– Ważni ludzie, którzy dają pieniądze na polską piłkę, są bardzo zaniepokojeni, wręcz zniesmaczeni tym, co się z nią dzieje. Zawsze było tak, że fajnie jest się ogrzewać przy ognisku, które jasno świeci. Doprowadzono do tego, że to ognisko przygasa i pytanie, czy uda się sprawić, by nie zgasło – mówi Marek Koźmiński, niegdyś wiceprezes PZPN-u i kandydat na prezesa w ostatnich wyborach. Rozmawiamy o kondycji wizerunkowo-organizacyjnej związku, która niestety nie jest najlepsza.
Ma pan wrażenie, że PZPN uwstecznił się przez ostatni rok, jeśli chodzi o wizerunek, a pewnie i organizację?
Może nie użyłbym słowa „uwstecznił”, natomiast powiedziałbym, że dobre postrzeganie PZPN-u, które było budowane latami, zostało bardzo poważnie nadszarpnięte w ostatnich dwóch miesiącach.
Sporo afer, prawda?
Znowu nie powiedziałbym „afera”, ale jest sporo poważnych nieścisłości, niespójnych przekazów do świata zewnętrznego i wiele chaosu organizacyjnego na kolejnych szczeblach, niestety.
Jaki konkretny przekaz panu przeszkadza w tej komunikacji?
Tych przykładów jest wiele i to jest smutne, bo jakby była jedna taka sytuacja, to moglibyśmy powiedzieć: trudno, coś się wydarzyło, ktoś zawalił, życie, zdarza się. Na dziś mamy sytuacje, które dotyczą mistrzostw świata, członków polskiej kadry, rozmów o pieniądzach, organizacyjnych spraw wokół drużyny i trenera. To, co się dzieje w ostatnich 72 godzinach, to jest dla mnie kuriozum. Zaczęło się to na dużą skalę kilka dni temu, a zostało spotęgowane wypowiedzią sekretarza generalnego, Łukasza Wachowskiego, w Canal +. Z kolei szczytem szczytów było oficjalne stanowisko PZPN-u, że z trenerem nie jest przedłużany kontrakt, ale – dogadujemy się, rozmawiamy. Zgłupiałem. Nie wiem, co się dzieje, a my jako kibice, mamy prawo wiedzieć.
Wydaje się, że trzeba było po prostu nie wydawać tego oświadczenia.
Absolutnie tak. W eter powinny iść informacje krótkie, zwięzłe, konkretne, a takie nie są. One są podszyte falą domysłów i wątpliwości. Ciągle trzeba szukać drugiego dna.
Nie rozumiem też, jak na spotkaniu z premierem może nie być obecny prezes PZPN-u.
Nie wyobrażam sobie, że prezes nie wiedział o takim spotkaniu, bo jak mógł nie wiedzieć? Nie wierzę w to. Etatowi pracownicy PZPN-u, obecni na tym spotkaniu, nie poinformowali go o tym? Przecież to jest niemożliwe!
Mówiąc „etatowi pracownicy”, myśli pan choćby o rzeczniku?
Oczywiście, ale też o ludziach ze sztabu. I co, nikt nie powiedział znajomemu z pracy, że przychodzi pan premier i to się dalej nie poniosło? Niemożliwe. Zresztą pan prezes puścił twitta, że dziękujemy premierowy, jest super, fantastycznie, to, tamto, siamto, a po trzech dniach mówi, że nic o spotkaniu nie wiedział. Naprawdę – nie mam już siły na komentarz tego typu zdarzeń.
Wyobrażam sobie, że to właśnie prezes PZPN-u będzie tym rozsądnym, który powie – drużyna nie może wziąć tych pieniędzy, bo będzie smród.
Cała sprawa z pieniędzmi urosła do rangi bardzo niesmacznego zdarzenia, a najbardziej są nią obsmarowani piłkarze, którzy są najmniej winni. Okej, trafiły się niepotrzebne, nietrafione i absurdalne wypowiedzi, bo lubię Grześka Krychowiaka, ale to, co powiedział w Meczykach… Grzesiu, co ty mówisz, no? Jednak oni się nie domagali tych premii, nie prosili o nie, tylko pan premier w przypływie, nie wiem, euforii, coś takiego zaproponował. Z mojej perspektywy – jako obywatela – było to nieadekwatne, niedobre i przeskalowane z różnych powodów. Choćby ekonomicznych. Ja się na to nie godzę. Natomiast nie ma w tym winy piłkarzy, oprócz zdań, które się pojawiły. Zresztą proszę zauważyć, że każdy prowadzi swoją narrację. Co innego mówi prezes PZPN-u, co innego Robert Lewandowski, inaczej Czesław Michniewicz i też inaczej Grzegorz Krychowiak. A jeszcze inaczej państwo, jako dziennikarze, to opisaliście. To wszystko zrobiło słaby obraz wydarzenia, które należało uciąć na samym początku. „Nie, dziękujemy, żyjemy dobrze” i byłby spokój, także na kanwie politycznej. Bo dziś polska piłka jest niepotrzebnie mieszana z polityką. Słuchałem audycji 6. dzień tygodnia i jeden z posłów mówi: „ci krwiopijcy, ci kopacze, żądają jakichś pieniędzy!”. A po pierwsze – nie kopacze, po drugie – niczego nie żądają. Wyszło bardzo, bardzo niefortunnie, jednak ktoś to powinien uciąć po 12-24 godzinach od zdarzenia i tyle.
I tym kimś powinien być Cezary Kulesza?
A kto? Ja, pan, trener? W żadnym wypadku nie trener, nie kapitan, tylko szef wszystkich szefów.
Czyli nie wierzy pan, że to spotkanie zaaranżował Michniewicz?
Nie chciałbym tego komentować, bo nie wiem. Wiem, że trener ma dobrą relację z panem premierem, ale to nie ma znaczenia – on nie zaaranżował tych premii. Nie powiedział przecież „panie premierze, daj pan kasę”.
Jest trochę tak, że prawdy się nigdy nie dowiemy?
Mam takie wrażenie. Będą różne zdania i interpretacje. Ja bym to zamknął. Wina jest, rozlało się, mamy dziadostwo na pokładzie, bo ktoś nie umiał sobie poradzić, ale chyba nic więcej w tym temacie się nie wymyśli.
To jeszcze kończąc ten wątek, w wywiadzie Krychowiaka chyba najbardziej absurdalna była jego wypowiedź o tym, że de facto chciał rozdawać podatnikom ich pieniądze. Ma facet gest.
Grześkowi się oberwie, bo powiedział głupio, ale to nie jest zły człowiek. To jest dobry człowiek. Chciał powiedzieć dobrze, a wyszło fatalnie. Trzeba było od tej kwoty się odciąć, a nie zakładać, że się weźmie i przekaże dalej.
Dziwi pana to, jak Czesław Michniewicz w trakcie swojej całej kadencji nie radził sobie medialnie?
Tak. Trener Michniewicz umie się z mediami porozumieć, lubi chodzić do telewizji, nigdy tego nie unikał. Natomiast teraz po prostu nie trzyma ciśnienia. A kompletnym błędem są te bany na Twitterze, absurd jakiś. Jest na takiej funkcji, jakiej jest, kibice i dziennikarze mają prawo go krytykować, a on musi się z tą krytyką zmierzyć. Widać, że Czesiu nie daje rady w tym aspekcie. A szkoda.
Te bany przeszłyby pewnie ciszej, gdyby wcześniej nie było wpadek. A na przykład w Katarze każde pytanie, które nie było w 100% po jego linii, traktował jako atak.
Nawet na tej pierwszej konferencji, kiedy trener był przedstawiany jako selekcjoner, doszło do niepotrzebnej agresji. Można się było spodziewać pewnych pytań, oczywistych jak dwa plus dwa, trzeba było się do tego przygotować i z otwartą przyłbicą się z tym zmierzyć. Dziwi mnie to wszystko. Trener ma umiejętność rozmowy o trudnych tematach, nie boi się, a tutaj ewidentnie coś się wydarzyło. Jak mówię: nie trzyma ciśnienia. Ponadto świat zewnętrzny mu nie pomaga, nie ma doradców, którzy by go wsparli, podpowiedzieli. PZPN też mu nie pomaga.
Jakby pan widział tę pomoc? Oddelegowanie jakiegoś specjalisty od PR-u?
To jest normalne, że na takim stanowisku ustala się jakiś przekaz medialny, co mówimy, czego nie. Czasem ktoś mógłby go wyręczyć w wypowiedziach na pewne tematy. Michniewicz takiej pomocy nigdy nie miał, bo polska kadra nie ma od pewnego czasu kogoś, kto miałby na tyle silną pozycję, by o kwestiach organizacyjnych rozmawiać z dziennikarzami. Dla mnie to jest kuriozum, że trener musi się tłumaczyć, gdzie wylądował samolot. Przecież on jest od trenowania i wyboru składu, a nie od tłumaczenia, gdzie ląduje samolot i gdzie śpi żona piłkarza.
W kadrze powinien być dyrektor sportowy?
Oczywiście. Polska reprezentacja miała bardzo długo bardzo dobrego dyrektora, Tomka Iwana. Tomek pożegnał się z PZPN-em nie ze względu na jakość swojej pracy, ale przez to, iż za bardzo zbliżył się do zawodników i stał się ich kolegą. Potem prezes Boniek uznał, że Kuba Kwiatkowski może pełnić taką rolę, okej, ale takiego dyrektora u Sousy, a u Michniewicza zwłaszcza, zabrakło.
Mignęło mi nazwisko kandydata na takiego dyrektora sportowego, ale to musi być żart, bo mowa o Tomaszu Hajcie.
Tak, to musi być żart… Powiem więcej: ja bym wziął z powrotem Tomka Iwana. Ten zarzut, który był, że Tomek spoufalił się z niektórymi zawodnikami, już by nie miał racji bytu, bo dochodzi do zmiany pokoleniowej w tej drużynie. Uważam Tomka za genialnego człowieka do tej roli. Wziąłbym go z powrotem od razu.
Wracając do Michniewicza – nie ma pan wrażenia, że to, co się z nim dzieje, jest powtórką z Brzęczka, a może ta oblężona twierdza jest wręcz wzięta do potęgi?
Nie. Czesław Michniewicz jest innym człowiekiem niż Jurek, nie mam wrażenia, że to jest oblężona twierdza, mam wrażenie, że Michniewicz w ostatnich 48-72 godzinach, został zaatakowany z każdej strony, również ze strony PZPN-u. To jest kuriozalne.
Ma pan tu na myśli słowa Wachowskiego?
Przede wszystkim. Byłem zszokowany tym, co powiedział. Znam Łukasza długo, a byłem zszokowany. Powiedział, że trener samowolnie przeprowadził spotkanie z premierem. Co może być większą niesubordynacją w pracy? Oni spotkali się po cichu, w pokoju? Absurd. To jest strzał i zdyskredytowanie trenera, a na drugi dzień mamy kolejne uderzenie, które brzmi tak: nie przedłużyliśmy umowy, ale go nie zwalniamy, bo jeszcze sobie porozmawiamy. Wszystko to osłabia pozycję Michniewicza do takiego poziomu, że jak on miałby dzisiaj wejść do szatni, to jakie ma wsparcie ze strony PZPN-u za sobą? Żadnego.
Pomyślał pan po słowach Wachowskiego, że Michniewicz jest spychany pod walec i ta współpraca nie będzie kontynuowana?
Takie mam wrażenie. Niestety.
A nie jest trochę tak, że Michniewicz sam też poniekąd przegrał tę kadencję nie wynikami, a otoczką, bo nie potrafił wytłumaczyć swoich decyzji?
Nie chcę mówić w czasie przeszłym, że przegrał, bo formalnie dalej jest selekcjonerem, natomiast Michniewicz musiał zmierzyć się z opinią publiczną i kwestiami organizacyjnymi, których nie powinien dotykać. Nie powinien zajmować się pieniędzmi, kobietami, które śpią, nie śpią w hotelach, podróżami, kto wraca do kraju, kto nie. To nie jest jego rzecz. Ale pytanie – czy ktoś to organizował, kontrolował? Wydaje się, że nie. Mam wrażenie, że zostało to zostawione samopas. Michniewicz wziął się nie za swoją robotę i ją spierdzielił. W jego temacie powinniśmy rozmawiać o sporcie, wynikach, składzie i tak dalej, a rozmawiamy o organizacji.
Czy pana zdaniem w najbliższym czasie będziemy mieć nowego selekcjonera?
To, co się działo w ostatnich godzinach, wskazują, że taki jest zamysł i cel. Nie zdziwiłbym się więc, gdyby tak się stało.
Nie ma żadnej ciągłości w tej pracy, a ta praca tej ciągłości wymaga.
Fajnie by było, gdyby ona była, bo jestem za ewolucją, a nie rewolucją, natomiast pamiętajmy, że Sousa uciekł i PZPN był zmuszony do działania. Michniewicz dostał dwa zdania – awans na mundial i wyjście z grupy, oba te zadania wykonał. Można mieć zarzuty co do stylu, wykorzystania potencjału, nie, żeby zagrać piąty, szósty mecz czy siódmy, ale żeby lepiej się zaprezentować sportowo. Pod tym względem powinna być dyskusja, ale stoimy w przededniu długofalowej pracy. Pewne pokolenie się kończy i my musimy myśleć w perspektywie trzech miesięcy, ale i 36 miesięcy również.
Czy to, co zrobiliśmy na mundialu pod kątem wyniku, uważa pan za sukces?
Tak, na trójkę. Promocja do następnej klasy. Jeśli przeszlibyśmy Francję, byłoby to jedno największych osiągnięć polskiej piłki. Wykonaliśmy więc plan minimum, natomiast nie ulega wątpliwości, że wynikowo Michniewicz zrobił to, co miał zrobić.
Czuł pan dumę?
Chciałbym poczuć większą. Nie powiem tak jak mój kolega, Tomek Hajto, że wolałbym przegrać, bo w życiu bym tak nie powiedział, ale troszkę mi było głupio po stylu, w jakim graliśmy z Argentyną. To był mecz wstydu. Nie chcieliśmy ryzykować, oczy nam przesłonił strach, kurczowo trzymaliśmy się planu „nieważne jak, byleby się udało”. No nie, ja tego nie kupuję. To jest kwestia mentalna – trzy dni później zagraliśmy z Francją pierwszą połowę jak równy z równym. Nie graliśmy z nimi otwartego futbolu, ale wyprowadzaliśmy kontrataki i wierzyliśmy, że może nam się udać. Z Argentyną byliśmy zastraszeni. Widać to było po podwójnej zmianie, weszło dwóch młodych na boki, mieli biegać, a nie biegali. Bo im się nie chciało? Nie, bzdura, dostali taki przekaz od trenera – siedzimy z tyłu, nie wychylać się, kryjemy. Inaczej tego sobie nie mogę wyobrazić, oni przecież nie zrobili ani jednego sprintu do przodu. Piłka do Lewego, a za nią nikt nie biegnie.
Jeśli chodzi o sprawy mentalne, to jeszcze jest kwestia tego, że między tym, co graliśmy z Argentyną albo Meksykiem, a tym, co gra Hiszpania, jest wielka strefa do zagospodarowania. Nikt rozsądny nie chce, byśmy grali jak Hiszpania, ale zmierzać w kierunku Maroka, czemu nie? Tylko właśnie – taki Krychowiak tego nie rozumie.
To samo chciałem powiedzieć – my chcemy być dzisiejszym Marokiem, a Maroko co robi? Dobrze broni i goni do przodu z kontratakiem. Oni są mocniejsi, bo mają wybieganych zawodników, ale Frankowski, Zalewski, Skóraś, Kamiński też mają predyspozycje do biegania. Dzisiejszy mundial uczy nas, że musimy być mocni fizycznie i na tym turnieju wyglądaliśmy pod tym względem nieźle, lepiej niż na poprzednich turniejach, też dlatego, bo nie mieliśmy przygotowań i – jak to się mówi – trener nie miał okazji nic zepsuć. Natomiast jeżeli mamy się porównać do Maroka, to oni są od nasz szybsi trzy razy.
Szczególnie w środku pola.
W środku pola, w defensywie. My staliśmy się drużyną wolną. Ktoś powie – Cash jest szybki, Bereś w życiowej formie. Prawda, no ale środek pola, no ale środek obrony, na wspomnianych bokach pomocy też nie widziałem konkretnych akcji. A drużyny, które coś osiągnęły, mają w tych strefach konkretnych piłkarzy.
Na koniec zapytam bardziej osobiście. Czy widząc to, co się dzieje, jeśli chodzi o organizację, przekaz medialny w PZPN-ie, nie poczuł pan znowu żalu czy smutku, że nie wygrał pan wyborów, bo podejmowałby pan wówczas inne, lepsze decyzje?
W życiu poniosłem wiele porażek, nie jestem dzieckiem szczęścia, oczywiście wiele rzeczy wygrałem, natomiast staram się uczyć na własnych błędach. I wiem, że popełniałem błędy przy wyborach, ale to, co się dzieje, utwierdziło mnie w przekonaniu, że moje podejście było trafne. Jeśli mamy coś robić dobrze, to „mamy” w liczbie mnogiej. Nikt nigdy sam nic nie zrobił. Trzeba mieć drużynę, ekipę, zaufanych ludzi. Przykro patrzy się na to, co się dzieje teraz, bo budowaliśmy przez 9 lat, a teraz się trochę podziało…
Powiem jedną rzecz. Miałem kontakt z obecnymi sponsorami reprezentacji Polski przy okazji takiego oświadczenia w Przeglądzie Sportowym, wspierającego Maćka Sawickiego. I ci ważni ludzie, którzy dają pieniądze na polską piłkę, są bardzo zaniepokojeni, wręcz zniesmaczeni tym, co się z nią dzieje. Zawsze było tak, że fajnie jest się ogrzewać przy ognisku, które jasno świeci. Doprowadzono do tego, że to ognisko przygasa i pytanie, czy uda się sprawić, by nie zgasło.
Czytaj więcej o reprezentacji Polski:
- Panie selekcjonerze, po co?
- Grzesiu, po Francji nie było imprezy. I nikt nie chce grania jak Hiszpania
- Siedem porad PR-owych dla Michniewicza, czyli jak walczyć z selekcjonerozą
- Trela: Jeśli nie Michniewicz, to kto? Pięciu kandydatów wartych rozważenia przez PZPN
- Janczyk: Przegrana szansa. Czesław Michniewicz nie przekonał nieprzekonanych
Fot. Newspix