Na ostatnich dwóch wielkich turniejach ponad połowę uczestników prowadzili byli reprezentanci swoich krajów, a do półfinałów dochodzili niemal wyłącznie oni. W Polsce droga powierzenia kadry byłemu rozpoznawalnemu piłkarzowi ogranicza się do Jana Urbana. Bo już ci z generacji lat 90. oraz młodsi całkowicie oddali w tej kwestii pole i trenować albo nie chcą, albo nie potrafią.
Wśród licznych możliwości, które ma prezes PZPN w poszukiwaniach nowego selekcjonera, warto zauważyć, jakiej opcji praktycznie nie ma: postawić na byłego znakomitego piłkarza, cieszącego się powszechnym autorytetem i znającego zarówno specyfikę funkcjonowania reprezentacji, jak i udziału w wielkich turniejach. To działa zresztą dwustronnie. Zebrane doświadczenia na pewno można zapisać takiemu byłemu zawodnikowi na plus. Ale też charyzma zaprezentowana w najważniejszych meczach kadry narodowej sprawia, że rośnie jego postrzeganie jako kogoś formatu selekcjonerskiego. To coś nieuchwytnego, co trudno zdefiniować albo wyobrazić sobie bez sprawdzenia, jak w polityce format prezydencki. Nie każdy sprawny polityk nadawałby się do bycia głową państwa, nie każdy dobry trener byłby dobrym selekcjonerem. Kogoś, kto już jako piłkarz był znany z reprezentacji, często łatwiej sobie w tej roli wyobrazić także po karierze.
ZNANI PÓŁFINALIŚCI
Oczywiście, że postawienie na byłego dobrego piłkarza nie jest jedyną drogą. Dzisiejszy futbol dostarcza wystarczająco wiele przykładów, że żeby być dżokejem, nie trzeba wcześniej być koniem. Ale akurat w przypadku reprezentacji, w której mniej niż w klubie liczy się czysty trenerski warsztat, a bardziej zarządzanie projektem, bycie twarzą całej piłki w danym kraju i umiejętne prowadzenie grupy, wciąż jest to bardzo popularna droga. Siedemnastu z trzydziestu dwóch selekcjonerów, którzy prowadzili drużyny na ostatnim mundialu, w czasach karier piłkarskich występowało w reprezentacji. Z czwórki półfinalistów jedynie Zlatko Dalić nigdy nie założył jako zawodnik barw narodowych. Podobnie było na Euro 2020, gdy czternastu z 24 selekcjonerów miało za sobą reprezentacyjną przeszłość, a spoza tego grona do najlepszej czwórki udało się dotrzeć jedynie Duńczykowi Kasprowi Hjulmandowi. Poza nim ostatnie fazy kontynentalnego turnieju były rywalizacją postaci, które w latach 90. spotykały się na boiskach. Roberto Mancini najpierw wygrał z Luisem Enrique, a potem z Garethem Southgatem.
URBAN OSTATNIM ZE ZŁOTYCH GENERACJI
W Polsce podobna droga nie istnieje. Dla naszych najlepszych piłkarzy właściwie zniknęła po karierze taka droga zawodowa jak praca z zespołem seniorów. Dopóki aktywne były jeszcze pokolenia złotych czasów z lat 1974-1986, jeszcze występowali u nas uznani trenerzy o udanych karierach reprezentacyjnych. Henryk Kasperczak mógł się pochwalić medalem z mundialu w RFN, Paweł Janas prowadził kadrę na mundialu 24 lata po tym, jak na nim zagrał, przejmując ją po koledze z tamtej drużyny Zbigniewie Bońku. W Argentynie na mistrzostwach świata grał Adam Nawałka, a prowadzący ich w tamtych czasach Kazimierz Górski, Antoni Piechniczek czy Jacek Gmoch, mieli za sobą przynajmniej reprezentacyjne epizody. Ostatnim przedstawicielem tych najlepszych dla polskiego futbolu czasów, który jeszcze pracuje jako trener seniorów, jest 60-letni Jan Urban, uczestnik mundialu w Meksyku, wymieniany zresztą w mediach w kontekście prowadzenia reprezentacji. Pozostali koledzy z tamtej drużyny albo od razu znaleźli sobie inne zajęcia, albo już dali sobie z trenerką spokój.
WYRWA BARCELOŃSKO-KOREAŃSKA
Po 1986 roku następuje w tej kwestii pokoleniowa wyrwa, której nie ma już możliwości zakopać. I która wpływa na to, że tak trudno jest dziś o kandydata na selekcjonera, wobec którego panowałaby w narodzie względna zgodność. Boniek próbował kogoś takiego wykreować z generacji, nazwijmy ją roboczo, “barcelońsko-koreańskiej” (od srebra Igrzysk 1992, do mundialu 2002), stawiając na właściwie jedynego z tamtych drużyn kandydata pracującego wówczas choć na szczeblu Ekstraklasy. Ale z wyborem Jerzego Brzęczka kompletnie nie trafił. Oprócz niego z tamtej kadry Janusza Wójcika epizody w Ekstraklasie zaliczyli jeszcze jedynie Marek Bajor, Piotr Świerczewski i Tomasz Wieszczycki. Jednak żaden nie był w stanie dłużej utrzymać się w siodle. Jeśli poszerzyć poszukiwania o kadrę z mundialu 2002, dochodzą jeszcze dwa nazwiska: Tomasza Hajty, który kompletnie nie poradził sobie jako trener, oraz Jacka Zielińskiego, który kilkanaście lat temu prześliznął się przez Ekstraklasę, ale znacznie lepiej radzi sobie raczej w roli dyrektora sportowego. Podobną drogę obrał choćby Dariusz Adamczuk. Lecz i tak więcej z tamtych drużyn jest znanych ekspertów telewizyjnych czy agentów, niż ludzi, którzy pozostaliby przy piłce, aktywnie w niej działając.
RODZYNEK LEWANDOWSKI
Nieinaczej jest w odrobinę młodszej generacji, czyli pokoleniu mundialu 2006 i Euro 2008. Z tej grupy w Ekstraklasie pracowali jako trenerzy jedynie Radosław Sobolewski i Mariusz Lewandowski. I to właśnie trenera Radomiaka należałoby, obok Brzęczka, uznać za najjaśniejszego szkoleniowego przedstawiciela z byłych reprezentantów Polski po 1989 roku. Co dość wyraźnie pokazuje skalę pustki. Mowa przecież o trenerach, których największymi sukcesami w polskiej lidze było piąte miejsce z Wisłą Płock (Brzęczek) i awans do niej z Bruk-Betem Termalicą Nieciecza (Lewandowski). Ale już samo utrzymywanie się na karuzeli, samo to, że obaj pracowali w trzech różnych klubach z Ekstraklasy, już wyróżnia ich na tle rówieśników.
LAURY NIE DLA NICH
Laury w Ekstraklasie zbierają trenerzy, którzy jako piłkarze nigdy nie doszli na szczebel reprezentacyjny. Mistrzami Polski w ostatnich latach zostawali albo obcokrajowcy (Aleksandar Vuković, Dean Klafurić, Romeo Jozak, Henning Berg, Stanisław Czerczesow, Robert Maaskant), albo Polacy, którzy nigdy nie zadebiutowali w kadrze: Maciej Skorża, Waldemar Fornalik, Czesław Michniewicz, Orest Lenczyk, Jacek Magiera, Jacek Zieliński. Ostatni raz były reprezentant Polski wygrał Ekstraklasę dziesięć lat temu, gdy Urban doprowadził Legię do pierwszego miejsca. Wcześniej Dariusz Wdowczyk, który karierę reprezentacyjną zakończył jeszcze przed igrzyskami w Barcelonie. A przed nim Kasperczak, czyli Orzeł Górskiego. Generacja reprezentantów czasów transformacji naprawdę nie wychowała nikogo, kto byłby w stanie wygrać choć polską ligę. Nie zawsze tak było. Dekadę wcześniej właściwie tylko Franciszek Smuda potrafił się przeciwstawić byłym reprezentantom. Poza nim, pomiędzy 1992 a 2000 rokiem mistrzostwo zawsze przypadało komuś, kto grał wcześniej dla Polski: Henrykowi Apostelowi, Romanowi Jakóbczakowi, Pawłowi Janasowi, Markowi Dziubie, czy właśnie Wdowczykowi.
STOLARCZYK JEDYNYM Z KLUBU 300
Jeśli spojrzeć na przedstawicieli Klubu Wybitnego Reprezentanta, pokolenia przełomu przeniosły czternaście postaci uhonorowanych w ten sposób. Ale Michała Żewłakowa, Jacka Krzynówka, Jacka Bąka, Macieja Żurawskiego, Tomasza Kłosa, Romana Koseckiego, Jerzego Dudka i Marcina Wasilewskiego albo nie ciągnęło do trenowania seniorów, albo nikt ich w tej roli nie zatrudnił. Tomasz Wałdoch został trenerem, ale pracującym w Niemczech z młodzieżą, jakąś nadzieję można jeszcze wiązać z Dariuszem Dudką, będącym w sztabie szkoleniowym Lecha Poznań i wciąż dopiero zaczynającym trenerską karierę. Z 96 zawodników należących do ekstraklasowego Klubu 300, czyli mających przynajmniej tyle występów w najwyższej lidze, aktualnie pracuje w niej tylko Maciej Stolarczyk, a w ostatnich latach pojawił się jeszcze jedynie Sobolewski. Epizod w reprezentacji ma za sobą Adam Majewski, trener Stali Mielec, który w Ekstraklasie zapisał udaną kartę. Na niższych szczeblach raczej nie jest inaczej. Największe kariery piłkarskie z polskich trenerów aktualnej I ligi mają za sobą Kazimierz Moskal (ŁKS) i Dariusz Żuraw (Podbeskidzie Bielsko-Biała), w reprezentacji grali pracujący w II lidze Marek Saganowski i w III lidze Łukasz Surma. Jednak to wciąż rodzynki. Piłkarze z ich pokolenia, mający dziś około 50 lat lub młodsi, w znacznej mierze wybierają zupełnie inne role. Zostali wyparci z rynku.
NADZIEJA W KOLEJNYM POKOLENIU
Być może coś w tej kwestii się zmieni dopiero w pokoleniu, które ledwie przed chwilą zakończyło kariery. Na trwającym kursie UEFA B+A, mającym stanowić przyspieszoną ścieżkę dla byłych piłkrzy, są m.in. Łukasz Piszczek, Sławomir Peszko, Sebastian Mila, Jakub Wawrzyniak, Radosław Majewski czy Marcin Robak, czyli byli reprezentanci. Jednak już na kursie UEFA Pro, czyli szczebel wyżej, jedynym byłym reprezentantem jest Robert Kolendowicz (1A). Poza nim najbogatsze kariery zawodnicze spośród jego uczestników mają Rafał Grzyb, Piotr Gierczak czy Kamil Kuzera, znani jedynie z polskiej ligi. Na poprzednim trenerów z przeszłością reprezentacyjną było dwóch: Wojciech Łobodziński, który na razie odbił się od Ekstraklasy, ale wciąż jeszcze rokuje i Łukasz Mierzejewski (prowadzi Avię Świdnik w III lidze).
NIECHĘĆ DO PRACY W PIŁCE
Zjawisko można by nawet odczytywać jako umiarkowanie pozytywne, bo kryterium oceny trenerów wreszcie po latach przestało być, jak ktoś grał w piłkę, a stało się, jakim jest trenerem. Otwarcie zawodu na ludzi spoza środowiska oraz na średnich byłych piłkarzy ma niewątpliwie zalety. Ale przesada w drugą stronę też na pewno nie jest dobra. Nie chodzi o to, by ktokolwiek dostawał cokolwiek za nazwisko, lecz o to, by większej liczbie byłych piłkarzy chciało się kształcić i przekazywać dalej swoje doświadczenia. Przy tym pretensje raczej należy mieć nie do środowiska, a do samych piłkarzy. Gdyby ktoś o rozpoznawalności Euzebiusza Smolarka, Jerzego Dudka czy Marcina Wasilewskiego naprawdę chciał zostać trenerem, raczej znalazłby się ktoś, kto dałby mu szansę. Jednak większość z nich woli po długiej karierze zająć się czymś stabilniejszym i mniej stresującym.
ŚWIATOWE SUKCESY
Biorąc pod uwagę sukcesy, jakie w światowej piłce osiągali w minionej dekadzie Pep Guardiola, Roberto Mancini, Didier Deschamps, Lionel Scaloni, Vicente Del Bosque, Luis Enrique, Diego Simeone, Carlo Ancelotti czy Zinedine Zidane, nie sposób powiedzieć, że byli znakomici piłkarze nie są dziś już w stanie zostać dobrymi trenerami. To wciąż nie stał się sport wyłącznie dla ludzi pokroju Jose Mourinho, Thomasa Tuchela, Juergena Kloppa, Juliana Nagelsmanna, czy Fernando Santosa, którzy w piłkę grali średnio albo słabo. Jedynie w Polsce możemy mieć na ten wypaczone spojrzenie, bo ostatnie lata nauczyły nas, że im ktoś lepiej grał w piłkę, tym mniej będzie miał pokory do trudnego zawodu trenera.
WIĘCEJ O TRENERACH:
- Mariusz Jop: – Uwiera mnie strach obrońców przed pojedynkami
- Probierz: – Z polskich trenerów robi się debili
- Top 10 najlepszych trenerów w historii futbolu [RANKING]
Fot. FotoPyK