paczkowa. Przygodę w MMA sumista zakończył z bilansem 1-0. Nie poszedł zatem drogą na przykład Damiana Janikowskiego, który zrezygnował z zapasów na rzecz mieszanych sztuk walki dla większych pieniędzy, ale też zapewne rozgłosu.

Wielkiej kariery w Polsce nie zrobił również Paweł Jędrzejczyk, czyli zawodnik muay thai oraz kick-boxingu, który pięciokrotnie triumfował w zawodach rangi mistrzostw świata. Przykładem z innej beczki jest natomiast Igor Tracz, który swego czasu był bezkonkurencyjny w rywalizacji… psich zaprzęgów. Mistrzostwo globu wygrywał siedem razy, ale w rozmowie z „Faktem” mówił tak: – Jest to dziwne i przyjemne. Przyjemne poza granicami kraju, a w Polsce często jestem odbierany jako dziwak.

O Traczu mogliście ostatnio usłyszeć już z innego powodu. Polski sportowiec mocno zaangażował się bowiem w pomoc ofiarom wojny w Ukrainie.

Znamy ich, ale czy doceniamy?

Do ostatniej, osobnej kategorii możemy zaliczyć sportowców, którzy bez wątpienia cieszyli się sporą popularnością w Polsce, ale być może wciąż byli nieco niedoceniani. Agnieszka Radwańska aż sześciokrotnie (w latach 2011-2016) otrzymywała nagrodę WTA dla „ulubionej tenisistki kibiców”. Kibice chętnie stawiali również na nią w głosowaniu na „najlepszego zagranie roku”.

Generalnie – „Isia” była uwielbiana na całym świecie, przez jakiś czas stanowiąc odpowiednik Rogera Federera w kobiecym tenisie – bo to Szwajcar rok po roku wygrywał te same nagrody co Polka, tylko w zestawieniach ATP. Po latach Radwańska jest jednak w dużej mierze pamiętana jako tenisistka, która wygrała wiele, ale nie zgarnęła tego najważniejszego, wielkoszlemowego skalpa.

Mimo stosunkowo długiej i owocnej kariery Polka nigdy nie triumfowała Plebiscycie Przeglądu Sportowego. Ba, nawet w 2012 roku, gdy dotarła do finału Wimbledonu, daleko jej było do podium. W głosowaniu kibiców została wyprzedzona przez Justynę Kowalczyk, Tomasza Majewskiego, Adriana Zielińskiego oraz Anitę Włodarczyk.

W tym miejscu – w ramach porównania – znowu możemy wyjrzeć poza granice naszego kraju. Stefanos Tstisipas, który też nigdy nie zgarnął zawodów wielkoszlemowych, został w 2019 roku uznany sportowcem roku w Grecji. I to mimo tego, że miał mocnych rywali do tej nagrody – przede wszystkim Giannisa Antetokounmpo, którego uznano wówczas MVP sezonu w NBA. Można zatem spekulować, że Grecy bardziej doceniali świetne tenisowe dokonania od nas. Czas przeszły jest tu oczywiście nieprzypadkowy, bo trudno zaprzeczyć, że już w 2023 roku w Polsce panuje „świątkomania”.

Idąc dalej: na przełomie XX i XXI wieku Mariusz Czerkawski był zdecydowanie większą gwiazdą w Nowym Jorku, niż w Warszawie (mimo tego, że w Polsce też zyskał sporą rozpoznawalność). Jeśli natomiast kariera Adriana Meronka, najlepszego polskiego golfisty, dalej będzie się tak rozwijała (parę miesięcy temu wygrał prestiżowe zawody ISPS HANDA Australian Open), to też wkrótce stanie się jednym z popularniejszych Polaków w USA. Ale braku zainteresowania swoją dyscypliną w rodzimym kraju raczej nie przeskoczy.

Tak to już po prostu bywa. I działa w różne strony. Kiedy skoczkowie narciarscy zbierają się w Zakopanem, błyskawicznie dostrzegają, że nikt nie będzie tak reagował na ich popisy jak polscy kibice. I to niezależnie od tego, czy reprezentują właśnie biało-czerwone barwy, czy pochodzą z Japonii, czy z Norwegii. Jeśli sportowiec jest w czymś wybitny, na pewno zostanie gdzieś doceniony. Tylko niekoniecznie na własnym podwórku.

Czytaj także:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Publiczne przeprosiny „cudotwórcy” ze Sportingu. Ruben Amorim tym razem przeszarżował

Michał Kołkowski
0
Publiczne przeprosiny „cudotwórcy” ze Sportingu. Ruben Amorim tym razem przeszarżował

Inne sporty

Komentarze

32 komentarzy

Loading...