Reklama

Świątek ma za sobą pierwszy turniej. Teraz pora na grę dla kadry

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

25 grudnia 2022, 13:28 • 6 min czytania 2 komentarze

Dla nas święta to czas wypoczynku. Dla tenisistów za to jest to okres ostatnich przygotowań do sezonu. Iga Świątek wczoraj skończyła rywalizację w towarzyskiej World Tennis League, z kolei 31 grudnia – wraz z Hubertem Hurkaczem i innymi członkami kadry Polski – rozegra pierwsze mecze w United Cup. A już za trzy tygodnie wszyscy najlepsi zawodnicy świata będą szykować się na pierwsze mecze Australian Open.

Świątek ma za sobą pierwszy turniej. Teraz pora na grę dla kadry

Świetnie w grupie

Zostańmy na razie przy World Tennis League. Bo owszem, impreza rozgrywana w Dubaju jest towarzyska. Ale to nie tak, że mecze wyglądały jak pokazówki. Wręcz przeciwnie – wszyscy grali na wysokim poziomie, walcząc dla siebie i dla drużyny. A jak właściwie zorganizowane były całe rozgrywki?

Ogółem w World Tennis League brały udział cztery ekipy: Falcons (Sokoły), Eagles (Orły), Kites (Kanie) i Hawks (Jastrzębie). Każda z nich miała minimum dwóch zawodników i dwie zawodniczki. Codziennie grano trzy mecze – dwa singla i jeden mikst. To traktowano jako jedno spotkanie. Dla przykładu: 19 grudnia, w pierwszej kolejce, Kanie pokonały Orły.

Mecze wyglądały tak:

Reklama
  • Bouchard/Rune – Andreescu/Kyrgios 2:6, 3:6;
  • Iga Świątek – Caroline Garcia 6:3, 6:4;
  • Felix Auger-Aliassime – Nick Kyrgios 7:5, 6:3.

I tu wchodzimy w nieco bardziej skomplikowaną część. Do ogólnego wyniku zliczano bowiem gemy, nie mecze czy nawet sety. Po pierwszym spotkaniu było więc 12:5 dla Orłów, ale gdy Iga pokonała Caroline przewaga tych drugich zmalała do 19:17. Wygrana Felixa z kolei sprawiła, że Kanie triumfowały 30:27. A że zwycięzcy dostawali bonus pięciu gemów, to ostateczny wynik brzmiał 35:27. Konsekwencje takiego systemu były takie, że ktoś mógł wygrać mecz, ale do ogólnego bilansu zespołu dołożyć się na minus (tak było np. w starciu miksta trzeciego dnia, gdy wygrała para Badosa/Dimitrow, ale zgarnęła tylko 11 punktów przy 12 rywali).

Na powyższym skrócie polecamy zwrócić uwagę na kolor nawierzchni. Organizatorzy obiecali już, że w przyszłości ją zmienią, by można było… zobaczyć piłkę

Na szczęście Iga takich problemów z turniejowym systemem nie miała. A to dlatego, że przez fazę grupową przeszła jak burza. Najpierw ograła wspomnianą już Garcię, a potem dołożyła triumfy nad Anastasiją Pawluczenkową (6:4, 6:3) i Aryną Sabalenką (6:1, 6:3). Przez te wszystkie trzy mecze prezentowała się na korcie doskonale i sprawiała, że nie mogliśmy się już doczekać Australian Open. W Melbourne na początku tego roku była przecież w półfinale, a to nie była jeszcze jej najlepsza wersja.

Inna sprawa, że samej Idze podobało się w WLT przede wszystkim to, że to turniej towarzyski. Bez dodatkowej presji.

– Starałam się jak mogłam. To był trudny mecz, ale cieszę się, że utrzymałam koncentrację. Spróbuję to powtórzyć jutro. Każda okazja na grę przed sezonem jest bardzo dobra. Jestem wypoczęta. Gdy grasz bez presji, to zużywasz mniej energii. Takie turnieje przypominają mi, że tenis jest przyjemnością. Podczas touru zazwyczaj podróżujemy z miejsca na miejsce i wkrada się rutyna – mówiła po triumfie nad Sabalenką.

Reklama

Mimo wszystko w finale miała być podporą swojej ekipy. Wyszło inaczej.

Odrobina niepokoju

Po wynikach Igi w fazie grupowej byliśmy przekonani, że jej mecz w finale rozgrywek będzie pięknym wstępem do wigilijnej atmosfery. Właściwie liczyliśmy, że będzie to pierwszy z wielu prezentów, jaki rozpakujemy tego dnia. Cóż, tak zdecydowanie się nie stało. Iga zagrała bowiem tak, jakby sama skupiona była już na barszczyku i serniczku. Z Jeleną Rybakiną przegrała 3:6, 1:6. Oczywiście, żadna to tragedia, natomiast styl mógł nieco zaniepokoić.

CZYTAJ TEŻ: JELENA RYBAKINA. MISTRZYNI WIMBLEDONU [SYLWETKA]

Trzeba jednak dodać, że Rybakina w WLT też prezentowała się ze znakomitej strony. Ubiegłoroczna triumfatorka Wimbledonu w późniejszych miesiącach miała swoje problemy, ale teraz wydaje się wracać do najlepszej dyspozycji. W meczach fazy grupowej ograła Arynę Sabalenkę (0:6, 6:1, 10:6) i Caroline Garcię (7:5, 6:1). Do tego dołożyła jeszcze triumf w spotkaniu miksta, gdy wraz z Alexandrem Zverevem pokonała parę Felix Auger-Aliassime/Sania Mirza (7:5, 3:6, 10:5). To w tamtej kolejce nie wystąpiła w singlu, unikając… starcia z Igą. Kto wie, może to pomogło jej zaskoczyć Polkę w finale?

Bo to zdecydowanie jej się udało.

Iga słabo weszła bowiem w mecz. Od początku popełniała sporo błędów, trudno jej było też poradzić sobie z mocnym podaniem Rybakiny (co dziwiło, bo przecież kto jak kto, ale Świątek returnować potrafi). Nie funkcjonował też jej serwis, w konsekwencji szybko zrobiło się 0:3 z perspektywy Polki. Dopiero wtedy Iga się otrząsnęła, wygrała w końcu gema, a nawet zdobyła przełamanie powrotne. Wszystko zdawało się szybko wracać na właściwe tory, po czym… równie szybko z nich zjechało. Świątek była spóźniona do piłek, znów popełniała sporo błędów. W konsekwencji Rybakina po chwili przełamała ją jeszcze raz i tej przewagi już nie oddała, mimo że w ostatnim gemie pierwszego seta Polka miała jeszcze trzy break pointy.

O drugiej partii nawet nie warto wspominać – Iga albo posyłała piłkę w siatkę albo na aut. Właściwie tylko w jednym, wygranym przez siebie, gemie zagrała na niezłym poziomie. Choć daleko było jej do tego, jaki prezentowała w fazie grupowej. Ostatecznie więc gładko z Rybakiną przegrała. A to sprawia, że trudno nam oceniać cały turniej w jej wykonaniu. Przez trzy kolejki pokazywała bowiem, że nie straciła zbyt wiele z formy, którą imponowała w zeszłym sezonie. Grała świetnie, pewnie, skutecznie. A potem przyszedł finał.

Odpowiedź na pytanie o prawdziwą formę Igi Świątek poznamy więc zapewne w najbliższych tygodniach. Polka zresztą kolejny mecz może rozegrać jeszcze w tym roku.

Teraz razem z Hubertem

Już 29 grudnia startuje bowiem United Cup, czyli nowy turniej, ale z miejsca przywodzący na myśl rozgrywki Pucharu Hopmana, anulowane kilka lat temu. Drużyny są w nim mieszane, grają reprezentacje krajów. Polska rozstawiona jest z nr 2, a w fazie grupowej zagra ze Szwajcarią i Kazachstanem. Za mecze – co z kolei znane jest choćby z ATP Cup – otrzymuje się punkty rankingowe, ale ich liczba jest zależna od fazy rozgrywek i rywala, którego się akurat pokonało. Gra się cztery mecze singla i jeden mikst.

Poza Igą i Hubertem w kadrze Polski są też zagrają Magda Linette, Weronika Falkowska, Alicja Rosolska, Daniel Michalski, Łukasz Kubot i Kacper Żuk. Z kolei kapitanami naszej reprezentacji będą wspólnie Dawid Celt i… Agnieszka Radwańska (która w przeszłości, wraz z Jerzym Janowiczem, triumfowała we wspomnianym Pucharze Hopmana).

To z pewnością bardzo ekscytujące. Można zobaczyć wiele dobrych drużyn, zespołów z wieloma znanymi zawodnikami, także tych, którzy wystąpią w roli kapitana. Myślę, że to będzie naprawdę duże wydarzenie, więc wszyscy nie możemy się tego doczekać. Prowadzenie tak dobrych zawodników jak Iga i Hubert będzie dla mnie wyzwaniem. Gra to jedno, ale siedzenie na ławce to inna rzecz. Szczerze mówiąc, nie wiem, co jest trudniejsze […] Wydarzenia takie, jak to, zawsze są bardzo ekscytujące. Co ważne, można też zdobywać punkty do rankingu. To też świetne przygotowanie przed Australian Open. Takie turnieje są idealne, szczególnie na początku sezonu  – mówiła Agnieszka w rozmowie z Tennis Australia.

Ogółem w turnieju udział weźmie 18 ekip. Polska swój pierwszy mecz rozegra w dniach 31 grudnia-1 stycznia, z Kazachstanem. Ze Szwajcarią zmierzymy się z kolei w dwóch kolejnych dniach. Jeśli nasza reprezentacja wygra swoją grupę, o awans do półfinału zawalczy w meczu z kimś z grupy E (Włochy, Brazylia, Norwegia).

Biorąc pod uwagę możliwości Igi i Huberta, a także niezły poziom reszty naszej kadry napisać wypada jedno: zdecydowanie możemy powalczyć nawet o triumf w całym turnieju.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...