W Melbourne trwają mistrzostwa świata w pływaniu na krótkim basenie. Już wiemy, że nie wrócimy z nich bez medali. W finale na 50 metrów stylem grzbietowym brązowy krążek wywalczył bowiem Kacper Stokowski. To jego pierwszy tak duży sukces w karierze. Wcześniej poprawił też rekord Polski na tym dystansie. Jutro z kolei po złoto popłynie Katarzyna Wilk-Wasick.
Pierwszy raz na MŚ
Kacper to przykład jednego z tych zawodników, którym ewidentnie służy pływanie na krótkim basenie. Wcześniej trzy razy w tym sezonie wchodził na podium zawodów Pucharu Świata właśnie na 25-metrowym obiekcie. A w swojej karierze zdobył już wcześniej medal mistrzostw Europy z 2017 roku w sztafecie 4×50 metrów. Też na krótkim basenie.
Że Kacper jest kandydatem do medalu, wiedzieliśmy od dłuższego czasu, a potwierdził to już w kwalifikacjach. Czasem 22.78 s ustanowił wtedy nowy rekord Polski (początkowo błędnie nazwany nawet rekordem mistrzostw świata, ale ostatecznie tę pomyłkę skorygowano). W półfinale za to urwał z tego wyniku jeszcze cztery setne. Imponowało też to, jak podniósł się po finale na 100 metrów, gdzie też liczył na medal, ale ostatecznie zajął szóste miejsce.
– Ostatnie godziny to dla mnie lekki rollercoaster emocjonalny, ale liczy się to, jak się człowiek pozbiera po porażce. Chociaż w sumie nie uważam, że ta setka to była porażka. To była lekcja, z której wyciągnąłem wnioski i przełożyłem to na pięćdziesiątkę. Dwa razy popłynąłem lepiej od rekordu Polski, a w półfinale naprawdę nie było idealnie. Były sporo błędów, jednak udało mi się to wyratować – mówił, cytowany przez Onet.
Przed finałem miał więc duże oczekiwania. I udało mu się je spełnić.
Popłynął dokładnie w takim samym czasie, jaki osiągnął w półfinale. Wynik 22.74 s dał mu trzecie miejsce, lepsi okazali się tylko Ryan Murphy (22.64 s, to zresztą czterokrotny mistrz olimpijski) i Isaac Alan Cooper (22.73 s). Dla Stokowskiego to pierwszy, a więc tym cenniejszy medal mistrzostw świata – czy to na krótkim, czy na długim basenie. Warto też podkreślić, że Polak wykazał się sporą odpornością psychiczną. Pierwotnie finał miał się bowiem odbyć o 10:12 naszego czasu, ale przez błąd startera wyścig powtórzono ponad godzinę później. Nie jest łatwo popłynąć po czymś takim na swoim najlepszym poziomie. A Kacprowi się udało.
Wypada mu pogratulować. I życzyć, by był to tylko pierwszy z wielu medali, jakie zdobędzie w najbliższych latach.
Kasia pokazuje moc
Naszą największą medalową nadzieją w Melbourne była jednak – jeszcze przed mistrzostwami – Katarzyna Wilk-Wasick. Nic dziwnego, na kilka tygodni przed wylotem do Australii zanotowała… trzeci czas w historii swojego dystansu! Na 50 metrów stylem dowolnym chce więc powalczyć nawet o złoto. Spore ambicje deklarowała zresztą w rozmowie, którą z nią przeprowadziliśmy.
– Nie ukrywam, że chcę iść w górę. Jedziemy na zawody po to, żeby bić życiówki, zdobywać medale, poprawiać się. Jestem zadowolona, że z sezonu na sezon mogę to wszystko robić. Uważam, że jeszcze na dużo mnie stać. I cele mam na pewno ambitne. Cieszy mnie, że praca, którą wykonuje z całym sztabem szkoleniowym, przynosi efekty – mówiła.
Na razie to potwierdza. W półfinale rywalizacji w sprincie osiągnęła najlepszy czas (23.37 s) i osadziła drugą Emmę McKeon o 14 setnych sekundy. A akurat na 50 metrów stylem dowolnym to prawdziwa przepaść. Oczekiwania przed finałem są więc duże, zwłaszcza, że Kasia – która w ostatnich trzech sezonach wywalczyła dziewięć medali międzynarodowych imprez mistrzowskich – wciąż nie ma w swojej kolekcji indywidualnego złota. Takie zdobyła jedynie w sztafecie 4×50 metrów stylem zmiennym na mistrzostwach Europy w 2019 roku.
Oby w Melbourne nadeszło przełamanie. Finał jutro o 11:33 czasu polskiego.
Fot. Newspix