23 stycznia 2021 roku w Lahti. Niemal dwa lata temu. To wtedy po raz ostatni Polacy stali na podium konkursu drużynowego Pucharu Świata. Zajęliśmy wówczas drugie miejsce, za Norwegią. Dziś, w Zakopanem, znów skończyliśmy na drugim miejscu. Różnica była taka, że najlepsi okazali się Austriacy. I to wynik, jakiego można się było spodziewać. W tym wszystkim cieszyć nas może też to, że nasi liderzy utrzymują świetną formę.
Nastroje były mieszane
Radość. Oczekiwanie. Ale i trochę niepokoju. Głównie takie emocje towarzyszyły polskim fanom przed dzisiejszym konkursem. Wyjaśnijmy je po kolei. Więc radość, bo Dawid Kubacki we wczorajszych kwalifikacjach pokazał, że jest nadal w doskonałej formie i zajął drugie miejsce, wyprzedzony tylko – sensacyjnie – przez Daniela Tschofeniga. Radość mogła też być oczywiście efektem wypicia znacznych ilości grzanego wina, ale ogólnie powody do niej były – wszystko wskazywało bowiem na to, że Polacy powalczą o podium. A w poprzednim sezonie w konkursach drużynowych nie stali na takim ani razu. To zresztą powód dla przywołanego wcześniej oczekiwania.
A niepokój? No cóż, o ile Kubacki w kwalifikacjach wczoraj poszalał, o tyle reszta reprezentantów Polski poradziła sobie przeciętnie. Niepokój wzbudzała też z pewnością dyspozycja Kamila Stocha, bo ten po tym, jak wyraźnie rozkręcał się w Turnieju Czterech Skoczni, złapał przeziębienie. I do Zakopanego przyjechał jeszcze nie w pełni sił. Choć Thomas Thurnbichler jeszcze w czwartek zapewniał, że z Kamilem wszystko będzie w porządku.
– Po Turnieju Czterech Skoczni Kamil nie czuł się najlepiej. Złapał lekkie przeziębienie i przez cztery dni nie trenował. Ale w środę już odbył trening i skakał również dziś. Jest w dobrej formie fizycznej ale wciąż poziom jego energii nie jest najwyższy. Dlatego dziś nie ma go razem z nami na konferencji. Jest skupiony wyłącznie na tym, by zebrać siły na konkurs i zaprezentować się w nim jak najlepiej – mówił trener polskich skoczków.
Sami nasi reprezentanci podkreślali, że na skoki w Zakopanem zawsze czekają, bo to magiczne miejsce. Tyle że tu możemy wrócić do niepokoju – w ostatnich latach bowiem Wielka Krokiew niespecjalnie naszym zawodnikom sprzyjała. Konkursu drużynowego nie wygrali na niej od 2018 roku, z kolei indywidualnie ostatnim zwycięzcą pozostaje Kamil Stoch, który triumfował tam w 2020 roku. Dlatego oczy naprawdę wielu fanów kierowały się w stronę Dawida Kubackiego, znajdującego się w świetnej formie. I to zarówno jeśli chodzi o indywidualny triumf, jak i pociągnięcie drużyny do wygranej.
– Dla mnie każdy konkurs jest istotny i do każdego podchodzę w ten sam sposób. Moje myślenie jest nastawione na to, co mam zrobić na skoczni. Przy odrobinie szczęścia może to przynieść bardzo dobre miejsce albo nawet wygraną. Ale są rzeczy na które nie mam wpływu, stąd trudno jest się nastawić na zajęcie konkretnej pozycji. Wolę nastawić się na zadanie, które mam do wykonania. Oczywiście, fajnie byłoby poczuć atmosferę Zakopanego z najwyższego stopnia podium. Miałem okazję tego doświadczyć w drużynówce, a indywidualnie z trochę niższego stopnia. Wiem, jak ciary idą po plecach, kiedy tyle osób na skoczni w Zakopanem odśpiewa hymn a cappella. Ale to coś, co dzieje się po zawodach. W trakcie konkursu człowiek musi być skoncentrowany na tym, co jest do roboty – mówił Dawid.
Dziś omal nie udało mu się wygrać razem z kolegami. Zabrakło… jednego punktu.
Było blisko, ale narzekać nie wypada
Thomas Thurnbichler nieco zamieszał kolejnością. Na start konkursu ustawił Kamila Stocha, potem skakać mieli Piotr Żyła i Paweł Wąsek, a kończył wszystko – jak to zwykle bywa – najmocniejszy z naszych skoczków. Czyli Dawid Kubacki. Zaskakiwał zwłaszcza Stoch umieszczony jako pierwszy w kolejności, ale austriacki szkoleniowiec taką decyzję argumentował jeszcze wczoraj przed mikrofonami dziennikarzy tak: – Wiem o tym, że Kamil zwykle nie skacze w pierwszej grupie, ale jestem pewien że potrafi oddać solidny skok. On ma zbudować nam fundament. Piotrek ten fundament podtrzyma, Paweł odda skok bez zbędnej presji, a Dawid zakończy całą pracę.
I co? I wyszło, że Austriak miał rację. Bo Stoch swoim pierwszym skokiem nie tylko zbudował fundament, ale i zaczął już stawiać nieco parteru. Osiągnął 134 metry i od razu wyprowadził Polaków na prowadzenie. Dokładnie tyle samo skoczył Piotr Żyła i mimo że Paweł Wąsek – przeżywający lekki dołek formy – poradził sobie gorzej od kolegów (125 metrów), to mogliśmy być optymistami. Bo przecież u góry zostawał nam jeszcze Dawid Kubacki. A ten do skoku w pierwszej serii zdecydowanie się przełożył. Huknął bowiem 136.5 metra.
Na półmetku konkursu nie było więc wątpliwości – Polacy walczyli o wygraną. I do drugiej serii startowali z pole position.
Trzeba jednak było mieć się na baczności, bo tuż za naszymi plecami znajdowali się Austriacy. A to reprezentacja liderów Pucharu Narodów i, jak się wydawało, najrówniejsza ekipa ze wszystkich, które startowały dziś w Zakopanem. W drugiej serii to potwierdzili. Bo choć żaden z Polaków swoich skoków nie popsuł, to skakali zbyt krótko w porównaniu do rywali. Na skok Kamila Stocha (128 m) narzekać nie mogliśmy, ale wcześniej dalej (134 m) poleciał świetnie radzący sobie w Zakopanem Daniel Tschofenig i Austriacy wyszli na prowadzenie.
Piotr Żyła? Owszem, skoczył świetnie, po raz drugi uzyskując 134 metry. Tyle tylko że jeszcze przed jego skokiem dobre warunki wykorzystał Michael Hayboeck i huknął aż 138 metrów. Więc mimo dobrej próby Piotrka, Polacy tracili minimalnie więcej. A że po Pawle Wąsku nie spodziewaliśmy się cudów, można było założyć, że po trzeciej grupie przewaga się powiększy. I tak się stało – na 130.5 metra Manuela Fettnera Paweł zdołał odpowiedzieć skokiem na 127.5 m. Poprawnym, nawet solidnym, ale w tych okolicznościach za krótkim.
W konsekwencji traciliśmy więc do Austriaków 16.1 punktu. Walkę o wygraną mieli stoczyć ze sobą Dawid Kubacki i Stefan Kraft, choć trudno było oczekiwać, że Polak wygra. A jednak… omal tak się nie stało.
Karty rozdawały warunki. Dawid trafił w swoim drugim skoku na najgorszy wiatr w całym konkursie, a i tak zdołał polecieć tyle, co wcześniej Wąsek – 127.5 metra, co dało nam prowadzenie i zapewniło co najmniej drugie miejsce w konkursie. Swoją drogą mimo tego Kubacki… nie był zadowolony. Być może jednak bardziej docenił swoją próbę chwilę później, gdy Stefan Kraft – z nieco lżejszym wiatrem w plecy – wylądował cztery metry bliżej. I mało brakowało, a zaprzepaściłby wygraną swojej kadry. Ostatecznie Austriacy triumfowali bowiem o jeden punkt. Gdyby Stefan nieco gorzej wylądował, albo skoczył o metr bliżej, Polacy by wygrali.
Ale to już, no właśnie, gdybanie. Dla nas najcenniejsze musi być to, że po długiej przerwie nasi zawodnicy wrócili na podium zawodów drużynowych. To istotne tym bardziej, że przecież powoli zbliżamy się do mistrzostw świata. I to tam zostanie rozegrana najważniejsza w tym sezonie drużynówka.
Dawid po raz pierwszy?
Gdyby stworzyć nieoficjalną klasyfikację indywidualną dzisiejszych zawodów, Dawid Kubacki byłby drugi. Wyprzedziłby go tylko… Halvor Egner Granerud, który chyba nie może się zdecydować, czy Wielkiej Krokwi nie lubi, czy też skacze mu się na niej dobrze. W poprzednich latach raczej sobie tu nie radził, w ten weekend raz jest z nim dobrze, raz średnio. Inna sprawa, że dziś Norweg nie najgorzej trafiał z wiatrem. A Kubacki wręcz fatalnie. Jutro możemy więc być świadkami znakomitej rywalizacji, do której włączyć mogą się Anze Lanisek (dziś trzeci indywidualnie) czy Daniel Tschofenig (czwarty).
A może zrobią to i inni Polacy. Bo czy to Stoch, czy Żyła, byli dziś ze swoimi wynikami w szerokiej czołówce. Kamil zająłby ósme, a Piotr dziewiąte miejsce. Jutrzejszy dzień w Zakopanem może więc przynieść nam wielkie emocje i – oby – pierwsze zwycięstwo Dawida Kubackiego w Zakopanem. O ile w rozegraniu konkursu nie przeszkodzi pogoda, bo w tej chwili to wydaje się być największym znakiem zapytania. Jedno jest pewne – jeśli nawet będzie wiało, padało i halny nie pozwoli na latanie, to kibice i tak zrobią swoje.
Już dziś atmosfera była bowiem znakomita. Jutro z pewnością będzie tak samo.
Fot. Newspix