– Gdyby Jacek Sutryk zlikwidował Śląsk, miałby przerąbane – dlatego z niego nie zrezygnuje. Ale też go nie sprywatyzuje, to jest moje zdanie, bo straci narzędzie w negocjacjach politycznych. Schetyna może stracić Śląsk, ale zastąpią go inni politycy. W samym Śląsku jest przecież kilkanaście etatów, które można zaproponować w negocjacjach – opowiada nam Marcin Torz, wrocławski dziennikarz Super Expressu. Rozmawiamy o smutnych realiach Wrocławia i Śląska, gdzie poprzez polityczne układy trudno o sportowy sukces. Zapraszamy.
Czy Wrocław zarządzany przez Jacka Sutryka to miasto nepotyzmu i kumoterstwa?
To są bardzo mocne słowa, ale niestety nie zdziwiłbym się, jeśli sporo osób interpretowałoby w ten sposób to, co się dzieje we Wrocławiu. Jacek Sutryk dba o swoich znajomych i sojuszników politycznych, czego dowodem jest to, co ujawniłem ja czy aktywiści z „Akcji Miasto”. Chodzi tu o rady programowe, rady nadzorcze, etaty dla znajomych. Tego we Wrocławiu jest tak dużo, że niektórzy mówią o patologii.
Nie wszyscy rozumieją, o co chodzi – jeśli mówisz rady programowe, to masz na myśli…?
Ciała doradcze, które zostały utworzone przy czterech spółkach miejskich. Przy czym jeden przykład jest zrozumiały, bo mowa o Wrocławskim Parku Technologicznym, gdzie za pieniądze doradzali ludzie nauki i biznesu. Natomiast pozostałe trzy rady był skandaliczne: przy Aquaparku, przy MPWiK, firmie zajmującej się wodą i ściekami, oraz przy Towarzystwie Budownictwa Społecznego, czyli TBS. To wyglądało tak samo – członkowie spotykali się co jakiś czas, w Aquaparku dwa razy w roku i opowiadali sobie o swoich pomysłach na rozwój tych miejsc. W skład rad wchodzili ważni urzędnicy z ratusza, radni miejscy, radni wojewódzcy albo na przykład żona wiceministra obrony narodowej. Czyli koledzy, koleżanki, sojusznicy Jacka Sutryka. Ci wszyscy ludzie dostawali po dwa tysiące złotych miesięcznie.
Za co?
Za to, że na przykład wymyślili, iż w Aquaparku przyda się sałatka. W bufecie były zapiekanki, herbata, więc stwierdzili, że może ta sałatka też by dobrze w menu wyglądała. Wprowadzili to i jeden z członków rady mówił mi:
– To nie tak, że nic nie robimy i patrzymy w sufit. Na przykład wymyśliliśmy te sałatki!
Co więcej powiedział mi też, że te sałatki testowali. Przyszli, zjedli i powiedzieli, że smaczne, więc pomysł się udał. To jest najbardziej komiczny przykład, ale jest ich więcej, bo w Aquaparku wymyślili też zajęcia pływania dla wnuczków i dziadków, gdyż to fajne, ciepłe i miłe. Wymyślali więc rzeczy, które w godzinach pracy mogli stworzyć pracownicy Aquaparku albo takie, które ktoś mógłby im podpowiedzieć za darmo. Przecież jakby mnie spytali, czy przydałaby się sałatka w menu, to rzekłbym, czemu nie, ludzie jedzą sałatki. Jest to więc wydawanie pieniędzy za nic, a tylko po to, żeby znajomi prezydenta mieli dodatkowe pieniądze. Może małe, może duże, ale to wciąż dwa tysiące złotych miesięcznie za nic. I tak to wygląda we Wrocławiu, natomiast to tylko jeden z wycinków.
Jaki jest inny?
Jacek Sutryk kupował dom od właściciela Sparty Wrocław, klubu żużlowego, dotowanego sporymi pieniędzmi przez urząd miejski. Już to jest wątpliwe etycznie. Niemniej jak kupił, to nie potrzebował poprzedniego domu, więc sprzedał go za 1,2 miliona prezesowi Aquaparku, a kilka miesięcy po tej transakcji awansował żonę tegoż prezesa na prezes Zoo we Wrocławiu. A to Zoo jest naprawdę świetne, w topie Europy, co jest zasługą Radosława Ratajszczaka, który musiał się w tajemniczych okolicznościach wcześniej rozstać z naszym ogrodem. Teraz prezesem jest więc pani, która wcześniej w tym Zoo była księgową, no i tak się tylko dziwnie składa, że jest żoną Kaliszczaka, prezesa Aquaparku, któremu dom sprzedał Sutryk. Tak wygląda Wrocław w soczewce. Dlatego nie dziwię się, jak ktoś mówi o kumoterstwie i nepotyzmie, bo ma wiele racji.
Sutryk jakoś tłumaczy swoje decyzje?
Oczywiście, że nie. Zaszył się w swojej ratuszowej twierdzy, udaje, że tematu nie ma. Raz nagrał filmik, z którego śmiała się cała Polska, kiedy odgarniał liście z podjazdu swojego domu, tłumacząc, że to wcale nie jest taka wspaniała rezydencja, skoro jest tyle liści i żołędzie spadają na samochody. Chciał chyba wywołać współczucie wśród mieszkańców, a wzbudził politowanie, bo na początku śmiano się z Wrocławia, a teraz to miasto budzi żal. Prezydent odciął się od opinii publicznej, to jest facebookowy władca, nagrywa filmiki jak biega, tańczy, śpiewa, otwiera place zabaw i chodniki. Czasami wrzuci jakiś filmik z większej inwestycji, które głównie dzięki poprzednikowi – Rafałowi Dutkiewiczowi – są jeszcze we Wrocławiu prowadzone. Jacek Sutryk zlikwidował te wspomniane rady programowe, ale chciał wmówić opinii publicznej, że nic o nich nie wiedział, a przecież byli w nich jego najbliżsi współpracownicy. Ostatnio powiedział, że rady mogą istnieć, ale mają być bezpłatne.
To chyba i tak słabe wytłumaczenie, że nie wiedział.
Nikt mu nie uwierzył. Musiał coś powiedzieć, bo we Wrocławiu się gotowało. O ile ten Aquapark to całkiem bogata spółka, o tyle Towarzystwo Budownictwa Społecznego jest biedne jak mysz kościelna. To firma, która ma statutowo budować tanie mieszkania dla niezamożnych wrocławian. Kilka miesięcy temu dowaliła im spore podwyżki czynszu. Ludzie błagali Sutryka, żeby odpuścił, bo ich nie stać na tak wielkie czynsze. Prezydent stwierdził w odpowiedzi, że czasy są ciężkie i trzeba się przyzwyczaić. Potem się okazało, że ten sam TBS wydaje lekką ręką ponad 20 tysięcy miesięcznie na jakieś absurdalne rady.
Nikt nie wierzy w pozę Sutryka, kiedy kreuje się na dobrego cara wśród złych bojarów. Bardziej go to kompromituje w oczach mieszkańców.
Taka postawa narastała z biegiem jego kadencji, czy było tak od początku? Rządzi od 2018 roku.
To narastało. Na początku Sutryk jawił się jako facet, który jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Wrocław jest po prezydenturze Rafała Dutkiewicza, czyli trochę po gigantomanii – mamy wielki stadion, na który nikt nie chodzi, mieliśmy przedziwne imprezy, jak World Games, o których wrocławianie nie do końca słyszeli, a pochłaniały ogromne pieniądze. Przyszedł Sutryk i zaczął się interesować mniejszymi sprawami, dojazdami dzieci do szkół, staruszek do lekarza i tak dalej. Kupił tym wrocławian, sam byłem nim zauroczony. Wydawał się prezydentem, który umie zakopywać rowy pomiędzy mieszkańcami. Minęło jednak kilkanaście miesięcy i z wyluzowanego gościa, który potrafił sam zadzwonić do dziennikarza, porozmawiać, stał się facetem zza muru, który w wątpliwy sposób zaczął wydawać publiczne pieniądze na lewo i prawo. Te wszystkie rady programowe to, zakładam, wymysł ostatnich dwóch lat.
Dostało się też tobie, na Twitterze powstał profil „Out of context Marcin Torz”. Wrzucono twoje ujęcie z ukrycia, gdy pijesz alkohol na stadionie, co nie jest przecież zabronione.
Było mi przykro i byłem zszokowany, czułem niepokój. Dlaczego ktoś mnie śledzi i robi zdjęcie na strefie VIP, gdzie byłem z kolegami i piłem wódkę? To nie był przypadek, bo to był ktoś z sektora Super VIP, który znajduje się nad zwykłym VIP-em, gdzie dostaniesz bigos, piwo, a za resztę już płacisz. Wyżej są więc loże za 100 tysięcy rocznie, musisz taką wynająć albo być zaproszonym. Nie ma mowy, żeby poszedł tam ktoś przypadkowy. Zdjęcie zrobił milioner, gość milionera albo ktoś z otoczenia Jacka Sutryka. Wszyscy mi mówią, żeby szukać winnego w tej ostatniej grupie, nikogo za rękę nie złapałem, ale znam fragment monitoringu i mam już swoje typy.
Jak odebrałeś całą tę sytuację?
Mecz był w niedzielę, w następny piątek rano wysłałem pytania do TBS-u, bo dostałem informację o tej radzie programowej. To jest drażliwa kwestia – tam są zatrudnieni ludzie Platformy Obywatelskiej, zdaniem lokatorów, nikt tam nie liczy się z mieszkańcami. Wysyłając pytania, spodziewałem się, że urząd nie będzie zachwycony, no i wtedy pojawiło się to zdjęcie. Odebrałem to jednoznacznie: chcą mnie przestraszyć, żebym nie zadawał pytań, nie drążył. Bo źle skończę? Różne myśli chodziły po głowie.
Skoro jesteśmy przy stadionie: jak ocenisz, by tak rzec, zdrowotność relacji Śląsk – miasto?
Tam nie ma relacji, bo klub jest podmiotem miejskim i miasto decyduje o wszystkim. O relacjach mówilibyśmy, gdyby miasto było sponsorem, wynajmowało stadion po preferencyjnych warunkach czy coś takiego. Niemniej: cała sytuacja jest chora, bo za czasów Dutkiewicza jeszcze przynajmniej udawano, że tam chodzi o jakiś biznes. Dutkiewicz ściągnął Polsat i Solorza, który był właścicielem większościowym, wtedy ludzie na to psioczyli, ale cóż, byliśmy mistrzem Polski. Występowali Kaźmierczak, Mila, Kelemen, Diaz, goście, którzy świetnie grali w piłkę i zarabiali ogromne pieniądze – około 100 tysięcy miesięcznie. 10 lat temu. Teraz jeden piłkarz tyle kosztuje, Exposito, a wtedy połowa drużyny. Natomiast wówczas wrocławianie nie musieli się w takim stopniu na to dorzucać. Teraz jest żenująco i kompromitująco, skoro wrocławianie się składają, a Śląsk gra tak sobie, piłkarzy ma takich sobie, w zasadzie w ostatnim czasie mieliśmy pół dobrego sezonu za Magiery, kiedy trafiliśmy do europejskich pucharów. Wtedy jako tako chciało się chodzić na stadion.
Pół sezonu, a miasto wciąż musi płacić.
13 milionów złotych rocznie. To nie są duże pieniądze w świecie piłki, ale to prawie połowa budżetu klubu i to są publiczne środki. Ponadto Śląsk dostaje też pieniądze od wrocławskiego Zoo, od Aquaparku.
No właśnie, dlaczego to się dzieje tak naokoło?
Nie znam się na tym, natomiast zapewne jest to związane z podatkami. Skupmy się na czymś innym – to Zoo jest reklamowane na stadionie, a do tego Zoo, nie przesadzam, przylatują ludzie z całej Europy. To fenomen i piękne miejsce. Bilety są drogie jak cholera, ale warto zwiedzić. Po co więc reklamy Zoo na stadionie, bo umówmy się – kibice z Wrocławia wiedzą, że ono istnieje, poza tym mało kto na ten stadion chodzi? Absurd. Pali się tymi publicznymi pieniędzmi bezczelnie. Aquapark też się reklamuje, jakby kibice Śląska również o nim nie wiedzieli. Warto więc zadać pytanie: dlaczego Jacek Sutryk tak dotuje Śląsk? Mówi, że to srebra rodowe Wrocławia. A prawda jest taka, że ten klub to po prostu łup polityczny.
Rozwiń, proszę.
Kiedy Sutryk został prezydentem, panowie politycy dogadali się, że Śląsk przypadnie Grzegorzowi Schetynie. On był wtedy liderem Platformy Obywatelskiej, dużo od niego zależało i ostatecznie poparł Jacka Sutryka, który wygrał wybory. Schetynie przypadł łup w postaci Śląska. Ja go lubię jako kibica, zna się, chodzi na mecze, natomiast od razu obsadził Śląsk swoimi ludźmi. Prezesem jest Piotr Waśniewski, który bardzo dobrze zna prywatnie Schetynę, wcześnie był zresztą prezesem koszykarskiego Śląska, gdy ten należał do Schetyny. Wiceprezesem jest Wojciech Bochnak, też polityk – radny wojewódzki PO. Jest też trener Paluszek, jak słyszałem, znajomy Schetyny. Są też inni ludzie, którzy są mniej lub bardziej związani z Platformą.
Czyli Śląsk istnieje, żeby Schetyna miał zabawkę?
Z drugiej strony bez przesady, bo gdyby Sutryk zlikwidował Śląsk, miałby przerąbane – dlatego z niego nie zrezygnuje. Ale też go nie sprywatyzuje, to jest moje zdanie, bo straci narzędzie w negocjacjach politycznych. Schetyna może stracić Śląsk, ale zastąpią go inni politycy. W samym Śląsku jest przecież kilkanaście etatów, które można zaproponować w negocjacjach. W radzie nadzorczej klubu jest Krzysztof Balawejder, prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego we Wrocławiu. I tak to wygląda… Coraz więcej osób puka się w głowę.
Gdyby jeszcze były z tego sukcesy sportowe.
Dokładnie. Nie ma emocji, a właściwie są takie, że boimy się spadku do pierwszej ligi. Jeden wielki marazm. Najgorzej, że nie widać światełka w tunelu. Jednak żebyś miał jasność – nie jest tak, że nikt nie chce Śląska kupić. Tych oferentów trochę było.
No właśnie: perspektywa jest taka, że nikt nie chce.
Tak, bo nikt nie chce go sprzedać z powodów polityczno-towarzyskich, o których mówiłem. Oczywiście może być tak, że jakaś firma kłamie na temat chęci kupna Śląska, bo chce podwyższyć swój prestiż samymi „negocjacjami”. Natomiast wątpię, że tak jest za każdym razem – były zapytania, ale bywało, że one pozostawały bez odpowiedzi. Słyszałem o funduszu, który był zainteresowany Śląskiem, gdyż chciał mieć w portfolio klub z Europy Środkowej, ale właśnie – urząd się tym w ogóle nie zainteresował. Chcę podkreślić: nie jestem za tym, by miasto kompletnie odcięło się od Śląska, ponieważ ten klub wówczas upadnie. Ale nie chcę też obecnej sytuacji, kiedy Śląsk jest tylko i wyłącznie miejski, nie chcę, żeby był przechowalnią polityków, żeby był łupem politycznym. To jest chore i to nie rozwinie klubu, a my w Śląsku marzymy o sukcesach i tęsknimy za nimi.
Co może być dalej, niedługo wybory?
Sutryk nie sprzeda Śląska przed wyborami, bo – nie daj Boże – ten jeszcze spadnie z prywaciarzem i ludzie powiedzą „mogłeś nie sprzedawać”. Moim zdaniem prezydent może poinformować przed wyborami, że znalazł się inwestor, że będzie Liga Mistrzów i w ogóle super, aby pokazać wrocławianom, iż chce dla Śląska jak najlepiej oraz jednocześnie zdjąć go z miejskiej kroplówki.
A jak oceniasz kadencję obecnego prezesa, Piotra Waśniewskiego?
Jest sprawnym i skutecznym menadżerem, trudno mu odmówić tego, jak i wizji. Rozumie piłkę nożną i zawodników, ale zderza się z machiną biurokratyczną urzędu. Nie jest tajemnicą, że wspomniany Krzysztof Balawejder, szef wrocławskich tramwajów, nie lubi Waśniewskiego i chciałby zmiany prezesa, rzucając mu kłody pod nogi. On i jego otoczenie tworzą narrację, że Śląsk jest słaby przez Waśniewskiego. Takie gierki, wiesz. Zresztą jeździ na obozy przygotowawcze Śląska i patrzy, jak zawodnicy trenują, dogląda wszystkiego. No dziwne to jest.
Ale jednocześnie Waśniewski musi się z nim liczyć.
Tak, zresztą z całym urzędem, siłą rzeczy. Śląsk cierpi na nadmiar etatów, nietrudno się domyślić dlaczego – bo ktoś chciał, żeby dana osoba w Śląsku pracowała, a nie dlatego, bo jest świetnym fachowcem. No a Sutryk powtarza, że czasy są trudne, jakby musiał to powtarzać. Wszyscy widzimy, że są. Jednak Śląsk znów dostał 13 milionów i nie słyszy się, by ktoś chciał zakręcać kurek. A takie Zoo podwyższyło bilety o 10 złotych, czyli płacisz 70 za wejście. Może nie musiałoby tego robić, gdyby nie pompowało pieniędzy w Śląsk? Może wtedy dałoby się zrobić obniżki? Takich pytań wrocławianie zadają sobie sporo.
Cóż, nie wygląda to optymistycznie.
No nie. Musimy się utrzymać, bo jak spadniemy, to wówczas na pewno już nas nikt nie kupi – pierwszoligowy zespół z wielkim, pustym stadionem. Nie wiem, kto miałby się wtedy skusić, chyba firma w stylu zakładu wulkanizacyjnego czy warzywniak. Ale widzisz, pieniądze i układy to jedno, a drugie to fakt, że nie ma tam większej wizji. Raz ma być młodzież, raz chłopacy z regionu, w innym przypadku dobrzy piłkarze bez kontraktów, którzy swoje w futbolu widzieli. Tyle że właściwie nigdy nie daje to rezultatów. Najpierw jest sezon przejściowy, potem jest chwileczkę lepiej, ale zaraz znów gorzej i od nowa.
Bez tej prywatyzacji może być trudno o konkretny i dobry plan.
Też tak uważam. Im szybciej znajdziemy rozsądnego partnera i siądziemy z nim do stołu, tym lepiej. Taki ktoś będzie chciał mieć z tego zysk, więc będzie wymagał, żeby miasto się z nim liczyło. Jeśli miasto nie znajdzie takiego partnera, współwłaściciela, czy właściciela, to prędzej czy później musi się to skończyć tragedią. Czyli spadkiem.
ROZMAWIAŁ PAWEŁ PACZUL
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Dla nich to rok typu „make or break”. Kto stoi na rozstaju dróg?
- Ranking Weszło – napastnicy 2022
- Polscy piłkarze, którzy w 2022 roku stracili najwięcej
Fot. Newspix