Zaczekajmy z koronacją. W dużym skrócie taki wniosek można wysnuć po pierwszym wiosennym meczu w wykonaniu Rakowa Częstochowa. Jasne, po zerknięciu w tabelę, a także na kadrę “Medalików”, człowiek ma prawo do pewnej “wyrywności” w przyznawaniu tytułu, ale dziś Warta Poznań pokazała, jak zafundować faworytowi ciężką przeprawę. A ten wyszedł z niej dość mocno poobijany.
Nie zgarnął kompletu punktów – to raz. Zdarzyło się to po pierwszy od drugiego dnia października i wyjazdu do Łodzi, więc tym bardziej należy się nisko ukłonić przed Dawidem Szulczkiem i jego ludźmi, którzy wysłali do reszty ligi sygnał, że można. Sygnał potrzebny, bo – przypomnijmy – Raków przed mundialem zaliczył siedem kolejnych zwycięstw ligowych, a wliczając Puchar Polski – aż dziewięć.
Dwa – zespół z Częstochowy stracił jednego ze swoich liderów, bowiem Fran Tudor jednym machnięciem łokciem uprzykrzył dziś życie swojemu zespołowi w Grodzisku Wielkopolskim, a także wykluczył się (przynajmniej tak zakładamy) z gry na kilka ładnych tygodni. Była 30. minuta, gdy Chorwat starł się przy lini bocznej z Miłoszem Szczepańskim i zaliczył kompletną odklejkę. Czasami w podobnych sytuacjach mamy problemy z interpretacją intencji, doszukujemy się okoliczności łagodzących, choćby przypadkowości, ale tutaj nie ma nawet o czym gadać – zastosowanie jakiejkolwiek taryfy ulgowej przy ocenie tej sytuacji będzie kompromitacją.
Szokujące zachowanie Tudora! 🤯 @Rakow1921 najpierw traci bramkę, a chwilę później Chorwata po czerwonej kartce! 👀
📺 https://t.co/ARZSU7xjHd pic.twitter.com/YEJroVvtNY
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) January 28, 2023
Po trzecie – sama gra Rakowa nie do końca się kleiła. I mówimy tutaj zarówno o pierwszej fazie meczu, gdy siły były wyrównane, jak i reszcie spotkania, gdy zadanie goście siłą rzeczy mieli utrudnione. Paradoksalnie nieco lepiej było wtedy, gdy Tudor chłodził już rozgrzany łeb po prysznicem – tym bardziej, że chwilę wcześniej Warta wyszła na prowadzenie. Nie dość, że pierwszy gol na ekstraklasowych boiskach w tym roku padł późno, no to jeszcze niechcący, bowiem koniec końców nie zakładamy, że Milan Rundić chciał zapakować futbolówkę do bramki Kovacevicia po wrzutce Szczepańskiego. Owszem, doceniamy wysoki odbiór piłki, bo Warta w przeciwieństwie do wielu ekstraklasowych drużyn próbowała straszyć tym Raków, doceniamy centrę, doceniamy też to, jak (i gdzie!) w polu karnym znalazł się Grzesik, z którego początkowo robiono autora trafienia, no ale to jednak samobój na dzień dobry. Ekstraklasa wróciła w swoim stylu.
Jeśli coś w Rakowie mogło się podobać, to gra Iviego Lopeza. Lider lidera chyba jest w formie. Strzelał, dryblował, reżyserował grę. W pierwszej połowie choćby wzorowo obsłużył Gutkovskisa, Łotysz nawet trafił do siatki, ale był na spalonym. W drugiej choćby posłał piłkę z rzutu rożnego do kompletnie niepilnowanego Svarnasa i Raków wyrównał. Nie do końca rozumiemy to, jak Grek mógł skończyć kompletnie sam kilka metrów od bramki w tak statycznej sytuacji jak korner i siłą rzeczy rzutuje to na ocenę poznaniaków, ale i tak można docenić to, że generalnie byli solidni i zdyscyplinowani. A na Raków wyszli przecież trzema młodzieżowcami, za co kolejny plus, bo z jednej strony musieli zapłacić choćby za niefrasobliwość Szmyta czy uznali, że trzymanie na boisku Pleśnierowicza w drugiej połowie może być ryzykowne, ale z drugiej – do spółki z Matuszewskim panowie zaliczyli dużo dobrych zagrań. Obiecująco.
Czyli generalnie przez zimę w Warcie niewiele się zmieniło. Dobra, skończymy klasykiem, bo sam ciśnie się na usta – liga jednak będzie ciekawsza.
Więcej o Ekstraklasie:
- Ligowa pigułka. Wszystko, co wydarzyło się zimą w Ekstraklasie (cz. 2)
- Strach przed lataniem. Dlaczego polskie kluby nie potrafią w transfery?
- 90 rzeczy, które nie wydarzą się w rundzie wiosennej Ekstraklasy
- Kamil Kuzera: – Nie sztuką jest stanąć i łupnąć piłkę. Samo stanie na boisku nic nie da
- Ekstraklasowa pigułka, część pierwsza (kluby 9-18)