W poniedziałkowej prasie dominuje oczywiście temat finału mistrzostw świata. Najwięcej uwagi poświęcono największemu polskiemu bohaterowi tego mundialu, czyli Szymonowi Marciniakowi. Pochwały dla naszego sędziego napływają niemal ze wszystkich stron.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Adam Lyczmański komentuje decyzje Szymona Marciniaka
– Nastąpił kontakt, który wytrącił zawodnika z rytmu biegu i spowodował, że Di Maria nie był w stanie zakończyć akcji. Rywal po prostu podstawił mu nogę. W takiej sytuacji, gdyby nawet sędzia nie podyktował jedenastki, VAR powinien interweniować. Tutaj jednak nie było takiej potrzeby, a ja zwróciłbym uwagę na fakt, jak świetnie Szymon był ustawiony w tej sytuacji. Stał blisko i był pewny swojej decyzji – mówi nam Lyczmański. Drugi rzut karny Marciniak podyktował w 79. minucie. Nasz arbiter uznał, że szarżujący na bramkę Argentyny rezerwowy Kolo Muani, który wygrał walkę o pozycję i znalazł się w świetnej sytuacji, był faulowany przez Nicolasa Otamendiego. – Tym razem Szymon znajdował się nieco dalej, ale to był bardzo szybki kontratak i trudno, by arbiter był bliżej całego zdarzenia. Najpierw nastąpiło złapanie za bark, a później kontakt nóg obu piłkarzy. Druga bardzo ważna i oczywiście prawidłowa decyzja sędziego Marciniaka – nie ma wątpliwości ekspert Canal+ Sport.
W 87. minucie w polu karnym rywali upadł rezerwowy reprezentacji Francji Marcus Thuram. Marciniak uznał jednak, że zawodnik próbuje wymusić rzut karny i pokazał mu żółtą kartkę. – Szymon grał w piłkę, na niezłym poziomie i myślę, że to doświadczenie pomogło mu w tej sytuacji. Dlatego dmuchnął w gwizdek bez wahania i pokazał, że grę zacznie drużyna broniąca. Był trochę zasłonięty, a mimo to wychwycił to wzorowo, fenomenalnie – ocenia Lyczmański.
W 116. minucie Marciniak podyktował trzeci rzut karny w tym spotkaniu, tym razem za zagranie ręką Gonzalo Montiela. – Kolejna ekspresowa i właściwa reakcja sędziego. Strzał szedł w światło bramki, dlatego oprócz wskazania na jedenasty metr, należało pokazać żółtą kartkę i właśnie tak Szymon postąpił. Niektórzy przewidują, że za kilka dekad mecze piłkarskie będą sędziować komputery. Sędzia Marciniak był w tym finale jak taki najlepszy możliwy komputer. Pokazał, że arbiter może się nie mylić i robić w zasadzie wszystko właściwie, jeśli jest dobrze wyszkolony. To był jego fenomenalny występ. Gdy zakończyła się dogrywka, nie potrzebowałem już rzutów karnych, bo znałem mistrza świata. Został nim Szymon – mówi Lyczmański.
SPORT
Dawid Szulczek o finale mistrzostw świata
Jak oglądało się finał mundialu?
Niesamowite emocje, jak w całym turnieju, stojącym pod znakiem dogrywek, rzutów karnych, zwrotów akcji. Jest poczucie, że skończyło się sprawiedliwie. Argentyna zaczęła turniej od porażki, od drugiej kolejki grała o wszystko, musiała wygrać praktycznie każdy kolejny mecz, to z punktu widzenia ciągłości okazało się bardzo istotne. Widać to nie tylko po niej, ale chyba każdej drużynie będącej w czwórce czy ósemce, że po pierwsze był tam kolektyw. A w tym kolektywie – lider, który umie funkcjonować z grupą i mający wokół siebie zawodników mniej znanych. No bo kto z kibiców nieco mniej interesujących się piłką znał bardzo dobrze Mac Allistera czy de Paula? To nie są postaci z pierwszych stron gazet, a wykonali na boisku niesamowitą robotę. Rzucało się w oczy, że reprezentacje mające bardzo energetyczny środek pola dotarły do czwórki. Maroko miało Amrabata, Chorwacja – Modricia, o Argentynie mówiłem, Francja to już w ogóle grupa środkowych pomocników silnych, nabieganych, zbierających piłki. Finał tego nie potwierdził, ale Argentyna chyba okazała się zespołem dopuszczająca w przekroju 90 minut do najmniejszej liczby sytuacji pod swoją bramką, była agresywna w obronie. Zasłużyła na złoto najbardziej ze wszystkich, choć największym kolektywem był dla mnie ktoś inny.
Kto?
Chorwacja, ale jej zabrakło trochę z przodu. Gdybyśmy w piłce klubowej połączyli defensywę Atletico i ofensywę PSG, byłoby drużyną kompletną. Gdybyśmy teraz układali jedenastkę mundialu, znaleźliby się w niej Mbappe czy Modrić, ale Argentyna całościowo była najbardziej kompletna. Do tego grona dodałbym jeszcze Brazylię i Niemców, których niesamowity pech okazał się dla mnie największym zaskoczeniem. Uważam, że na dziesięć takich turniejów, w dziewięciu wyszliby z grupy. To dziś cztery wiodące reprezentacje. Podobało mi się, że Chorwacja zdobyła medal – pokazuje, że przy mądrej pracy, dbaniu o kolektyw i przekonaniu, że jako grupa jesteśmy w stanie zrobić więcej niż każdy indywidualnie, można osiągać fajne rzeczy. Jako Polska, powinniśmy próbować podążać drogą Chorwatów.
W finale bardziej imponował Mbappe czy Messi?
Messi. Był ciągle w meczu, a Mbappe miał swój moment – tylko i aż swój moment – w ciągu którego potwierdził, jak niesamowicie jest przygotowany mentalnie do bycia topowym piłkarzem. To coś wielkiego, w takich chwilach brać odpowiedzialność, strzelać karne. Ale miał mocne 15 minut w podstawowym czasie i chwilę w dogrywce. Messi to całokształt. Strzelił dwa gole, Argentyna wygrała, koronuje swoją karierę reprezentacyjną Pucharem Świata. To musi mieć wpływ na ocenę. Jeden i drugi to niesamowici piłkarze. Cieszmy się, że mogliśmy być świadkami takiego finału, z dużymi emocjami, z drużynami mającymi takich liderów. Do finału dotarły drużyny mające przynajmniej jednego zawodnika, który nie angażował się w grę obronną. Tak Messi, jak i Mbappe, tylko wybierali sobie momenty pracy w defensywie, ale również dzięki temu w przodzie robili niesamowity wiatr.
Dołącza się pan do chóru pochlebców Szymona Marciniaka i całego zespołu polskich sędziów?
Nie mam kwalifikacji pozwalających oceniać arbitrów, ale mnie po prostu podoba się to, w jaki sposób Szymon Marciniak potrafi zarządzać meczem. Jest osobą, która umie sobie ustawiać mecze, nie wzbudza kontrowersji, a to nie było przecież łatwe spotkanie. Ciśnienie – ogromne, ale podejmował fajne decyzje, nie szalał z kartkami, nie ulegał presji żadnego z zespołów. Mnie podobają się mecze mojej drużyny prowadzone w taki sposób, nawet jeśli nie kończą się korzystnym wynikiem. Mamy topowego sędziego, całą drużynę sędziów. Uważam, że w Polsce naprawdę arbitrzy są na wysokim poziomie, poczułem to nie tylko w ekstraklasie, ale już wcześniej w drugiej lidze. Obyśmy jako trenerzy, piłkarze, kluby, też szli do góry tak jak nasi sędziowie.
Rozmowa z Krzysztofem Bizackim, dyrektorem sportowym GKS-u Tychy
W jakim nastroju podsumuje pan 2022 rok?
Cały ten rok był słaby. Zarówno runda wiosenna, jak i jesienna zakończyły się znacznie poniżej naszych oczekiwań. Rok temu na zimowe urlopy piłkarze udawali się zajmując 6. miejsce, a sezon zakończyliśmy na 12. pozycji. Latem wzmocniliśmy zespół, ale 11. miejsce, choć do strefy barażowej mamy tylko 5 punktów straty, na pewno nie odzwierciedla potencjału naszej drużyny. Uważam, że kadra, którą mamy, powinna nam dać znacznie więcej punktów niż te 23 za 6 zwycięstw i 5 remisów.
Po którym meczu rundy jesiennej był pan najbardziej zdenerwowany wynikiem i postawą zespołu?
Pierwszy sygnał, że to będzie runda, która wymknie się nam spod kontroli, mieliśmy trzy dni przed inauguracją. Wtedy bowiem na treningu Konrad Jałocha doznał kontuzji i do Chojnic pojechaliśmy bez naszego podstawowego bramkarza, a jego zmiennik, debiutujący Kacper Dana, na pewno nam nie pomógł. Tamten remis 2:2 można więc było uznać za pierwszą stratę punktów i na szybko musieliśmy szukać bramkarza. Miesiąc później kontuzja Mateusza Radeckiego wykluczyła go z gry do końca roku, a na koniec – że pominę już te drobniejsze urazy, których było bardzo dużo – wypadł z gry Nemanja Nedić. Nie mówię tego jednak, żeby się usprawiedliwiać, bo nie po to mamy tak szeroką kadrę, żeby była „przechowalnią”. Trzeba jednak sobie jasno powiedzieć, że więcej spodziewaliśmy się po niektórych zawodnikach i wiemy już teraz, kto sprawił nam zawód. A najbardziej zabolał początek września. Najpierw przegraliśmy pucharowy mecz z III-ligowym Zawiszą Bydgoszcz, a 4 dni później wracaliśmy z Gdyni z porażką 0:5. To był moment, w którym cały obraz rundy jesiennej został zamazany i nawet dwa zwycięstwa po 5:0 z Sandecją i Skrą nie były w stanie dać radości, która mogłaby osłodzić gorycz po tamtym „czarnym tygodniu”.
Czy reakcją na ten bilans jest opublikowana przez klub lista transferowa?
Wystawiliśmy na listę transferową czterech zawodników: Tomasa Malca, Gracjana Jarocha, Kamila Kargulewicza i Adriana Odyjewskiego. Miejmy nadzieję, że 4 stycznia, bo tego dnia rozpoczniemy treningi, ich miejsce zajmąnowi zawodnicy. Liczymy też, że zdrowi Nedić, Radecki i Miłosz Pawlusiński również będą mogli zostać zaliczeni do miana wzmocnień. Nie ukrywamy, że chcemy dać drużynie trochę świeżej krwi. Myślę, że będą to góra dwa nazwiska, którymi chcemy wzmocnić zespół, żeby od lutego mógł ruszyć do odrabiania strat. Rozmowy trwają.
Czy dokona tego już pod wodzą nowego właściciela?
To jest temat tasiemiec, w którym jednak ja i ludzie związani z drużyną nie uczestniczymy. Rozmowy odbywają się w gabinetach Urzędu Miasta Tychy, bo to jest nasz obecny właściciel i pracodawca. Słyszymy, czytamy, dowiadujemy się, że Amerykanie są zainteresowani naszym klubem, ale od 2019 roku, bo wtedy bodaj pierwszy raz zaczęło się mówić o zmianie właściciela, już kilka razy byłem na lotnisku po przedstawicieli zainteresowanych transakcją: Meksykanów, Arabów i Niemców, ale konkretów jeszcze nie ma. Czy będą w 2023 roku – tego nie wiem. Dopóki nie będzie oficjalnego komunikatu, to tak jak w sprawach transferów, można tylko dywagować i spekulować. Zdajemy sobie jednak doskonale sprawę, że sprzedać, a szczególnie dobrze sprzedać klub, to bardzo poważna decyzja i wierzymy, że obecny właściciel zrobi wszystko, żeby GKS Tychy mógł się rozwijać. Czas pokaże, w którą stronę to wszystko pójdzie.
FAKT
Tomasz Marciniak opowiada o drodze brata do finału mistrzostw świata
– Droga Szymona była długa, kręta, pełna porażek – mówi Tomasz Marciniak. – Zaliczył ich sporo zarówno w kolarstwie, później jako piłkarz, jak i stawiając pierwsze kroki w sędziowaniu. Myślę, że jego ciężka praca przyniosła najlepsze efekty. Wiadomo, że świat podziwiał przede wszystkim piłkarzy, ale Polacy skupili się też na sędziowaniu, bo to nasz polski akcent.
– Szymon na początku swojej przygody z gwizdkiem mówił, że będzie sędziował ekstraklasę. Wtedy wszyscy pukali się w czoło, a on to osiągnął. Później mówił, że zostanie sędzią międzynarodowym. Też pukali się w czoło, a on to osiągnął. Kilka lat temu w jakimś wywiadzie powiedział, że będzie sędziował finał mistrzostw świata i znów trafił, więc nie pozostaje nic innego, jak iść i zagrać z Szymonem w totolotka – uśmiecha się Tomasz Marciniak.
– Kontakt z nim mieliśmy na bieżąco cały czasod wylotu do Kataru. Po nominacji na finał Szymon najpierw zadzwonił do mnie. Była wielka duma, radość, łzy wzruszenia. Udało się to, o czym marzy każdy, niezależnie od tego, czy jest to piłkarz, czy sędzia. Ten finał jest zwieńczeniem ciężkiej pracy, treningów, szkoleń – podkreśla Tomasz Marciniak.
Michał Listkiewicz zachwala Szymona Marciniaka
Nasi sędziowie rzeczywiście byli najlepsi na tym mundialu?
Skoro dostali finał, to jest odpowiedź. Pierluigi Collina to pragmatyk. On nie wyznacza sędziów na piękne oczy czy pod wpływem jakichś sugestii politycznych lub geograficznych, tylko bierze najlepszych, których ma. Na pewno mecze sędziowane przez nich na tym mundialu pokazały, że są w wielkiej formie.
Co było głównym atutem Szymona Marciniaka i jego ekipy?
Przede wszystkim perfekcyjne zarządzanie, taktyka prowadzenia meczu, umiejętność szybkiego nawiązania dobrego kontaktu z zawodnikami i przekazania im, czego od nich oczekuje, jaki jest pułap tolerancji przewinień. No i świetne wykorzystanie technik sędziowskich. To jest jak w aktorstwie. W szkole teatralnej uczą technik każdego, ale tylko najwybitniejsi potrafią je sprzedać na scenie.
A skąd u Marciniaka właśnie tak dobre porozumienie z zawodnikami, skoro on jako piłkarz piłki na wysokim poziomie nie dotknął?
Talent. Po prostu ktoś się rodzi z talentem do jakiejś pracy. W Polsce dwóch takich było, Alojzy Jarguz i Szymon Marciniak.
Fot. Newspix