Trenerzy godzinami rozmyślają, kogo posłać na boisko od pierwszej minuty, a piłkarze podporządkują życie temu, by grać od początku, zamiast siedzieć na ławce rezerwowych. Całe środowisko piłkarskie analizuje, jakie dany piłkarz ma szansę na grę w wyjściowym składzie. Tymczasem futbol coraz bardziej zaczyna przypominać sztafetę, w której ten, który biegnie na pierwszej zmianie, wcale nie jest ważniejszy od tego, kto ją kończy.
Wyobraźmy sobie, że na mecz decydujący o mistrzostwie świata Didier Deschamps posłał na boisko następujący skład. W bramce Hugo Lloris. W defensywie Axel Disasi, Ibrahima Konate, Dayot Upamecano i Eduardo Camavinga (tak, na lewej obronie). W pomocy Kingsley Coman, Aurelien Tchouameni, Youssouf Fofana i Marcus Thuram, a w ataku Kylian Mbappe i Randal Kolo Muani. Gdyby taki skład znalazł się na przedmeczowej grafice, uznano by powszechnie, że francuski selekcjoner zwariował. Jak mógł zrezygnować z Olivera Girouda, czy Antoine’a Griezmanna? Jakim cudem pominął dobrze grającego w całym turnieju Adriena Rabiota, czy Theo Hernandeza? Gdzie jest Raphael Varane? Dlaczego gra Thuram, a nie Dembele? Eksperci debatowaliby jeszcze miesiącami, jeśli nie latami, nad wyborami personalnymi trenera. Nie trzeba sobie tego wyobrażać. Gdy ważyły się losy najważniejszego meczu światowego futbolu, Francja naprawdę miała tych wszystkich piłkarzy na boisku. Tyle że nikt ich nie wyświetlił na grafice, bo jakoś tak się przyjęło, analizować tylko składy, które zaczynają mecze, a kompletnie nie zwracać uwagi na te, które je kończą.
HISTORYCZNA EWOLUCJA
Finał ostatnich mistrzostw świata był kolejnym krokiem w trwającej od kilkudziesięciu lat ewolucji. Na pierwszych ośmiu mundialach kontuzjowany zawodnik musiał kuśtykać gdzieś przy linii bocznej, bo regulamin nie przewidywał możliwości dokonania zmian. Anglicy i Niemcy w finale mistrzostw świata 1966 bili się jeszcze przez dwie godziny w wyjściowych składach. Ich następcy pół wieku później stworzyli widowisko od razu okrzyknięte finałem wszech czasów, pierwszy raz przeprowadzając aż siedem zmian. Thuram i Kolo Muani weszli na boisko jeszcze przed przerwą, by później zostać kluczowymi postaciami meczu. Pierwszy zaliczył asystę przy wyrównującym golu Mbappe, drugi dał się sfaulować w polu karnym, pozwalając Francji złapać kontakt, a potem pewnie wykorzystał jedenastkę w serii rzutów karnych. Wprowadzeni w 71. minucie Coman i Camavinga też spędzili na boisku więcej niż grający od początku Giroud i Dembele. W dogrywce z urazem głowy zszedł z boiska Rabiot, a przy stanie 3:2 dla Argentyny z konieczności trzeba było wymienić stoperów. Wreszcie dla zyskania czasu w ostatnich sekundach dogrywki Deschamps wpuścił Disasiego za Kounde. Pięć zmian przysługujących selekcjonerowi z urzędu, szósta z tytułu tego, że mecz rozstrzygała dogrywka, a siódma ze względu na uraz głowy, co nie wlicza się do ogólnego limitu roszad. Cały finał rozegrali jedynie bramkarz Lloris, stoper Upamecano, środkowy pomocnik Tchouameni i napastnik Mbappe. Kręgosłup pozostał ten sam, ale w ciągu dwóch godzin jego otoczenie zmieniło się nie do poznania.
TURNIEJ ZMIENNIKÓW
Trudno było być tym zdziwionym, jeśli uważnie śledziło się cały turniej, który był pełen rezerwowych odmieniających losy meczów. Rundę wcześniej Kolo Muani sam przypieczętował awans Francuzów do finału. Gola, który dał Chorwatom rzuty karne z Brazylią, strzelił Bruno Petković, a Argentyńczycy stali w ćwierćfinale nad przepaścią, po tym, jak Wout Weghorst, wpuszczony na boisko przez Louisa Van Gaala, pozwolił Holendrom odrobić dwie bramki straty. Rezerwowi mieli bezpośredni udział (gol albo asysta) przy 30% wszystkich goli, jakie padły na turnieju w Katarze. Pozwoliło to minimalnie pobić historyczny rekord mundiali z turnieju w Brazylii (28%). Już w samej fazie grupowej padło więcej goli strzelonych przez rezerwowych niż na całym poprzednim mundialu.
90 MINUT PRESSINGU
To niedziwne, skoro pierwszy raz na mundialu dano trenerom możliwość przeprowadzenia pięciu zmian i zabrania na turniej 26-osobowych kadr. Kto miał głębię w składzie i umiał z niej korzystać, ten wygrywał. Połowa meczów fazy grupowej do przerwy kończyła się bezbramkowymi remisami. Wyjściowe składy utrzymywały status quo, a dopiero te, które grały w drugiej połowie, przynosiły rozstrzygnięcia meczów. Aż dziewięć razy na turnieju wygrywały zespoły, które w trakcie spotkania musiały odrabiać straty. To także wyrównanie mundialowego rekordu sprzed ośmiu lat. Znakomite widowisko, jakim był finał, było możliwe także dlatego, że obie drużyny były w stanie wytrzymać bardzo wysoką intensywność przez dwie godziny gry. “Kiedyś mówiło się, że pressing jest tak wyczerpujący, że nikt nie może tak grać przez cały mecz. Przy trzech zmianach tak było. Teraz jednak możesz grać pressingiem 90 minut, bo pięć zmian to przecież połowa zespołu — mówił w “The Athletic” Alberto Zaccheroni, były znakomity włoski trener.
BRAMKOWE MINUTY
Jak zwykle, to nie jest tak, że mundial wykreował jakieś zupełnie nowe zjawisko. Raczej uwypuklił to, które widać już od jakiegoś czasu w piłce klubowej, gdzie limit pięciu zmian obowiązuje już od powrotu po pandemicznej przerwie. W większości najsilniejszych lig najwięcej bramek pada po 75. minucie i niemal w każdej z nich odsetek zbliża się do 1/4 wszystkich trafień (choć to formalnie tylko 16% meczu): w Niemczech i Francji 23%, we Włoszech i w Hiszpanii 22% (w Polsce zresztą też). Jedynie w Anglii, gdzie system z pięcioma zmianami obowiązuje dopiero od tego sezonu, ostatnie minuty przynoszą wyraźnie mniej, bo 18% wszystkich trafień. Tam najważniejsze są pierwsze kwadranse po przerwie.
KWADRANS DŁUŻSZY NIŻ 15 MINUT
Warto jednak pamiętać, że podział na kwadranse jest w tej chwili mocno umowny. Zawodnik wchodzący na boisko w 75. minucie zwykle spędza na nim znacznie więcej niż piętnaście minut. W całym futbolu wyraźna jest tendencja do wydłużania meczów, w erze VAR spotkania przedłużone o dziesięć minut przestały być niespotykanym zjawiskiem, a ostatni mundial pokazał to na potęgę. W tym kontekście chyba warto przywiązywać większą wagę do tego, kto przebywa na murawie w kluczowej fazie meczu: najdłuższej i obfitującej w wydarzenia.
KONKRETY Z ŁAWKI
Każde rozgrywki kreują też zawodników, którzy, wchodząc z ławki, potrafią dać konkrety. Raptem w połowie sezonu we Francji, Włoszech, Niemczech i w Polsce są już gracze, którzy mogą się pochwalić przynajmniej czterema punktami w klasyfikacji kanadyjskiej (gol lub asysta) po wejściu z ławki: Luis Openda z Lens wchodził z ławki pięć razy i strzelił w tym czasie cztery gole. Po cztery punkty mają też Hirving Lozano z Napoli, Ansu Fati z Barcelony, czy Youssoufa Moukoko z Borussii Dortmund. Utrzymując taką średnią przez cały sezon, zakręciliby się wokół dwucyfrowej liczby udziałów bramkowych, mimo że grali raptem ułamek możliwego czasu. Ekstraklasa też ma swojego króla rezerwowych. Marko Kolar dał w ten sposób jesienią Wiśle Płock trzy gole i dwie asysty. A Krzysztof Piątek meczem z Chile, w którym zdobył w kadrze szóstą bramkę po wejściu z ławki, został najskuteczniejszym dżokerem w historii reprezentacji Polski.
ZMIANA PERSPEKTYWY
Patrzenie na futbol pod kątem tego, kto kończy mecz, a nie kto go zaczyna, całkowicie wywraca perspektywę, a nawet sposób, w jaki mówi się o zawodnikach z ławki. W tym kontekście przestają być “rezerwowymi”, “zmiennikami”, “zastępcami”, “drugim garniturem”, czyli kimś gorszym. Nie tymi, którzy przegrali rywalizację o miejsce w składzie, lecz tymi, którym przypisano do odegrania rolę w decydującym momencie meczu. Pomijając największe gwiazdy oraz piłkarzy z kilku newralgicznych, rzadko wymienianych pozycji (stoper), coraz mniej będzie graczy, którzy mogą sobie pozwolić na przywilej występowania od pierwszej do ostatniej minuty. Coraz ważniejszą umiejętnością będzie błyskawiczne adaptowanie się do warunków meczowych zaraz po wejściu z ławki. Stopniowo wymrą piłkarze, którzy potrafią się pokazać, tylko gdy grają od początku.
REAKCJE W CZASIE RZECZYWISTYM
Coraz częściej będzie się też zdarzać, że zadaniem podstawowego piłkarza będzie tylko takie wymęczenie rywala, by koledze grającemu w drugiej połowie było łatwiej. Ale coraz częściej trenerzy będą na takie strategie reagować, wymieniając także podmęczonego obrońcę, gdy przeciwnik wypuszcza na niego świeżego skrzydłowego. A drużyny będą lokalizować tego, którego nie można było zmienić (gdy nie ma dogrywki ani urazu głowy, wciąż połowa graczy z pola musi wytrwać na boisku) i otaczać go wypoczętymi przeciwnikami. By to zrobić, trzeba będzie błyskawicznie odczytywać sytuację na boisku i cały czas analizować, kto na kogo gra. Czasy, w których zadanie trenerów ograniczało się tylko do przygotowania zespołu do meczu i wybrania składu, powoli mijają. Umiejętność reagowania na wydarzenia w czasie rzeczywistym i wpływanie na mecz zmianami będzie zyskiwała na znaczeniu. I będzie nieustanną pracą dla całego sztabu. Przecież gdy na boisku pojawia się dziesięciu nowych piłkarzy (w obu drużynach), często zmieniają się ustawienia drużyn, charakterystyki poszczególnych zawodników, zadania przy stałych fragmentach gry. Analitycy siedzący na trybunach i przekazujący obserwacje na słuchawki jednego z asystentów przebywających na ławce rezerwowych, staną się w trakcie meczu nie mniej ważni, niż sam pierwszy trener.
KRÓL DŻOKERÓW
Zmieniać się też będzie środowiskowy odbiór piłkarzy. Przy transferach i ocenach zawodników wciąż często zwraca się uwagę na to, ile razy był przez trenera wybierany do podstawowej jedenastki. Ale tendencje są takie, że będzie rosło znaczenie po prostu minut spędzonych na boisku, a to, czy będą to minuty z pierwszej, czy z drugiej połowy będzie mniej ważne. Ekstremalnym przykładem tego zjawiska jest Nils Petersen, żywa legenda SC Freiburg, autor ponad stu goli dla tego klubu, co czyni go najlepszym strzelcem w jego historii. Jak na kogoś o jego statusie wręcz szokujące jest, że w ciągu siedmiu lat spędzonych w klubie, aż 120 z 271 meczów (44 procent!), jakie dla niego rozegrał, zaczynał na ławce. Nie dlatego, że nigdy nie zdołał w pełni przekonać do siebie trenera Christiana Streicha, ale dlatego, że Streich uznał, iż najpełniej jego atuty da się wykorzystać w końcowych fazach meczów. Reprezentant Niemiec odwdzięczył się strzeleniem w ten sposób 33 bramek w Bundeslidze (37% wszystkich, jakie zdobył) i tytułem najlepszego dżokera w historii ligi. Tego typu piłkarzy może wkrótce być więcej.
FUTBOL JAKO SZTAFETA
W świetle tego jest coś symbolicznego w tym, kto najbardziej mógł wpłynąć na losy mundialowego finału wszech czasów. Oczywiście, że po latach zostanie zapamiętany jako kosmiczne starcie Leo Messiego z Kylianem Mbappe. Zresztą nawet po miesiącu już jest tak pamiętany. Do powszechnej świadomości przebili się może jeszcze Emiliano Martinez, czy Angel Di Maria. Ale w absolutnie najważniejszych epizodach tego spotkania kluczową rolę odegrał Gonzalo Montiel, który 90 minut przesiedział na ławce. Dwie minuty przed końcem dogrywki omal nie zniweczył wysiłków całej drużyny, dotykając piłkę ręką w polu karnym i dając Francuzom możliwość doprowadzenia do rzutów karnych. Kilka minut później sam wykonał strzał na wagę mistrzostwa świata. W czterech meczach poprzedzających finał uzbierał łącznie 25 minut. Trudno o lepszy dowód na to, że w dzisiejszej piłce każdy rezerwowy może ostatecznie stanowić różnicę między zwycięstwem a porażką. Zamiast obrażać się, że trener posadził kogoś na ławce, lepiej mieć świadomość, że w obecnym futbolu i tak każdy ma w plecaku buławę marszałkowską. Trzeba tylko pamiętać, by w momencie próby wziąć ją ze sobą na boisko. Może wtedy z czasem do powszechnej świadomości zacznie się przebijać obraz drużyny piłkarskiej jako sztafety. A w niej ten biegnący na ostatniej zmianie, wcale nie jest mniej ważny od tego, kto ją rozpoczyna.
Czytaj więcej o trendach w piłce nożnej:
- Futbol przyszłości, czyli jakie zmiany w przepisach mogłyby zmienić piłkę nożną
- Dziura pokoleniowa. Jak byli reprezentanci Polski wypisali się z zawodu trenera
Fot. Newspix