Największym marzeniem kibica Borussii nie jest odzyskanie mistrzostwa, zdobycie trofeum, przejście kolejnej rundy Ligi Mistrzów, czy korzystne sprzedanie kolejnego zdolnego nastolatka. Największym marzeniem jest oglądanie drużyny, której znów chce się kibicować. Napastnik, który kilka miesięcy po chemioterapii strzela hat-tricka w sparingu, może odmienić nie tylko grę wicemistrzów Niemiec, ale i aurę, jaka ich otacza.
Był styczeń, Borussia Dortmund w pierwszej wiosennej kolejce mierzyła się z Augsburgiem, a wszyscy wyczekiwali tylko debiutu jej nowego napastnika, którego trener zamierzał wprowadzać powoli i ostrożnie. Gdy jednak rywal wyszedł na dwubramkowe prowadzenie, nie było już czego bronić. 23 minuty później BVB miała już dwie bramki przewagi, a debiutant mógł się cieszyć z pierwszego hat-tricka w nowym klubie. Tak Erling Haaland przedstawił się kibicom Borussii. W sobotę okoliczności się powtórzą. Gdy wicemistrzowie Niemiec będą przeciwko drużynie Rafała Gikiewicza i Rafała Gumnego inaugurować rundę wiosenną, wszystkie oczy będą zwrócone na ich czekającego na debiut nowego napastnika. Nie musi jednak strzelić trzech goli, by Signal-Iduna Park powitała go owacjami na stojąco. Sebastien Haller i tak będzie przyjęty jak bohater. Bo jego historia przypomniała wszystkim, że strzelanie goli to czasem sprawa drugorzędna.
HAT-TRICK W SIEDEM I PÓŁ MINUTY
Po prawdzie iworyjski napastnik też ma już na koncie hat-tricka w ekipie Borussii. By go skompletować, potrzebował tylko siedmiu minut i 32 sekund sparingowego starcia z FC Basel. Najpierw trafił z rzutu karnego. Później tylko dostawił nogę. By wreszcie precyzyjnym technicznym strzałem wykorzystać miejsce, które dał mu w polu karnym skutecznie wykonany wyblok przy rzucie rożnym. Choć to był tylko sparing, a jego wynik już dawno był rozstrzygnięty, bo 28-latek pojawił się na boisku już przy stanie 4:0, każde z trafień było żywiołowo świętowane przez cały zespół, jakby zapewniało mu jakieś trofeum. Ale przecież czasem chodzi o coś więcej niż trofea.
PYTANIA NIE TYLKO SPORTOWE
Do 6 lipca 2022 roku Hallerowi towarzyszyły tylko pytania, które tradycyjnie zadaje się w futbolu. Czy to będzie odpowiedni następca Haalanda? Czy to naprawdę piłkarz, na którego warto bić klubowy rekord transferowy? Czy w Dortmundzie zaprezentuje formę z Ajaksu i Eintrachtu, czy raczej z West Hamu? Czy jego koledzy zdołają wykorzystać jego atuty, które, inaczej niż w przypadku poprzednika, niekoniecznie leżą w szybkim ataku i połykaniu przestrzeni, lecz raczej w zastawianiu się i grze na ścianę z partnerami? Lecz na odpowiedzi zabrakło czasu. Dwanaście dni po podpisaniu kontraktu wykryto u niego raka jąder. Dwie operacje nie wystarczyły. Napastnik musiał się poddać czterem cyklom chemioterapii. Sportowe pytania ustąpiły miejsca egzystencjalnym.
PLAGA NOWOTWORÓW
Bundesliga przeżyła w ostatnich miesiącach nagromadzenie tego typu sytuacji. W ciągu jednej rundy ten rodzaj nowotworu zdiagnozowano u aż czterech piłkarzy niemieckich klubów — także u Marco Richtera i Jeana-Paula Boetiusa z Herthy Berlin oraz Timo Baumgartla z Unionu. Rak nigdy nie jest sprawą, którą można by zbagatelizować i zawsze jest dramatem zdiagnozowanego oraz jego rodziny, ale w przypadku akurat tego rodzaju uleczalność jest jedna z najwyższych. 95% chorujących na niego, przeżywa. Jest jednak różnica między powrotem do normalnego funkcjonowania a powrotem do funkcjonowania na poziomie wyczynowego sportu. Zwłaszcza że przypadek zawodnika Borussii nie należał do najłatwiejszych. O ile w przypadku Richtera i Boetiusa wystarczyła operacja wycięcia guza, o tyle Haller oraz Baumgartl musieli się poddać osłabiającej cały organizm chemioterapii. Wszyscy poza Iworyjczykiem jeszcze jesienią wrócili na boiska. Ale Haller, przynajmniej w okresie przygotowawczym, wrócił w imponującym stylu.
SZYBKIE PRZEŁAMANIE
Kiedy pod koniec minionego roku odbierał w Holandii nagrodę dla najlepszego strzelca Eredivisie poprzedniego sezonu, ze łzami w oczach przyznawał, że nie każdego dnia jest mu łatwo. I teraz też nie wszystko przychodzi mu tak lekko, jak strzelenie trzech goli.
– Moje ciało jest zmęczone, ale to jedyna droga, by czuć się lepiej. W poprzednim miesiącu było podobnie. Teraz jest o tyle łatwiej, że mogę trenować z chłopakami na boisku. Każde zajęcia przynoszą trochę bólu, ale też zbliżają mnie do 100-procentowej formy – mówił oficjalnej stronie BVB.
Z tego, że wreszcie jest z nimi, cieszą się też jego koledzy z drużyny, którzy odstąpili mu wykonanie rzutu karnego, by dać mu szansę na szybkie przełamanie.
– Wiedzieli, że sytuacja nie była dla mnie łatwa i że dla napastnika najlepsze uczucie to szybko strzelić gola po powrocie. Doceniam ten gest i cieszę się, że świętowali bramkę ze mną. Nieważne, co się dzieje na boisku. Nie zapominamy, że jesteśmy wszyscy ludźmi i to ważne, byśmy trzymali się razem – podkreślał napastnik, który ma nadzieję, że w najbliższy weekend zadebiutuje w nowym klubie także w oficjalnym meczu. Trener Edin Terzić chce go wprowadzać ostrożnie, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jego napastnik nie może się doczekać pierwszego występu przed dortmundzką publicznością. I pewnie pozwoli mu przedstawić się jej choć na kilka minut.
SPORTOWE NADZIEJE
Powrót Hallera po pokonaniu nowotworu to jednak nie tylko emocjonalna historia ze sporym potencjałem motywacyjnym, ale też realny temat sportowy. Borussia starała się w tej kwestii działać bardzo delikatnie i z dużym wyczuciem, więc każdy uważał, by nie wymsknęło mu się jakieś niezręczne słowo, lecz w którymś momencie lata musiała podjąć decyzję, co dalej. Jej najlepszy napastnik właśnie wyfrunął z gniazda. Jego następca, na którego, jak na warunki klubu, wydano spore pieniądze, bo 30 milionów euro, zanim zadebiutował, został wykluczony bez konkretnych perspektyw powrotu. Dortmundczycy musieli posiłkować się transferem ratunkowym Anthony’ego Modeste’a z Kolonii, a powstałą dziurę próbowali też łatać nastoletnim Youssoufą Moukoko. Wyszło jednak tak sobie. Francuz strzelił jesienią tylko dwa gole, wychowanek sześć, co było przyzwoitym wynikiem, ale jednak drastycznym przeskokiem dla drużyny, która jeszcze chwilę wcześniej miała z przodu jednego z najlepszych napastników świata. Tyle goli, ile oni strzelili przez całą rundę, Haaland miał w Manchesterze City pod koniec sierpnia.
NIEKOMPATYBILNI NAPASTNICY
Problemem były nie tylko słabe osiągi strzeleckie napastników, ale też trudności ze wpasowaniem ich do taktyki Terzicia. Modeste to typowy król pola karnego, którego braki w grze kombinacyjnej były jednak aż nadto widoczne. Dlatego bardziej kompatybilny z resztą zespołu okazał się Moukoko. Tyle że on z kolei, ze względu na dość mikrą posturę, siłą rzeczy był napastnikiem innego typu, unikającym pojedynków z większymi od siebie obrońcami i swobodnie krążącym po połowie przeciwnika. Cały czas istniało wrażenie, że naprawdę pełny potencjał reprezentanta Niemiec byłoby widać dopiero, gdyby obok niego umieścić jakiegoś silnego, dobrze grającego tyłem do bramki napastnika. Na przykład Hallera.
OFENSYWNE PROBLEMY
W efekcie Borussia, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, miała problem z ofensywą. W lidze strzeliła tylko 25 goli, czyli prawie dwa razy mniej od Bayernu, ale odstawała pod tym względem także od Eintrachtu (32), Lipska (30), czy Borussii Moenchengladbach (28). W aż dziesięciu jesiennych meczach we wszystkich rozgrywkach strzelała maksymalnie jednego gola. To nie są osiągi, do jakich przyzwyczaiła się dortmundzka publika. W połączeniu z tradycyjnie przeciekającą defensywą dało to bardzo przeciętną rundę zakończoną ledwie na szóstym miejscu, nie tylko daleko za Bayernem, ale i za Lipskiem, Freiburgiem, Eintrachtem czy Unionem.
OCZEKIWANIA NA LEPSZE JUTRO
Dlatego Hallera już na dzień dobry, oprócz oklasków i autentycznej radości z jego ludzkiego zwycięstwa, przywitają także nadzieje na lepsze jutro. To on ma być brakującym punktem odniesienia w ofensywie. On ma być tym, który przytrzyma piłkę w tercji atakowanej i w odpowiednim tempie odegra piłkę do krążących wokół niego utalentowanych technicznie graczy ofensywnych. On ma być tym, któremu nie zadrży noga w dogodnej sytuacji, który weźmie na siebie fizyczną walkę z obrońcami i tym, który sprawi, że zawodnik Dortmundu znów będzie przynajmniej w dziesiątce najlepszych strzelców ligi.
EMOCJONALNE GOLE
W nadziejach z nim związanych jest też jednak coś nieuchwytnego. Że wokół niego powstanie prawdziwa drużyna, która uskrzydlona jego indywidualnym zwycięstwem, zjednoczy się i będzie grać sercem. To, by w Dortmundzie znów powstała drużyna, na którą nie macha się ręką, nie wzrusza się ramionami, z której się nie szydzi i nie ironizuje, w której piłkarzach widać ludzi, a nie tylko akcje mające przynieść zysk i której autentycznie chce się kibicować, jest od lat największym marzeniem tamtejszych kibiców. Sebastien Haller w dramatycznych okolicznościach stał się żywym wcieleniem tych marzeń. Bo choć to raczej jasne, że sportowo pewnie nie nawiąże do czasów Haalanda, Roberta Lewandowskiego, czy Pierre’a-Emericka Aubameyanga, to po tym, co niedawno przeszedł, każdy jego gol będzie cieszył podwójnie. Nie tylko kibiców Dortmundu.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- „Nie zdziwiło mnie, że spodobał się Mourinho”. Oto 18-letni Polak z Romy
- Teoria ewolucji wg Rakowa. Jak piłkarze rosną pod Jasną Górą
- Hokus Pontus. Jak Almqvist zaczarował Szczecin
Fot. Newspix