W czwartkowej prasie prasie trochę mało o piłce, ale jeżeli już coś się pojawia, to oczywiście temat reprezentacji Polski i przyszłości Czesława Michniewicza. Mamy też sporą rozmowę z Szymonem Marciniakiem, który wrócił w środę z Kataru.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Szymon Marciniak o finale mistrzostw świata.
Czy opadły już emocje po meczu Argentyny z Francją?
Powoli do nas dociera, co wydarzyło się w niedzielę. Mecz był wspaniały, ale przygotowywaliśmy się do niego jak do każdego innego spotkania. Mieliśmy własne założenia taktyczne, bo to nie było spotkanie ligowe czy nawet fazy grupowej Champions League, tylko finał mundialu. Mecz czterolecia. Dlatego trzeba było postarać się ułożyć go sobie taktycznie, żeby zawodnicy od początku byli posłuszni i grali grzecznie, aby nikt nie dostał głupiej czerwonej kartki. Ważne, by skończyli po jedenastu, by nikt nie miał pretensji. Ale już w siódmej minucie, po reprymendzie dla Argentyńczyka de Paula, wiedzieliśmy, że to będzie trudne spotkanie, że zaraz pojawią się jakieś rewanże, przepychanki. I tak było. Ale z pomocą asystentów i arbitra technicznego stanęliśmy na wysokości zadania. Mecz rozgrywano praktycznie tak, jak tego chcieliśmy, pod nasze dyktando, ale dyskretne. Gdy zaczynało się robić nerwowo, zmienialiśmy podejście „taktyczne” i zdecydowanie wkraczałem do akcji. Przez większość spotkania oba zespoły grały w piłkę. Po 75. minucie i karnym dla Francji krzyknąłem do chłopaków jedno zdanie, wiedziałem, że teraz zacznie się prawdziwy finał. Ostatni kwadrans plus dogrywka były zupełnie jak nowy mecz. To, co grali jedni i drudzy, to fenomen. A my? A my się cieszymy, że niczego nie popsuliśmy. Sędzia nigdy nie wygrywa, jedno co może – to nie przeszkadzać. To najlepszy mecz, jaki sędziowałem.
Sędziując finał, spełnił pan marzenia, o których od dawna mówił. Czuje się pan spełniony?
Ci, którzy śledzą naszą karierę, wiedzą, że od zawsze w siebie wierzyliśmy. Kiedy jeździliśmy na mecze w lidze okręgowej, powtarzałem: „Za jakiś czas posędziuję finał mundialu”. Starsi sędziowie się śmiali i mówili: „Wypierz strój, bo jutro jedziemy do Łukomia”. Prałem i jechałem, ale krok po kroku dążyłem do celu. Kiedy zostałem arbitrem międzynarodowym, wiedziałem, że jest coraz bliżej. Od lat znajdujemy się w czołówce i zdawaliśmy sobie sprawę, jak blisko nam do najważniejszych meczów. Sięgnęliśmy sufi tu, ale zostało kilka rzeczy do zrobienia. Na przykład fi nały europejskich pucharów. Były szwajcarski arbiter Massimo Busacca, jeden najbliższych współpracowników Pierluigiego Colliny w FIFA, był wzruszony po finale i powiedział: „Szymon, gdybym był tobą, to po takim występie skończyłbym karierę”. Na co Collina: „Nie, nie. Mam jeszcze plany z nim związane”. Ja również nie przestaję marzyć – z powodu moich kontuzji straciliśmy kilka fajnych imprez m.in. ubiegłoroczne EURO. Życie coś nam zabrało, by w taki sposób oddać. Teraz będzie czas na chwilę wytchnienia, ale zaraz wracamy do treningów, bo nie potrafi ę bezczynnie siedzieć na tyłku. W czwartek o godzinie 18 było oficjalne ogłoszenie, kto poprowadzi mecz o trzecie miejsce, a kto finał. Jak już było jasne, wróciliśmy do pokoi i powiedzieliśmy sobie: „No to teraz, oby tego nie spier….ić, panowie, bo wiecie, co będzie po powrocie”.
W ostatni weekend stycznia rusza Ekstraklasa. Już są memy z panem w roli głównej: „Ależ by teraz człowiek sobie posędziował Miedź – Radomiak”.
A żeby pan wiedział! Nie możemy się doczekać. Liga to sól naszej roboty, stąd jesteśmy. Musimy tylko napisać do Tomasza Mikulskiego, przewodniczącego Kolegium Sędziów, żeby nie popsuł obsady i na pierwszy mecz wysłał mundialowy zestaw. Mówiąc poważnie – czołowi sędziowie mają w swoich ligach łatwiej, kredyt zaufania piłkarzy jest większy, a teraz… będzie jeszcze większy. I ten nasz gest, żeby przestali gadać, może być jeszcze bardziej przydatny. Sędziowie nie są bohaterami pierwszych stron gazet, a już na pewno nie pozytywnymi. Nie jesteśmy próżni, żeby tego potrzebować. Sędziowanie finału MŚ, i kładę na to rękę, za mojego życia polskiemu arbitrowi już się nie zdarzy, chociaż następcom życzę jak najlepiej. Wracając do ligi – jest nasza, specyficzna, ale to w niej się wychowaliśmy. Lubimy narzekać, a im bardziej mnie wyzywają, tym mocniej chcę udowodnić, że potrafię sędziować. Przez pierwsze dwa tygodnie przygotowań do MŚ niesamowicie harowaliśmy, treningi trwały po trzy godziny – w pełnym słońcu. Ale było warto, w żadnym spotkaniu nie zabrakło sił, nic nie zabolało, wszyscy byliśmy „w sztosie”. Jestem dumny z zespołu, tam, gdzie było trzeba, pomogli.
Sebastian Parfjanowicz o tradycyjnej telewizji.
Dyrektor generalny BBC Tim Davie powiedział niedawno, że w ciągu dekady stacja – jedna z najsłynniejszych w Europie – przestanie nadawać tradycyjną linearną telewizję i tradycyjne radio. Cytat: „Wyłączymy je”. To już nie ma sensu. Przeciętny widz BBC ma dziś 60 lat, a młodsi uciekają gdzie indziej. Tam, gdzie nie trzeba kupować programu telewizyjnego i zaznaczać flamastrem, czego nie przegapić. Tam, gdzie widz sam decyduje, jakiego podcastu wysłucha o 11 i jaki film puści sobie wieczorem po kolacji. Nie trzeba żadnego kabla, tunera i żadnej satelity. Wystarczy dobry Internet. Rewolucję w przyzwyczajeniach i preferencjach sportowego odbiorcy widać pod każdą prawie szerokością geograficzną. U nas też. Rok temu na Euro jako TVP Sport pobiliśmy rekord oglądalności dla transmisji internetowej w Polsce. To było ponad 800 tysięcy osób śledzących mecz ze Szwecją. Cali dumni chodziliśmy, że serwery to wytrzymały. W Katarze transmisję na smartfonach, komputerach i tabletach wybrało już 1,9 miliona widzów (Polska – Argentyna). Na Euro 2024 – jeśli Biało-Czerwoni tam awansują – będą 3–4 miliony.
Tradycyjna telewizja ma dwa wyjścia. Albo się do tych nowych czasów dostosuje, albo przegra. Prasa zna ten dylemat od lat. Wyjątkowo mi bliski „Przegląd Sportowy” też musi się w końcu dostosować, ograniczając tradycyjną, drukowaną formę do dwóch wydań w tygodniu. Dziś więc ostatni czwartek, w którym spotykamy się na papierze. Przegląd to jest dla mnie taka masa wspomnień, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Pewnie od wielkiego formatu, który na przełomie lat 80. i 90. za nic w świecie nie chciał się zmieścić pod szkolną ławką. Przerzucenie strony na nudnej lekcji biologii nie wchodziło w grę. Trzeba było się więc na jakąś kolumnę z góry zdecydować. W moim przypadku najczęściej padało na przegląd lig zagranicznych, zwłaszcza jeśli to był dzień na Wyspach, z Rafałem Nahornym. W 2000 roku miałem już przyjemność sam Rafała poznać dzięki przychylności wicenaczelnego Tomka Wolfkego. Tak naprawdę to usiadłem nawet przy biurku Rafała, gdy udał się na dłuższy urlop, a ja przyszedłem na wakacyjne praktyki, które zmieniły się w przygodę życia. I solidny poligon zarazem. Wspomnień zostały dziesiątki.
SPORT
Nic ciekawego.
SUPER EXPRESS
Jacek Gmoch o zamieszaniu wokół selekcjonera.
Podobała się panu gra reprezentacji Polski?
Przepraszam, ale nie chciałbym i nie będę oceniał występu Polaków. Wie pan czemu? Na własnej skórze odczułem kiedyś ingerencję ludzi spoza sportu oceniających występ drużyny na mundialu, dlatego nie chcę uczestniczyć w tej kotłowaninie, która jest obecnie wokół reprezentacji. Wracają do mnie emocje z czasów, gdy ja ją prowadziłem.
Ale pana głos na pewno się przyda. Ważą się losy selekcjonera Czesława Michniewicza. Powinien pozostać czy potrzebny jest nowy? Z Polski czy z zagranicy?
Nie wiem. Polskiemu trenerowi jest bardzo trudno, bo nie może zaimponować piłkarzom, a najwyżej może się z nimi zaprzyjaźnić. Ostatnim, który mógł zaimponować, był Adam Nawałka, bo sam z powodzeniem grał w mistrzostwach. Dodał do tego swoją koncepcję pracy i to zaskoczyło również dlatego, że miał autorytet. Bardzo trudno jest polskiemu szkoleniowcowi, który gra w czwartej albo piątej lidze – bo tak trzeba sklasyfikować naszą ligę w Europie – zaimponować kadrowiczom. Poza Nawałką nie ma dzisiaj innego kandydata na polskim rynku. Korupcja przyczyniła się do zniszczenia pokolenia trenerów w Polsce. Nie winię za to Michniewicza ani innych trenerów. Miałem wówczas kontakty ze środowiskiem piłkarskim w Polsce i wiem, że jeśli trener nie był w układzie stworzonym przez działaczy, to pozostawał bez pracy.
Wśród kandydatów pojawia się nazwisko Roberta Martíneza…
Miał dobrą populację piłkarzy w Belgii, ale gdy się zaczęła kruszyć, to było gorzej. Ale jeśli pyta mnie pan o Martíneza w kontekście naszej reprezentacji, to na pewno autorytet będzie miał, skoro z Belgią wspiął się na pierwsze miejsce w rankingu FIFA i zdobył medal na poprzednim mundialu.
FAKT
Piotr Świerczewski o Czesławie Michniewiczu.
Co ze stylem? Cel uświęca środki, czy należało próbować grać ładniejszy futbol?
My nie umiemy grać ładnie. Próbować można, nie wiem tylko, kto miałby to zrobić. Mamy Roberta Lewandowskiego i Piotra Zielińskiego. Grając „lagi” do przodu, marnujemy ich potencjał. Oni we dwóch mogą sobie ładnie pograć w siatkonogę, a nie ciągnąć drużynę. W brzydki sposób wyszliśmy z grupy i tak powinni- śmy grać. Co dają ładne porażki? Kompletnie nie widzę tego, że będziemy grać pięknie. Przecież u nas nie ma żadnego szkolenia. W Maroku pewnie też, ale u nich grają ludzie wyszkoleni na zachodzie Europy. Mamy Matty’ego Casha wyszkolonego w Anglii i Nicolę Zalewskiego we Włoszech. Takich graczy będzie coraz więcej. Może wtedy będziemy grać pięknie. Teraz nie ma na to szans. Nie mamy zawodników, którzy są liderami. Popatrzmy na Francuzów, tam każdy jest ważną posta- cią w mocnym klubie. Wypracowali system szkolenia 30 lat temu i zbierają tego efekty.
Czesław Michniewicz powinien zachować posadę, czy kadrze potrzebna jest zmiana?
Według mnie powinien zostać. Co da nam zmiana? Nie wierzę, że zaczniemy grać pięknie. Paulo Sousa już to obiecywał, a wyszło jak zawsze. Naszą taktyką od zawsze było bronić się i grać z kontry. To jest polski styl, przynajmniej na tę chwilę.
Co z aferą premiową?
Dla mnie to żadna afera. Na co ma wpływ to, czy piłkarze dostaną pieniądze, czy nie? Będą się lepiej albo gorzej czuć? To afera dla ludzi. Wielkie kwoty zawsze przyciągają uwagę. Dzielenie kasy w środku nocy po „zwycięskiej porażce” z Argentyną budzi jednak niesmak. Po- dobnie jak pomysł nagradzania bogaczy milionami z publicz- nych pieniędzy za samo wyjście z grupy… Nie wiemy, co dokładnie się wydarzyło. To afera rozdmuchana przez dziennikarzy.
Jeśli jednak Michniewicz odejdzie, powinien go zastąpić Polakczy zagraniczny trener?
Maciej Skorża dopiero rozpo- czął pracę w Japonii. Henryk Kasperczak jest już chyba trochę za stary. Wielu polskich kandydatów nie widać. Nawet jeśli weźmiemy np. Włocha, będziemy grać tak samo jak za Michniewicza. Może trafi się nowy Sousa, który obieca złote góry. Ja też mogę powiedzieć: weźcie mnie, za Świerczewskiego będziemy grać pięknie! Tyle że rzeczywistość szybko to zweryfikuje. Dopóki w Polsce nie ma szkolenia, nie będziemy mieć drużyny grającej widowiskowo. Możemy fajnie pograć z Litwą albo San Marino, ale nie z Francją czy Hiszpanią.
Fot. 400mm.pl