To miał być najważniejszy mecz kadry Patryka Rombla. Kadry budowanej od czterech lat właśnie pod kątem tego turnieju – mistrzostw świata rozgrywanych na naszym terenie. Test generalny. Egzamin dojrzałości. I skoro tak, to trzeba sobie powiedzieć, że Polacy wyglądali, jakby przez cztery lata uczyli się do matury z matematyki, a dostali arkusz z języka niemieckiego. Dziś może przez kwadrans graliśmy na odpowiednim poziomie. A potem Słoweńcy skopali nam tyłki. Tak to trzeba opisać.
– Brakuje nam dzisiaj obrony, brakuje też bramkarza, któremu jednak nie pomagamy. Musimy odbudować się na drugą połowę, zagrać zupełnie inaczej. Nie gramy takim tempem, jakim chcieliśmy. Mieliśmy dyktować tempo gry, biegać, a robią to Słoweńcy. Myślę, że musimy grać więcej kontrą, nie kalkulować. Podejmować odważniejsze decyzji. Powalczymy – mówił po pierwszej części gry Michał Daszek na antenie TVP Sport. Faktycznie, zdiagnozował wtedy właściwie najważniejsze problemy Polaków.
Bo w pierwszej połowie przez jakiś czas graliśmy nieźle. Zaskoczyliśmy rywali kilkoma wariantami, z których wcześniej nie korzystaliśmy – choćby obecnością Tomka Gębali w ataku. Potrafiliśmy postawić im się w defensywie, odebrać piłkę. Jednak z każdą kolejną minutą spotkania było gorzej. Co rusz traciliśmy piłkę. Nie tylko dlatego, że w akcji przeszkodzili nam rywale. Czasem błędy przytrafiały nam się bez ich pomocy. Czy to złe podanie, czy kroki, czy faul w ataku, czy nawet najprostszy błąd techniczny. Przez jakiś czas było nam to wybaczone, bo trzymaliśmy się blisko Słowenii.
A potem rywale odpalili. Kilka razy łatwo przedarli się przez naszą defensywą. My z kolei przez dziesięć minut nie zdobyliśmy bramki, czarną serię przerwał dopiero Arek Moryto z rzutu karnego, tuż przed końcem pierwszej połowy. A potem i tak Blaž Janc zdążył wpakować nam bramkę. Do przerwy było 17:11 dla Słowenii.
Moglibyśmy pożartować o tym, że mamy już tych Słoweńców dość, bo – mimo że na EuroBaskecie udało się ich sensacyjnie zatrzymać – to w sportach zespołowych ostatnio regularnie nas karcą. Ale dziś to właściwie nie było skarcenie. To była deklasacja. Rywale nie musieli robić niczego specjalnego. Ot, przedzierali się środkiem i raz po razie omijali naszą defensywę. Ze skrzydeł niemalże nie korzystali, bo i nie mieli po co. Używali w kółko tych samych wariantów, tych samych zagrań, ale na tyle skutecznie, że nie mieliśmy nic do powiedzenia. Nasza defensywa istniała tylko teoretycznie. Na papierze była szczelna. W rzeczywistości miała więcej dziur niż tarcza na strzelnicy po całodziennych ćwiczeniach.
Chcieliśmy uwierzyć Michałowi Daszkowi, gdy zapewniał, że Polacy na drugą połowę wyjdą z innym nastawieniem. Tyle że już w pierwszej akcji straciliśmy piłkę bez rzutu. Potem ze dwa razy faktycznie, popracowaliśmy lepiej w defensywie, ale tego byłoby na tyle. Potem? Potem to już była dominacja. Spotkanie gołej dupy z batem. Gdyby Słowenia chciała, przegralibyśmy ten mecz dwudziestoma bramkami. Ale od pewnego momentu rywale zwolnili tempo. Grali spokojniej, w defensywie też się przesadnie nie napinali, bo zbudowali taką przewagę, której nie mogli stracić. Nie dlatego, że takie rzeczy w piłce ręcznej się nie działy – sami Polacy pokazali kiedyś przecież Szwedom, że można odrobić i 11 bramek straty – a dlatego, że nie mieliśmy dziś ŻADNYCH argumentów na to, by ten mecz wygrać.
Analizować to spotkanie akcję po akcji? Nie ma sensu. Połowa akcji Słowenii wyglądała właściwie tak samo, a my i tak nie potrafiliśmy ich zatrzymać. Połowa naszych akcji też wyglądała podobnie – przepychana na siłę przez defensywę rywali, z nadzieją na indywidualne popisy któregoś z zawodników, które pozwolą ominąć obrońców. Bez schematów, bez rozwiązań, bez jakiegokolwiek pomysłu. Ten mecz był koszmarem. Biciem głową w mur. Jedyny efekt był jednak taki, że rozbiliśmy sobie głowy. A mur przetrwał bez żadnego uszczerbku. Słoweńcy wygrali 32:23.
Owszem, do kolejnej fazy zapewne wyjdziemy – w poniedziałek zagramy o to z Arabią Saudyjską, jeśli wygramy, to czekają nas jeszcze trzy kolejne mecze. Ale na ćwierćfinał – o którym wiele się w Polsce mówiło – szanse straciliśmy niemal na pewno dziś. I jak po meczu otwarcia mistrzostw z Francją mówiliśmy sobie, że było dobrze, że Polacy powalczyli, że nastawili nas pozytywnie na dzisiejsze spotkanie, tak po starciu ze Słowenią napisać można tylko tyle, że trudno uwierzyć, by ta kadra miała pokonać jakiegokolwiek rywala z górnej półki.
Bo dziś sama wyglądała jak ekipa z jednej z tych najniższych.
Fot. Newspix
Polska – Słowenia 23:32