Alexander Gorgon zniknął z Ekstraklasy po cichu i nagle. W jednej kolejce zagrał, a od następnej już go nie było. I to przez następnych 15 miesięcy. W tym czasie najpierw walczył, by nie zostać inwalidą, a potem o powrót na boisko. Skutecznie.
Alexander Gorgon: – Nie wygląda to wszystko dobrze. Kiepsko ze mną.
Dariusz Adamczuk: – Wierzysz, że dasz radę wrócić na boisko?
AG: – Wierzę.
DA: – W takim razie ja też w to wierzę.
Ta rozmowa między pomocnikiem a szefem pionu sportowego Pogoni Szczecin odbyła się gdzieś na przełomie kalendarzowej zimy i wiosny 2022. W tamtym momencie zawodnik z powodu błędu lekarskiego nie był w stanie ruszać prawą stopą i w głowie coraz głośniej słyszał głosy, że już nigdy się to nie zmieni. Nie odzyska sprawności. Nie będzie piłkarzem. Zostanie inwalidą.
– To była trudna chwila. Widziałem w oczach Aleksa zwątpienie i chciałem mu dodać trochę energii i wiary – wspomina Adamczuk.
W niedawno rozpoczętej rundzie wiosennej Gorgon występuje regularnie w Ekstraklasie. Co prawda jako rezerwowy, ale to i tak sukces. Mniej niż rok temu wiele wskazywało, że stopa już zawsze będzie mu bezwładnie zwisać i o jakimkolwiek graniu nie będzie mowy.
Przysięga Hipokratesa
Już po przebudzeniu Gorgon wiedział. Coś jest nie tak. Skoro operowano mu kolano, dlaczego nagle za cholerę nie może podnieść stopy? Co się dzieje?! Jednak lekarz uspokajał. Wszystko dobrze. Doskonale zrobili, że otworzyli kolano, bo należało tam zrobić porządek. Coś wyczyścić, coś przyszyć. Może troszeczkę się zaniepokoił tą stopą, ale nic więcej. Przejdzie.
W grudniu 2021 kłopoty Gorgona miały się skończyć. Męczył się od początku sierpnia i rewanżu w I rundzie eliminacji Ligi Konferencji z NK Osijek. Nie dawał rady nawet trenować, bo momentalnie kolano bolało i puchło. Diagnoza – naderwanie II stopnia więzadła pobocznego w prawym kolanie. Najpierw starano się je leczyć zachowawczo, dwukrotnie jeździł do Niemiec do sprawdzonego fizjoterapeuty, tyle że poprawa nie następowała. Stąd decyzja o interwencji chirurga.
Nieskuteczna.
Primum non nocere. Po pierwsze nie szkodzić. Jedna z fundamentalnych zasad medycyny, tradycyjnie przypisywana Hipokratesowi. Tamtego dnia w klinice w Niemczech została złamana, kiedy chirurg przypadkowo przy zszywaniu założył pętelkę wokół nerwu odpowiedzialnego za podnoszenie stopy. Co więcej, wcale nie zauważył przyczyny pierwotnego problemu – przy gojeniu naderwania więzadła pobocznego nerw strzałkowy dostał się do blizny. Dopiero w drugiej połowie stycznia podczas kolejnej operacji odkryto jedno i drugie. Rzecz jasna przeprowadzonej już przez innego specjalistę.
Ten pierwszy kilka lat wcześniej pomógł Gorgonowi, dlatego piłkarz mu zaufał, jednak tym razem lekarz zawalił.
– Powiedziałem mu, że wiem, że nie zrobił tego specjalnie, ale wyszło tak jak wyszło i będę musiał iść do sądu – przyznaje zawodnik.
Drugi zabieg – naprawczy – przeprowadzono w styczniu. Na początku października pierwszy raz ponownie mógł ćwiczyć z Pogonią.
Każdy milimetr ma znaczenie
– To naprawdę wielki dzień – powiedział fizjoterapeuta, kiedy wchodził do pokoju hotelowego Gorgona z butelką Prosecco. Od drugiej operacji minęły mniej więcej trzy miesiące, pomocnik o powrót do zdrowia walczył w Niemczech u zaufanego specjalisty, który pozostawał w kontakcie ze sztabem medycznym Pogoni. Dwa treningi i dwie terapie, w sumie między sześć a osiem godzin intensywnej pracy. Na weekendy przyjeżdżał do Szczecina, do rodziny i kolegów z zespołu.
Tamten dzień był wielki i należało go uczcić lampką Prosecco, bo Gorgon pierwszy raz od grudniowego zabiegu ruszył palcami prawej stopy. Nieznacznie, ledwie zauważalnie. Ale ruszył. To się liczyło.
– Byłem w stałym kontakcie z Aleksem i wiedzieliśmy o każdym milimetrze postępu. A każdy był dużym sukcesem – opowiada Adamczuk.
Zazwyczaj złe wieści rozchodzą się szybko, jednak tym razem było inaczej. Wiadomość o stanie zdrowia Gorgona rozprzestrzeniała się w klubie stopniowo, bo początkowo sam zawodnik nie miał pojęcia, jak źle z nim. Operacja wypadła tuż przed Bożym Narodzeniem, więc błyskawicznie po zabiegu pojechał do domu, licząc na poprawę. Że ten problem ze stopą to tylko przejściowy. Że ustąpi. Że zwykła konsekwencja zabiegu.
W drugiej połowie stycznia po drugiej operacji okazało się, że być może nigdy nie wróci do pełnej sprawności. Powiadomił władze Portowców, następnie dowiedzieli się koledzy z drużyny. Przy Twardowskiego panował szok i niedowierzanie.
– O ja pierdolę – te trzy słowa były najczęstszym komentarzem w szatni.
Lekarz zapowiedział, że nie potrafi przewidzieć, kiedy i czy w ogóle Gorgon znowu będzie miał kontrolę nad stopą, więc pomocnik był przygotowany na najgorsze. Po czasie własne myśli nazywał „trucizną” i robił, co mógł, by rozum nie podsuwał mu najczarniejszych scenariuszy.
Kumpel wszystkich
Jednym z antidotów było wsparcie z klubu. Po pierwsze, finansowe. Po drugie, mentalne. Przeważnie co tydzień przyjeżdżał do Szczecina i nie mógł mieć wątpliwości, czy wszyscy na niego czekają.
– Każdy chciał go uściskać i dodać otuchy. To dobry piłkarz, ale przede wszystkim świetny człowiek i dlatego wszyscy wierzyliśmy, że będzie w stanie wrócić – mówi trener przygotowania fizycznego Rafał Buryta.
– W maju poznali się z Jensem Gustafssonem. Po pierwszej rozmowie trener stwierdził, że to fantastyczny chłopak i jeśli wróci, odwdzięczy się za to wszystko – dodaje Adamczuk.
– Zawsze czułem wsparcie w Pogoni. Czy od Darka, czy od prezesa Jarosława Mroczka, czy byłego trenera Kosty Runjaica, czy obecnego Gustafssona. Nie zostawili mnie samego. Biła od nich pozytywna energia – wyjaśniał nam Gorgon.
– Widzieliśmy determinację i nie mogliśmy inaczej postąpić. Należało zachować się po ludzku i już – uzupełnia Adamczuk.
Było o to tym łatwiej, że trudno Gorgona nie lubić. Zazwyczaj w zespole jedni trzymają się bardziej, drudzy mniej. To normalne. Luka Zahović najchętniej wolny czas spędzał z Luisem Matą (właśnie odszedł do Zagłębia Lubin), Kamil Grosicki zaopiekował się Mariuszem Fornalczykiem, a Sebastian Kowalczyk najlepszy kontakt miał z Igorem Łasickim (już Wisła Kraków). A Gorgona nie da się przypisać do konkretnej ekipy.
34-latek idzie przez szatnię. Tu zatrzyma się przy Zahoviciu i Dantem Stipicy, by chwilę pogadać po chorwacku (nauczył się w czasach HNK Rijeka). Dwa kroki do przodu i staje przy Benedikcie Zechu, żeby poszprechać po niemiecku (wychowywał się w Austrii). Odbija do boku i nawija z Pontusem Almqvistem czy Konstantinosem Triantafyllopoulosem po angielsku. Wreszcie znowu do przodu i momencik pogawędki po polsku z Damianem Dąbrowskim czy Grosickim (pochodzi z polskiej rodziny). Oto charakterystyczny spacer Gorgona po szatni. Z tego powodu każdy traktuje go jak swojego i faktycznie wszyscy czekali na jego powrót do zdrowia.
Wyczekiwany powrót
W listopadzie po ostatnim meczu rundy jesiennej drużyna ze Szczecina cieszyła się podwójnie. Po pierwsze, w ostatniej chwili wydarła zwycięstwo nad Radomiakiem po golu Damiana Dąbrowskiego. Po drugie, w 87. minucie na murawę w spotkaniu Ekstraklasy wbiegł Gorgon, pierwszy raz od 15 miesięcy i sierpniowej potyczki z Wartą Poznań (zagrał już z kontuzją kolana).
– W trakcie powrotu z Radomia wszyscy – i sztab, i piłkarze – poza tym, że wygraliśmy, cieszyli się, że Aleks pomógł w osiągnięciu tego na boisku. Autentycznie każdy miał z tego radochę – wraca do tamtego dnia Buryta.
Gorgon we wrześniu zaczął pojawiać się w szatni. Jeszcze nie mógł ćwiczyć z zespołem, ale przynajmniej był obecny. Często trenował wspólnie z rehabilitującymi się po mniej lub bardziej poważnych urazach Kacprem Kostorzem, Stanisławem Wawrzynowiczem czy Kacprem Smolińskim i jeśli ktoś nie wiedział, że jest od nich starszy odpowiednio o 11 (od pierwszych dwóch) i 13 lat, nie zorientowałby się. Pracował z zapałem młodzieżowca, a nie kogoś, kto zaraz będzie świętował 34. urodziny.
– 200 procent zaangażowania. Było widać, że dostał drugie życie – uważa Buryta.
– Niemal dwiema nogami był już inwalidą – uzupełnia Adamczuk.
Z tego powodu od października nie ma szerzej uśmiechniętego zawodnika Portowców od Gorgona. Na zgrupowaniu w Belek sprawiał wrażenie, jakby frajdę dawała mu każda minuta obozu. Trening, odnowa biologiczna, odprawa, sparing. Wszystko z radością wymalowaną na twarzy, która pewnie zrozumieć może tylko ktoś, kto otrzymał od losu drugą szansą. A raczej wyrwał.
– W tym wieku wielu by sobie odpuściło, a on harował, harował i harował – mówi Adamczuk.
– Bardzo mocno pracował. Naprawdę bardzo mocno – dodaje Buryta.
Na początku października dostał zgodę na treningi z drużyną, najpierw w siłowni.
– Wiedzieliśmy, że to dobrze wpłynie mentalnie na wszystkich. I na drużynę, i na Aleksa. I tak było – przyznaje Buryta.
Mimo 14 miesięcy przerwy, organizm Gorgona nie miał kłopotów z przystosowaniem się do wysiłku.
– Nad powrotem bezpośrednim czuwały dwie osoby – Piotrek Szumiło w siłowni i Konrad Lisowicz na boisku. Aleks był kroczek po kroczku przygotowywany do coraz intensywniejszych zajęć. Budowany dzień po dniu – tłumaczy Buryta.
– A nie było problemów z regeneracją? W końcu mowa o 34-letnim piłkarzu – pytamy.
– Żadnych. Jeżeli sam chcesz zrobić więcej i wierzysz, że to da efekty, to odpoczywasz szybciej. Wiek tu nie odgrywał roli. Nastawienie ma ogromne znaczenie. Dlatego zawodnicy lepiej się regenerują po zwycięstwach niż po przegranych – odpowiada.
Powrót z emerytury
– Tak naprawdę nie umiem słowami wyrazić wdzięczności dla nich wszystkich. Moja jedyna szansa, że wrócę do gry i tam się odwdzięczę, na boisku – zapowiadał nam Gorgon w październiku.
Wrócił w listopadzie, w tym roku wystąpił w każdym z meczów. Na inaugurację przeciwko Widzewowi Łódź popisał się fenomenalną asystą przy bramce zdobytej przez Zahovicia, w drugim starciu ze Śląskiem Wrocław sprokurował karnego. Z jednej strony mogło być lepiej, ale przecież z drugiej równie dobrze w ogóle Gorgona mogłoby nie być na murawie. Słodko-gorzki początek drugiego życia, jednak najważniejsze, że początek. Jak sam się śmiał, jakimś cudem udało mu się wrócić z emerytury.
WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN:
- Triantafyllopoulos przeprosił Stefańskiego za „wała”
- Koutris: Mama wychowała mnie sama. Mój największy sukces to kupienie jej domu
- Ja mam 20 lat, za mną siódme niebo. Historia Linusa Wahlqvista
foto. Newspix