Reklama

Godny następca tronu. Fernando Santos w reprezentacji Grecji

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

26 stycznia 2023, 09:03 • 17 min czytania 8 komentarzy

Dwa występy na wielkich imprezach, oba okraszone wyjściem z grupy. Gra defensywna, na którą z podziwem mógł patrzeć nawet sam Otto Rehhagel, ale jednocześnie okropne męczarnie w starciach z najniżej notowanymi przeciwnikami. W przypadku Fernando Santosa najbardziej nas rzecz jasna ekscytuje jego wieloletnia praca w reprezentacji Portugalii, ale w kontekście polskiego zespołu chyba nawet bardziej interesujące jest to, jak Santos radził sobie na ławce trenerskiej greckiej drużyny narodowej. Weźmy więc pod lupę ten rozdział jego trenerskiej kariery, który otworzył mu przecież drogę do objęcia portugalskiej ekipy i wywalczenia z nią mistrzostwa Europy.

Godny następca tronu. Fernando Santos w reprezentacji Grecji

Zacznijmy od pytania podstawowego – dlaczego Grecja?

FERNANDO SANTOS W REPREZENTACJI GRECJI

Budowa reputacji

Żeby to zrozumieć, trzeba się cofnąć aż do czerwca 2001 roku, ponieważ właśnie wtedy Fernando Santos po raz pierwszy zawitał do Aten, by podjąć pracę w tamtejszym AEK-u. Z pewnością nie był to dla niego sportowy awans – Portugalczyk dopiero co przez trzy lata prowadził wszak FC Porto, z którym sięgnął po jedno mistrzostwo (1998/99) oraz dwa wicemistrzostwa kraju. Do kolekcji dorzucił też dwa Puchary Portugalii i występ w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Mimo to, rezultaty osiągane przez ekipę „Smoków” uchodziły za nieco rozczarowujące. Mowa tu zwłaszcza o sezonie 2000/01, kiedy podopieczni Santosa nie poradzili sobie w eliminacjach do Champions League, a na krajowym podwórku dali się wyprzedzić lokalnym konkurentom z Boavisty, dla których był to pierwszy tytuł w dziejach.

Na pomysł ściągnięcia Santosa do Grecji wpadł Makis Psomiadis – owiany fatalną sławą biznesmen-przekręciarz, który na początku XXI wieku wyciągał AEK z kłopotów finansowych. Jak się później okazało, Psomiadis podczas nieformalnej prezesury w ekipie żółto-czarnych zdefraudował kilkadziesiąt milionów euro, za co zresztą wylądował za kratkami, ale jego początkowe posunięcia były dość spektakularne. Do klubu trafił na przykład Carlos Gamarra, gwiazdor reprezentacji Paragwaju. No i Santos, którego na lotnisku powitał tłum rozentuzjazmowanych kibiców. Fani AEK-u mieli ogromną ochotę na odzyskanie mistrzostwa Grecji. Wciąż świeże były bowiem wspomnienia złotego okresu ateńskiego klubu, który w latach 1992-1994 trzy razy z rzędu zatriumfował w greckiej ekstraklasie.

Reklama

AEK pod wodzą Santosa natychmiast rozwinął skrzydła, dość skutecznie przykrywając swoją boiskową postawą kłopoty organizacyjno-finansowe klubu. W kwietniu 2002 roku ateńczycy pokonali Olympiakos Pireus w finale Pucharu Grecji i byli też bardzo blisko upragnionego triumfu w rozgrywkach ligowych. Koniec końców uplasowali się jednak na drugiej lokacie, przegrywając wyścig z Olympiakosem za sprawą gorszego bilansu bramek.

Kluczowe znaczenie miała porażka 3:4 z czerwono-białymi, poniesiona przez AEK w przedostatniej kolejce sezonu.

Mimo wszystko, sympatycy AEK-u byli zachwyceni postawą zespołu w sezonie 2001/02. Z głębokim smutkiem przyjęto zatem wieści o rezygnacji Santosa, który natychmiast po zakończeniu rozgrywek pożegnał się z posadą trenera żółto-czarnych. Powody tej decyzji szybko wyszły jednak na jaw – Portugalczyk miał serdecznie dość współpracy ze wspomnianym Makisem Psomiadisem, który notorycznie starał się ingerować w jego kompetencje i zupełnie ignorował sugestie trenera przy dokonywaniu transferów. Santos tak naprawdę próbował rzucić robotę w AEK-u już w styczniu, ale wtedy dał się jeszcze przekonać, by nie pozostawiać zespołu w połowie ligowej kampanii. Kilkuset ultrasów AEK-u pojawiło się pod domem Portugalczyka w środku nocy, błagając go o zmianę decyzji. W tej grupie był Nikos Xyrokostas – niepełnosprawny miłośnik ateńskiej drużyny. Santos tak się tym wszystkim wzruszył, że zaprosił grupkę kibiców do domu.

I obiecał, że zostanie.

Choć niewiele brakowało, a Portugalczyk złamałby dane fanom słowo. Pewnego dnia zauważył bowiem, że po mieście śledzi go samochód z dwoma podejrzanie wyglądającymi mężczyznami w środku. Szkoleniowiec wpadł w panikę i rzucił się do ucieczki, ponieważ założył, że snują się za nim ludzie Psomiadisa, powszechnie znanego z mafijnych powiązań. Jak się potem okazało, byli to… dziennikarze jednej z greckich gazet, monitorujący kolejne posunięcia trenera AEK-u.

Reklama

Nieudana rewolucja

Dobra robota wykonana przez Santosa w AEK-u naturalnie nie umknęła uwadze działaczy pozostałych greckich klubów. W efekcie Portugalczyk nie musiał nawet wyprowadzać się z Aten – znalazł zatrudnienie w miejscowym Panathinaikosie, a więc w drużynie o jeszcze większych możliwościach i ambicjach. Tam poniósł jednak całkowitą klęskę. Jego nowy zespół ligowe zmagania zaczął od trzech porażek z rzędu (w tym 1:4 z PAOK-iem), a potem niemiłosiernie męczył się w dwumeczu z Liteksem Łowecz w 1. rundzie Pucharu UEFA. Przed porażką z Bułgarami ateńczyków uchronił blisko 40-letni Krzysztof Warzycha, lecz Santosowi to nie pomogło. Wyleciał ze stanowiska po zaledwie czterech miesiącach pracy, rozwiązano z nim umowę za porozumieniem stron.

Nie było tajemnicą, że twardego i wymagającego Portugalczyka nie zaakceptowała szatnia Panathinaikosu, w której roiło się od gwiazd greckiego futbolu, żeby wymienić choćby Giorgosa Karagounisa, Antonisa Nikopolidisa, Angelosa Basinasa, Yannisa Goumasa czy Nikosa Liberopoulosa. Media oskarżały zaś Santosa, że zajechał piłkarzy podczas letniego okresu przygotowawczego i stąd tak nędzne wejście w rozgrywki ligowe. – Piłkarze nie polubili jego metod. Uważali, że był za surowy. Według mnie, gdyby dostał więcej czasu, to by sobie tam poradził. Ale piłkarze nie byli przyzwyczajeni do jego metod. Jak mówię, bardzo wiele wymagał, a wtedy gracze Panathinaikosu woleli szkoleniowca, który prowadziłby ich za rękę – przyznał Emmanuel Olisadebe na łamach „Sportowych Faktów”.

A jak to widział sam Santos?

– Od początku w Panathinaikosie były dwa rozwiązania – albo kontynuować to, co było, albo spróbować wprowadzić zmiany. Nie chcę tu nikogo krytykować, natomiast analiza niedawnej przeszłości wskazuje jasno, że drużyna zmierzała donikąd. Poza świetną postawą w Lidze Mistrzów, Panathinaikos nie osiągnął niczego. Nie zdobywał trofeów, nie święcił triumfów. Dlatego postawiłem na zmianę filozofii, nowy model prowadzenia drużyny. Skoro jeden model nie działał przez lata, trzeba było spróbować czegoś innego, akceptując wiążące się z tym ryzyko. To prosta sprawa. Oczywiście zawsze można się zadowolić drugim miejscem i nie ryzykować walki o pełną pulę, skoro może się ona wiązać z początkowymi problemami. Ale ja myślałem o tym, co czeka mnie na końcu obranej drogi, a nie na początku – powiedział Santos w obszernym wywiadzie dla greckiej „Trybuny”. – Postawiłem na nowe metody treningowe, nową filozofię gry. Nie wiem, czy jest ona gorsza, czy lepsza od poprzedniej. Ale jest inna i uznałem, że warto spróbować. Ten proces zadziałał wszędzie, gdzie dotąd pracowałem. Moim priorytetem było przekształcenie drużyny w zespół dominujący – narzucający na boisku swoje warunki i prowadzący grę.

Moim błędem było to, że nie podkreśliłem, iż moje metody nie przyniosą efektów z dnia na dzień. Na owoce takiego procesu trzeba zaczekać

Fernando Santos

– Gdyby zarząd przekonał mnie nie tylko słowami, iż wierzy w moje metody, pozostałbym na stanowisku. Nie złożyłem przecież rezygnacji. Nie poszedłem do kierownictwa i nie powiedziałem: odchodzę. Poszedłem, by przedyskutować pewne problemy, które dotykały mnie i mój sztab. W trakcie rozmowy z kierownictwem klubu spostrzegłem, że różni nas zbyt wiele, byśmy mieli kontynuować współpracę. Dopiero wtedy uznałem, że lepiej będzie ją zakończyć – dodał Santos. – Panathinaikos pragnął zmian, ale nie potrafił tego odpowiednio zakomunikować kibicom. Nie przygotował ich na ten proces, a on wymaga czasu. To nawyki, złe nawyki. W jednym, drugim, trzecim elemencie. Czasami zmiana drobnych nawyków jest najtrudniejsza, podobnie jak uporanie się z traumą związaną z kolejnymi porażkami w lidze. Niełatwo jest przestawić mentalność zespołu na hasło: „wygramy” zamiast „może się tym razem uda zwyciężyć”. 

Niepowodzenie w Panathinaikosie spuentowało pierwszy etap greckich przygód Santosa.

Jesienią 2002 roku znalazł się on w gronie kandydatów do objęcia reprezentacji Portugalii, poszukującej nowego szkoleniowca po fatalnym występie na mundialu w Korei Południowej i Japonii. Federacja postawiła jednak na Luiza Felipe Scolariego, który przygotował portugalską kadrę do mistrzostw Europy, a także później powiódł ją do czwartego miejsca mundialu w Niemczech, podczas gdy Santos musiał się zadowolić posadą w lizbońskim Sportingu. Do Grecji powrócił 2004 roku, gdzie znów spisał się więcej niż solidnie na ławce trenerskiej AEK-u, uwolnionego już od skorumpowanego do szpiku kości Psomiadisa. Dwa razy z rzędu jego podopieczni byli blisko wywalczenia mistrzostwa kraju. Trofeum zdobyć się jednak nie udało, podobnie jak w sezonie 2006/07, kiedy Santos prowadził Benficę. „Orły” uplasowały się na trzeciej pozycji w portugalskiej ekstraklasie, z dwoma punktami straty do FC Porto, które zgarnęło tytuł.

Minimalne porażki w ligowych zmaganiach stały się zatem niejako znakiem rozpoznawczym portugalskiego trenera. Podobnie było w latach 2007-2010, gdy Santos prowadził PAOK Saloniki. Sezon 2008/09? Drugie miejsce w lidze w sezonie zasadniczym, czwarte po rundzie dodatkowej. 2009/10 – trzecia lokata po zasadniczej części rozgrywek, druga po play-offach. – Santos ma bardzo mocną osobowość. Prowadzi drużyny żelazną ręką. Trzyma dyscyplinę w zespole. W trakcie treningu nie tolerował rozluźnienia, jakiegoś śmieszkowania. Gdy coś mu nie odpowiadało, zatrzymywał trening i karał nas bieganiem wokół boiska. Praca musiała być wykonana na sto procent, z pełnym zaangażowaniem. Podobało mi się takie podejście. Jednocześnie potrafił trafić do każdego zawodnika, nawet do największych gwiazd. Sprawiał, że wszyscy go słuchali i ciągnęli wózek w jedną stronę. To duża umiejętność. Miał to „coś”, co sprawiało, że drużyna dawała z siebie maksimum – opowiadał nam Mirosław Sznaucner. – Jednocześnie był inny poza boiskiem, po pracy. Mogłeś do niego iść w każdej sprawie i swobodnie porozmawiać. Interesował się, czy wszystko się układa. Jeżeli pojawił się jakiś problem w rodzinie, na przykład dziecko leżało chore w domu, sam proponował, żeby zawodnik odpuścił jeden czy drugi trening. Traktował nas z szacunkiem. Wiedział, czego piłkarze potrzebują w danym momencie.

Sznaucner: – Santos prowadzi drużyny żelazną ręką, ale poza boiskiem jest inny

I coś w tym musi być, ponieważ tak się składa, że gdy Santos wracał do AEK-u, zatrudniał go w klubie były podopieczny – Demis Nikolaidis. Z kolei do PAOK-u ściągnął go Theodoros Zagorakis, który również zetknął się z nim w Atenach. A nie postawiliby przecież na Santosa, gdyby nie mieli z nim dobrych wspomnień.

– Nacisk był kładziony na grę obronną,  ale zawodnicy ofensywni nie byli tłumieni. Santos dawał im wolną rękę w fazie ataku. […] W pewnym sensie od kadencji Santosa zaczęła się odbudowa klubu. Można powiedzieć, że to on położył fundamenty pod przyszłe sukcesy. Już po jego odejściu dwa razy wychodziliśmy z grupy Ligi Europy. Powstała pewna ciągłość i do dziś PAOK bije się o najwyższe lokaty w Grecji i jest w stanie pokazać coś w pucharach – uważa Sznaucner. Zresztą Polak nie jest w tego rodzaju opiniach odosobniony. Santosa czterokrotnie nagrodzono tytułem trenera roku w greckiej ekstraklasie, mimo braku mistrzowskich tytułów na jego koncie. Portugalczyk zapracował na reputację szkoleniowca, który wprowadza swoje drużyny o jedną, czy nawet dwie półki wyżej.

Następca tronu

Nic zatem dziwnego, że gdy po mistrzostwach świata w 2010 roku 72-letni wówczas Otto Rehhagel zrezygnował z dalszej pracy z reprezentacją Grecji, Fernando Santos z miejsca wyrósł na jednego z głównych kandydatów do zastąpienia „króla Ottona”. Naturalnie nikomu przesadnie nie przeszkadzał fakt, iż Portugalczyk na pierwszym miejscu zwykł stawiać żelazną dyscyplinę taktyczną, a nie boiskowe fajerwerki. Wiadomo przecież, jaki styl gry zapewnił Helladzie sensacyjny triumf na mistrzostwach Europy w 2004 roku. Santos doskonale pasował na kontynuatora dzieła Rehhagela. Trzeba pamiętać, że Niemiec awansował też z grecką kadrą na Euro 2008 i mundial 2010, więc niejako przyzwyczaił kibiców do udziału w turniejach rangi mistrzowskiej. Z drugiej strony, niepowodzenie w fazie grupowej mistrzostw świata w Republice Południowej Afryki (zwłaszcza mecz przegrany 0:2 z Koreą Południową) sprowadziło na głowę Rehhagela miażdżącą krytykę. Z tego względu od następcy „króla Ottona” oczekiwano jednak czegoś więcej, niż tylko kontynuacji. Może nie chciano rewolucji w zespole, ale na pewno – jakichś zmian.

Santos początkowo zapowiadał, że kadencja w PAOK-u go głęboko wyczerpała i chciałby przez jakiś czas odpocząć od trenerki. Ale przedstawicielom greckiej federacji ostatecznie nie odmówił, a zarząd związku jednogłośnie zaakceptował kandydaturę Portugalczyka na selekcjonera drużyny narodowej.

Tym samym Grecy w epokę post-rehhagelowską wkroczyli z Santosem u steru. – Moja filozofia jest ważniejsza od jakichkolwiek systemów taktycznych. W ofensywie chcemy być przede wszystkim drużyną, która atakuje w sposób zorganizowany i odpowiednio się porusza po całym boisku. Rzecz jasna musimy również wykorzystywać okazje do szybkiego ataku, na przykład poprzez długą piłkę od bramkarza, ale to nie może być nasz główny atut. Powiedzmy, że 80% naszych ofensywnych prób to ma być atak pozycyjny – stwierdził Santos na powitalnej konferencji prasowej. – Jeśli chodzi o defensywę, będziemy grać obroną strefową. Mam zamiar mocno popracować nad momentem przejścia z obrony do ataku i odwrotnie, ponieważ we współczesnej piłce są to najważniejsze fragmenty każdego spotkania. Musimy wiedzieć, jak się zachować po stracie piłki i co mamy zrobić, żeby jak najszybciej odzyskać kontrolę nad futbolówką.

Rehhagel zapewnił Grecji wielkie sukcesy i nie wolno o tym zapominać, ale teraz musimy iść naprzód z moją filozofią, do której chcę przekonać zawodników

Fernando Santos

Nowy szkoleniowiec greckiej kadry zaczął od zwycięstwa w sparingu z Serbią, lecz już debiutancki mecz o punkty kompletnie się Grekom nie udał. Remis u siebie z reprezentacją Gruzji w eliminacjach do Euro 2012 uznano za sporego kalibru wtopę. Podział punktów w wyjazdowej konfrontacji z Chorwatami też nie wzbudził wielkiego entuzjazmu, podobnie jak skromne zwycięstwo 1:0 w domowym starciu z Łotwą. Niby było kim straszyć w ofensywie, wszak Santos miał do dyspozycji takich graczy jak Konstantinos Mitroglou, Georgios Samaras czy Dimitris Salpingidis, ale przyzwoity na papierze atak na boisku prezentował się nad wyraz niemrawo. Dziennikarzom i kibicom trudno było wszakże ciskać gromy w kierunku selekcjonera za męczenie buły, ponieważ Hellada… po prostu nie przegrywała meczów.

Podsumujmy eliminacje do mistrzostw Europy:

  • 1. miejsce w grupie
  • siedem zwycięstw, trzy remisy, zero porażek
  • wygrana 2:0 z Chorwacją u siebie
  • pięć meczów na zero z tyłu (w tym oba starcia z Chorwatami)
  • ani jednego spotkania, w którym Grecy straciliby więcej niż jedną bramkę

Jeśli wziąć pod lupę również gry sparingowe, Santos jako selekcjoner reprezentacji Grecji był niepokonany przez siedemnaście meczów z rzędu. Pierwsze potknięcie jego podopieczni zaliczyli dopiero jesienią 2011 roku, w meczu towarzyskim z Rumunią, rozegranym w ramach przygotowań do Euro 2012. Choć nie sposób nie podkreślić, że od oglądania greckiej ekipy w konfrontacjach z niżej notowanymi przeciwnikami regularnie bolały zęby i krwawiły oczy. Dość powiedzieć, że najbardziej spektakularnym popisem strzeleckim Greków w eliminacjach do Euro 2012 było zwycięstwo… 3:1 z reprezentacją Malty.

Znów, wyliczmy:

  • 1:1 z Gruzją u siebie (Grecy wyrównali w 72. minucie)
  • 1:0 z Łotwą u siebie (gol na wagę zwycięstwa padł w 58. minucie)
  • 1:0 z Maltą na wyjeździe (gol na wagę zwycięstwa padł w piątej minucie doliczonego czasu)
  • 1:0 z Izraelem na wyjeździe (gol na wagę zwycięstwa padł w 60. minucie)
  • 1:1 z Łotwą na wyjeździe (Grecy wyrównali w 84. minucie)
  • 2:1 z Gruzją na wyjeździe (Grecy trafili do siatki w 79. i 85. minucie)

Wcale nie było zatem tak, że zespół Santosa szybko wychodził na prowadzenie, a potem po prostu zadowalał się spokojnym, czy wręcz sennym kontrolowaniem przebiegu widowiska. Przeciwnie. Reprezentacja Grecji musiała się ostro namęczyć, wyszarpując punkty z gardła Łotyszy, Gruzinów czy nawet Maltańczyków.

– Nastroje przed finałami Euro? Są nie najlepsze. Nasza prasa pisze, że nie mamy silnego zespołu i stąd wiele obaw przed mistrzowskim turniejem w Polsce i na Ukrainie. Nie gramy ofensywnie i nie potrafimy dłużej utrzymać się przy piłce. Jasne, mamy mocną defensywę ze świetnym Kyriakosem Papadopoulosem, który zdobył ostatnio zwycięskiego gola z Armenią, ale z przodu brakuje klasowych zawodników. Na palcach ręki można policzyć mecze, w których strzeliliśmy dwa gole. O trzech nawet nie wspomnę. Stąd wiele pesymizmu przed Euro – podsumował ponuro grecki reporter Thomas Georgiou na łamach „Dziennika”.

Portugalski selekcjoner uwiarygodnił się jednak na mistrzostwach Europy.

Grecja – można rzec: zgodnie z przewidywaniami – turniej zaczęła fatalnie, bo od kompletnie zawalonej pierwszej połowy meczu z Polską, ale po raz kolejny dowiodła, iż potrafi się doskonale odbudować po przerwie. W drugiej odsłonie spotkania podopieczni Santosa – grając w osłabieniu! – odrobili jednobramkową stratę do biało-czerwonych, a mogli nawet zwyciężyć, gdyby Georgios Karagounis skutecznie wykonał rzut karny. Nie załamała również Greków porażka w drugiej kolejce fazy grupowej, gdy ulegli Czechom. W decydującym spotkaniu pokonali bowiem 1:0 Rosję, zapewniając sobie tym samym wyjście z grupy. W ćwierćfinale turnieju zebrali już dość ostre wciry od Niemców, no ale o porażkę z tak potężnym oponentem nikt nie mógł mieć przecież do Santosa żalu. Grunt, że udało się wreszcie zameldować w fazie pucharowej turnieju rangi mistrzowskiej, czego Rehhagel nie dokonał ani w 2008, ani w 2010 roku.

– Grecki futbol ma problemy, które pochodzą z samego dołu. Z samego sedna szkolenia młodzieży. Dotyczą szybkości reakcji i szybkości myślenia na boisku. To największa trudność, jaką musimy przezwyciężać, ponieważ dotyczy samych podstaw piłkarskiego wyszkolenia. Zawodnicy uczą się tego, gdy są bardzo młodzi. Nie mówię tego w formie krytyki – po prostu jest to coś, co jest złe, a istnieje w greckim futbolu. Dlatego musimy uwzględniać te mankamenty, przygotowując zespół do rywalizacji na najwyższym poziomie. Musimy zagęszczać pole gry jak drużyna, pomagać sobie. Wtedy maskujemy nasze słabości – tłumaczył trener.

Atak furii

Po udanych mistrzostwach Santos pozostał na stołku selekcjonera greckiej kadry. Przez eliminacje do mundialu w Brazylii jego podopiecznym nie udało się już jednak przebrnąć suchą stopą. Grecy w dziesięciu meczach odnieśli osiem zwycięstw, jedno spotkanie zremisowali, lecz raz przegrali. W pokonanym polu pozostawiła ich przed własną publicznością Bośnia i Hercegowina (3:1) i finalnie to Bośniacy zajęli pierwsze miejsce w grupie, spychając Greków do baraży.

Poza tym, można snuć właściwie same analogie do poprzednich eliminacji.

  • 2. miejsce w grupie
  • osiem zwycięstw, jeden remis, jedna porażka
  • osiem (!) meczów na zero z tyłu (w tym oba mecze ze Słowacją i jeden z Bośnią i Hercegowiną)
  • tylko cztery stracone bramki (z czego trzy w jednym spotkaniu)
  • zaledwie dwanaście strzelonych goli (mimo dość słabo obsadzonej grupy)

Grecy jeszcze bardziej uszczelnili się w defensywie, jeśli nie liczyć nieudanego starcia z Bośnią, natomiast z przodu nadal cierpieli. Podczas gdy zwycięzcy eliminacyjnej grupy zapisali na swoim koncie aż 30 bramek, podopieczni Santosa męczyli się niemiłosiernie ze wszystkimi rywalami. Nawet z Liechtensteinem.

  • 2:1 z Łotwą na wyjeździe (do przerwy Grecy przegrywali)
  • 2:0 z Litwą u siebie (do przerwy bezbramkowy remis)
  • 1:0 z Liechtensteinem na wyjeździe (gol na wagę zwycięstwa padł w 72. minucie)
  • 1:0 z Łotwą u siebie (gol na wagę zwycięstwa padł w 58. minucie)

Barażowy dwumecz z reprezentacją Rumunii potwierdził jednak, że Santos potrafi optymalnie przygotować swój zespół pod kątem mentalnym do rywalizacji w tych absolutnie kluczowych momentach. U siebie Grecy wygrali 3:1, co – jak na realia tego zespołu – należy uznać za prawdziwą ofensywną eksplozję, a w rewanżowym starciu zremisowali 1:1 i przyklepali wyjazd na mistrzostwa świata. Te zaczęły się od wprawdzie bolesnej lekcji, jaką była klęska 0:3 z fenomenalną wówczas reprezentacją Kolumbii, ale Santos szybko pozbierał swój zespół do kupy. 0:0 z Japonią, 2:1 z Wybrzeżem Kości Słoniowej (po golu – a jakże! – w doliczonym czasie) i cyk, powszechnie lekceważeni Grecy ponownie zameldowali się w fazie pucharowej wielkiego turnieju. Pierwszy raz w dziejach wyszli z grupy na mundialu.

Kłopoty z rozbijaniem linii defensywnych u słabszych na papierze rywali nieoczekiwanie odbiły się Grecji czkawką w 1/8 finału mistrzostw. Podopieczni Santosa trafili tam bowiem na Kostarykę, rewelację fazy grupowej turnieju. W 52. minucie spotkania stracili gola na 0:1, ale niedługo potem Oscar Duarte obejrzał czerwoną kartkę i Kostarykanie zmuszeni byli do odpierania greckich ataków w osłabieniu. Hellada nie zdołała tego wykorzystać. Sokratis Papastathopoulos w doliczonym czasie gry doprowadził wprawdzie do dogrywki, lecz dodatkowe pół godziny nie wystarczyło Grekom, by definitywnie wykończyć przeciwników. Doszło do serii jedenastek, gdzie lepszą skutecznością wykazali się reprezentanci Kostaryki.

Czuję smutek. Nic innego, tylko smutek – przyznał Santos. Selekcjoner greckiej kadry tuż przed końcem dogrywki kompletnie stracił zresztą nad sobą panowanie i został wyrzucony z boiska przez sędziego (zawieszono go potem na osiem meczów za chamskie odzywki). Konkurs rzutów karnych śledził… na ekranie telewizora.

***

Była to niezbyt wesoła puenta znakomitej w sumie przygody Portugalczyka w reprezentacji Grecji. Już przed mundialem Santos zapowiedział stanowczo, że nie przedłuży kontraktu, nawet jeśli szefostwo federacji złoży mu taką propozycję. Sprawiał wrażenie człowieka znużonego. Zmęczonego nieustannymi konfliktami wewnątrz kadry, które musiał rozładowywać. Pozwalał sobie również na krytykę mentalności greckich piłkarzy. – Nie mówię o wszystkich zawodnikach, ale wielu z nich – nawet reprezentantów kraju – nie ma chęci do nauki. Nie chcą się doskonalić. Brakuje im motywacji, by dać z siebie więcej. Kiedy trafią do słynnego klubu, wystarczy im, że siedzą na ławce rezerwowych. Nie rozglądają się za drużyną, może nieco słabszą, gdzie mogliby regularnie grać. Dla mnie to dowód na to, że dany zawodnik nie jest optymalnie zmotywowany. To jest coś, co musi się zmienić – powiedział Portugalczyk w rozmowie z portalem „Contra”.

Po porażce w karnych z Kostaryką Santos ponownie uderzył w piłkarzy. – Część przyjeżdża na kadrę, żeby się wypromować. Wychodzą na boisko, żeby lansować siebie, a nie po to, by pracować dla drużyny – wypalił na antenie jednej ze stacji radiowych. – Chcą być zapamiętani jako autorzy historycznego gola na mundialu, zamiast skoncentrować się na odpowiednim rozprowadzeniu piłki, na czym skorzystałby zespół. Takie podejście generuje mnóstwo błędnych decyzji. Ten komentarz szalenie oburzył greckie środowisko piłkarskie. „Santos, chcesz na koniec wszystko zepsuć?” – pytali dziennikarze „Gazzetty”.

Dziś jednak w Grecji niewątpliwie tęsknią za problemami, z jakimi zmagała się kadra za kadencji Fernando Santosa. Od 2014 roku błękitno-biali nie zakwalifikowali się do ani jednej wielkiej imprezy. Tymczasem Santos od 2012 roku nie opuścił żadnego turnieju, a jeden z nich nawet wygrał.

Oby podtrzymał tę passę.

CZYTAJ WIĘCEJ O WYBORZE SELEKCJONERA:

fot. FotoPyk / UEFA.com

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piłka nożna

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Komentarze

8 komentarzy

Loading...