Po pierwsze, nastawienie na atak, bo na południu kochają piękno i nie ma mowy o efektywności bez efektowności. Po drugie, trwanie wbrew całemu światu, mimo wszystkich przeszkód. Po trzecie, wzięcie rewanżu na północy, ponieważ tak naprawdę jedyna okazja ku temu nadarza się na boisku. Obecne SSC Napoli – lider włoskiej Serie A – w tym sezonie stało się tak neapolitańskie, jak tylko się da.
Zaczęło się dawno, dawno temu, w XII wieku. Z jednej strony – gibelini, zwolennicy władzy cesarskiej w Italii. Z drugiej – gwelfowie, stronnicy papiestwa. Każde miasto opowiadało się za kimś, np. Siena za gibelinami, a Florencja za gwelfami, by trzymać się za łby przez ładnych kilka dziesięcioleci. I – jak pisze John Hooper w znakomitej książce „Włosi” – według niektórych włoskich autorów właśnie w tamtym czasie miejscowemu społeczeństwu weszło w krew stanie po dwóch stronach barykady.
Być może to bzdura, w końcu niełatwo znaleźć narody, które żyją w całkowitej zgodzie, ale Włosi sami przywołują przykłady na potwierdzenie tej tezy. Zgodnie z jedną z teorii odbiciem dawnego konfliktu był spór chrześcijańskich demokratów i komunistów, do którego doszło we Włoszech po II wojnie światowej. Chadecy mieli jak gwelfowie sprzyjać papiestwu. Czerwoni niczym gibelini szukali wsparcia u obcych (cesarstwa oraz Związku Radzieckiego).
Z tego wyrósł krwawy konflikt, bo i skrajna prawica, i skrajna lewica utworzyły terrorystyczne bojówki. Czas między 1968 a 1988 rokiem określa się na Półwyspie Apenińskim jako „Anni di piombo”, czyli „Lata ołowiu”. W tym okresie ponoć bywało, że nawet wewnątrz rodzin dochodziło do podziałów na tle politycznym. Brat kontra brat. Siostra kontra siostra. Zdecydowanie najgłośniejsze ataki to porwanie i zabójstwo chadeckiego premiera Aldo Moro przez komunistyczne „Czerwone Brygady” oraz podłożenie bomby na dworcu kolejowym w Bolonii przez neofaszystowską „NAR”.
Poza tym nie można pominąć nienawiści dzielącej północ i południe. Choć „Il Risorgimento” – „Zjednoczenie” – nastąpiło w drugiej połowie XIX wieku, wciąż ci z góry nie czują się rodakami z tymi dołu i odwrotnie.
Czas pogardy trwa. Włosi dalej proszą o kąpiel z lawy dla Neapolu
Mało? To jeszcze jeden przykład, prosimy bardzo. Otóż Włosi byli w stanie się śmiertelnie pokłócić nawet na temat tego, jak ich naród powinien grać w piłkę.
Difensivisti kontra Offensivisti
– Brutt terron! – wrzasnął przedstawiciel północy Gianni Brera, co w dialekcie lombardzkim znaczy mniej więcej „brzydki południowcu”. Krzyczał do Gino Palumbo, neapolitańczyka, choć z wyboru, bo urodzonego kawałek dalej – w Salerno. A krzyczał, ponieważ Palumbo w ramach powitania na loży prasowej Stadio Rigamonti w Brescii palnął Brerę w pysk. Zamiast „buongiorno”, cios. Brera oddał, ponoć rozbił agresorowi łuk brwiowy, po czym ich rozdzielono.
To apogeum konfliktu, który trwał w latach 60. i 70. XX wieku. Brera nienawidził południa, gardził nim nieprawdopodobnie, nawet napisał, że władze Neapolu powinny sprowadzić pół miliona kobiet rasy nordyckiej, koniecznie już zapłodnionych przez nordyckich facetów i może dzięki temu na dole półwyspu wyrośliby prawdziwy sportowcy, w typie Fritza Dennerleina (włoski pływaki i zawodnik piłki wodnej niemiecko-rumuńskiego pochodzenia) lub Karla-Heinza Schnellingera (niemiecki obrońca, który występował w AC Milan i AS Romie). I właśnie z powodu takich tekstów Palumbo uznał, że tu już nie ma co gadać. Tu trzeba lać w mordę.
Ale nie tylko rasizm składał się na barykadę stojącą między Brerą a Palumbo oraz kolejnym neapolitańczykiem – Antonio Ghirellim, trzema z najwybitniejszych dziennikarzy sportowych w historii Italii, lecz także wizja calcio. Brera uważał, że najważniejsza jest obrona, a idealny mecz kończy się wynikiem 0:0. Dowodził, że Włosi jako naród genetycznie są słabsi od innych i w związku z tym nie mogą atakować, bo nie dotrzymają reszcie kroku. A co za tym idzie, zwycięstwa muszą odnosić sposobem. Po pierwsze, catenaccio, rozumiane jako głęboka defensywa. Po drugie, contropiede, czyli kontratak.
– Nie stracisz bramki, więc nie przegrasz. Wbijesz po kontrze i możesz wygrać – objaśniał światu i za cholerę nie chciał słuchać kogoś, kto uważa inaczej.
A Palumbo i Ghirelli zachwycali się ofensywnym stylem. Kochali gole i twierdzili, że chodzi o to, żeby strzelić jednego więcej, a nie by starać się stracić jedną bramkę mniej. Uwielbiali ataki pełne fantazji, polotu, ryzyka.
– Grasz na 0:0 tak samo, jak głosujesz na Chrześcijańską Demokrację. By zarabiać dużo, a pracować mało i jeszcze mniej ryzykować. By uwolnić się z moralnej i zawodowej odpowiedzialności – pisał Ghirelli.
I tak powstały dwa obozy. Difensivisti – stojący murem za Brerą i jego koncepcją obrony jako podstawy sukcesu. Offensivisti – wspierający Palumbo oraz Ghirellego, akolitów ofensywy, przez rywala pogardliwe nazywanych reprezentantami scuola napoletana. Szkoły neapolitańskiej, przy czym pod tym pojęciem rozumiał nie tylko podejście do futbolu, lecz także dziennikarstwa. Południowcy traktowali sport bardziej jako socjologiczny fenomen, a Brera skupiał się na detalach taktycznych.
– Atalantini rzucili się do walki. Skończyło się wynikiem 3:9, a neapolitańska szkoła bardzo chwaliła Corsiniego za zabawianie ludzi. Myślę, że ten dobry trener jeszcze nigdy nie czuł się tak urażony – tak Brera pisał na temat meczu AC Milan – Atalanta Bergamo z 1972 roku. Dla niego liczyła się efektywność, dla Palumbo i Ghirellego efektowność.
Palumbo i Ghirelli byliby dumni
Palumbo i Ghirelli mieli reprezentować gust neapolitańczyków, którzy przez setki lat mogli uważać swoje miasto za kulturalną stolicę półwyspu. Tam stworzono pierwszy uniwersytet publiczny na świecie. Tam powstała najstarsza opera w Europie. Tam ukazywały się pierwsze gazety w tym rejonie kontynentu. Dlatego na boisku powinno być pięknie.
I w tym sezonie jest, jak dawno nie było. Palumbo i Ghirelli czuliby dumę. Właściciel SSC Napoli Aurelio De Laurentiis i trener Luciano Spalletti zbudowali zespół, który pogodził efektywność z efektownością. W XXI wieku tylko trzykrotnie jakakolwiek drużyna zebrała więcej punktów na tym etapie sezonu niż Partenopei (47). Żadna ekipa nie wypracowała większej przewagi, tylko Juventusowi raz udało się mieć identyczną (dziewięć). W trwających rozgrywkach zawodnicy ze Stadio Diego Armando Maradona zdobyli najwięcej bramek (44), oddali najwięcej strzałów celnych (107), wykonali najwięcej podań w ofensywną tercję (697), w pole karne (200) i progresywnych (600). Do tego najwyższe posiadanie (60%) i największa średnia liczba podań (522,6). Słowem – scuola napoletana w pełnej okazałości.
Jednak na tym nie koniec. Gdyby spojrzeć na Napoli w szerszym kontekście, zgodnie z wizją Palumbo i Ghirellego, doskonale symbolizuje miasto, które potrafi przetrwać wszystko. Najpierw II wojna światowa. Norman Lewis – brytyjski reporter, który zjawił się południu Italii jako wojak – twierdził, że w trakcie tamtego konfliktu w stolicy Kampanii cofnięto się do średniowiecza. Horyzont zasłaniały kilkumetrowe sterty gruzu. Mieszkańców masowo zasypywano proszkiem na tyfus. Z głodu zeżarto tropikalne ryby z miejscowego akwarium. Potem na początku lat 70. w neapolitańczyków uderzyła epidemia cholery, a dekadę później miasto zostało zrównane z ziemią przez trzęsienie ziemi. Ale na przekór wszystkiemu Neapol przetrwał. Tak jak Napoli.
Obrażają matki, żony i dziewczyny. Włochy jako europejska stolica braku kultury
Ostateczny koniec klubu miał nastąpić w 2004 roku, kiedy bieda wygrała nierówną walkę i należało ogłosić bankructwo. Ale pojawił się De Laurentiis i mozolnie wszystko odbudowywał, jak wielokrotnie w XX wieku neapolitańczycy własne miasto. Partenopei wrócili do Serie A, mieszali w czołówce, bili się o scudetto (choć nieskutecznie), grali w Lidze Mistrzów. A najnowszy koniec – już nie tak tragiczny w skutkach, bo tylko na poziomie sportowym, nie egzystencji – to ostatnie mercato. Odeszli Kalidou Koulibaly, Lorenzo Insigne i Dries Mertens, a więc symbole ery Maurizio Sarriego, kiedy to mistrzostwo wydawało się tak bliskie. Liderzy szatni, kluczowe postaci na murawie. Odczytywano to jako znak – De Laurentiis ma dość kłótni z władzami Neapolu o stadion, a z kibicami o prowadzenie klubu, więc szykuje się do sprzedaży. W związku z tym monetyzuje, co się da, by luki uzupełnić po taniości i napełnić sobie kabzę.
Ale okazało się, że tańsze niekoniecznie równa się gorsze, a dzięki temu obecne Napoli staje się idealnym narzędziem zemsty na znienawidzonej północy.
Pieniądze jednak to nie wszystko
– I ludzie zaczynali się uczyć, że nie trzeba się bać, że nie wygrywa ten, który ma więcej forsy, tylko ten, kto bardziej walczy, kto mocniej tego pragnie… – napisał Maradona w autobiografii „El Diego”. I choć często plótł bzdury, akurat tutaj miał rację. Dlatego do dzisiaj Neapol kocha Argentyńczyka uczuciem ognistym jak lawa Wezuwiusza i udaje, że wcale nie pamięta tych wszystkich głupot, które nawywijał.
Neapolitańczycy lokują w drużynie piłkarskiej całą żądzę zemsty za to, co spotkało ich po „Il Risorgimento”, bo tylko w ten sposób mogą wziąć rewanż na północy. Czuć się jej równymi, a nawet lepszymi. Z tego powodu po zdobyciu scudetto w 1987 roku można było odnieść wrażenie, że miasto doszczętnie zwariowało. Ludzie tańczyli na dachach autobusów. Biegali w perukach z czarnymi, kręconymi włosami, by upodobnić się do Maradony. Przebrani za osły – jak ich prześmiewczo nazywano – ciągnęli za ogony diabły, dla nich symbol północy kraju. Wystawiono wielkie, długie stoły, do których każdy z tysięcy świętujących mógł się przysiąść, za darmo zjeść pastę i wrócić do zabawy.
Oczywiście na ulicach odprawiano pogrzeby Juventusu, z prawdziwymi trumnami i nekrologami, a jeśli ktoś uważa, że to przeszłość, w końcu minęło prawie 36 lat, wystarczy prześledzić media społecznościowe po koncercie orkiestry Spallettiego z ubiegłego piątku. Tak, tak, już chwilę po zakończeniu spotkania wygranego 5:1 na chodniku stała trumna z nekrologiem i koszulką Bianconeri położoną u spodu.
Una bara ed un manifesto funebre all’esterno dello stadio #Maradona dopo #NapoliJuventus: il video è virale sui social #Napoli #Juventus #NapoliJuve pic.twitter.com/lwJA4mMSN0
— Simone Guadagno (@SimoneGuadagnoo) January 13, 2023
Dlatego choć zespół prowadzi trener z północy, z Toskanii, obronę w ryzach trzyma Koreańczyk z Południa z Albańczykiem, w centrum drugiej linii rządzą Słowak, Polak oraz Kameruńczyk, na skrzydle czaruje Gruzin, a w ataku strzelcem wyborowym jest Nigeryjczyk, w rozumieniu Palumbo i Ghirellego to Napoli jest tak neapolitańskie, jak tylko się da.
WIĘCEJ O WŁOSKIM FUTBOLU:
- „Nie zdziwiło mnie, że spodobał się Mourinho”. Oto 18-letni Polak z Romy
- Miśkiewicz: „Nie stresowałem się przy Maldinim i Neście”
- Co powinniśmy wiedzieć o sytuacji Walukiewicza? „Będzie grał, Empoli go wykupi”
foto. Newspix