Reklama

Prawdziwe, brudne twarze. Taka właśnie jest Argentyna

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

13 grudnia 2022, 17:16 • 6 min czytania 28 komentarzy

Dumna, arogancka, impulsywna, wulgarna, zaczepna, pyskata, prowokująca. Taka była i jest Argentyna, a nie tylko bywa, jak w trakcie szalonego ćwierćfinału z Holandią. Oranje jedynie pomogli pokazać Albicelestes prawdziwe, brudne twarze, z których są dumni. Bo czystych nigdy mieć nie chcieli.

Prawdziwe, brudne twarze. Taka właśnie jest Argentyna

Leandro Paredes po odgwizdanym faulu huknął spod samiutkiej linii bocznej w ławkę rezerwowych Holandii. Ostatecznie trafił w puste krzesełko, czego pewnie żałował. Emiliano Martinez najpierw w trakcie karnych po udanej interwencji zatańczył przed nosem Andriesa Nopperta, a po serii jedenastek wrzeszczał w stronę któregoś z rywali, że wydymał go dwukrotnie. Cała drużyna w szale radości przebiegła przed załamanymi przeciwnikami, a najbardziej wyróżnił się Nicolas Otamendi z cieszynką Juana Romana Riquelme – dłońmi imitującymi uszy. Tą samą, którą wcześniej przed obliczem Louisa van Gaala pokazał Lionel Messi. Bo to właśnie ten szkoleniowiec dawno temu zakończył karierę w Barcelonie wielkiego Riquelme, jednego z argentyńskich bogów, czego naród nie zapomniał i nie darował. A na koniec Messi jeszcze dołożył wyzwiska Woutowi Weghorstowi w trakcie telewizyjnego wywiadu.

Albicelestes awansowali do półfinału mistrzostw świata po swojemu i to tak mocno, jak tylko się dało. Grali świetnie w piłkę, ale poza tym pokazali kawał ulicznego charakteru, który od samego początku stanowi integralną część ich tożsamości. Przecież „pibe” – czyli „dzieciak” lub „urwis” – pomnik argentyńskiego dryblera zaproponowany na łamach „El Grafico” pod koniec lat 20. XX wieku był łobuzem z poharatanymi kolanami. Krnąbrnym i sprytnym. Umiejącym dbać o swój interes i takim, który nie pęka przed nikim. Jak kiedyś Diego Armando Maradona. Jak podczas mundialu w Katarze Messi.

„Pibe” miał prawo działać według swoich reguł, w związku z tym mało kto (jeśli ktokolwiek) widział coś złego w golu strzelonym ręką Anglii przez Maradonę w mistrzostwach świata w Meksyku w 1986 roku. Zresztą tym bardziej tej Anglii, z powodu której stracono Malwiny. Dlatego kilka lat temu Mauricio Pochettino jako menedżer Tottenhamu beztrosko tłumaczył podopiecznego, gdy Dele Alli został ukarany za wymuszenie karnego z Liverpoolem. Według Argentyńczyków w futbolu właśnie o to chodzi – o zmylenie, przechytrzenie, wyprowadzanie w pole rywala. Niekoniecznie zgodnie z zasadami. „Piłka nożna zaś jest dla niego taką formą aktywności, w której proces dojrzewania może zostać odroczony; to domena urwisów, a ci, którzy w nią grają, są zwolnieni z odpowiedzialności i niemalże zachęcani, żeby nigdy nie dorosnąć” – komentował wypowiedzi szkoleniowca na blogu Michał Okoński, kibic Spurs i dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”.

Reklama

Nieprzypadkowo wręcz mitycznymi postaciami stali się „Aniołowie o brudnych twarzach”, czyli ofensywa kadry narodowej, która triumfowała w Copa America w 1957 roku – Omar Orestes Corbatta, Humberto Maschio, Antonio Angelillo, Omar Sivori i Osvaldo Cruz. Aniołowie, bo tak pięknie grali. Z brudnymi twarzami, bo jednak daleko im było do świętych, szczególnie poza boiskiem, gdzie szukali kobiet, wina i śpiewu. Jak pisał Jonathan Wilson, ta piątka stała się wręcz symbolem całej futbolowej kultury.

Kultury sięgającej daleko, daleko poza stadiony, bo w Argentynie piłka nożna to dużo, dużo więcej niż gra. To spoiwo, które połączyło emigrantów z Hiszpanii, Włoch, Francji, Niemiec czy Wielkiej Brytanii. Klej trzymający w kupie w sumie obcych sobie ludzi. Według ustaleń Wilsona w 1918 roku 80% obywateli albo nie urodziło się w Argentynie, albo w najlepszym wypadku ich rodzice przyszli na świat gdzie indziej. Powstało kompletnie nowe społeczeństwo, bez wspólnych korzeni czy zwyczajów. Ich naprawdę połączyła piłka, ponieważ wszyscy trzymali kciuki za piłkarzy w potyczkach z Brazylią, Chile i Urugwajem. Od tego tak naprawdę zaczął się kształtować naród.

Naród, który czuł dumę z powodu europejskiego pochodzenia i uważał się za lepszy od innych. Naród, którego arogancję widzieli wszyscy i wyszydzali wszyscy. W 1998 roku prezydent Carlos Menem spóźnił się na oficjalną sesję zdjęciową z okazji szczytu Ameryk w Chile, 33 głowy innych państw – w tym Bill Clinton z USA – musiały pokornie na niego czekać. Menem starał się rozładować napięcie dowcipiem, że po prostu kierowca się zgubił, więc musiał dotrzeć pieszo, ale tylko ośmielił znudzonych ministrów spraw zagranicznych.

Argentyńczycy to Włosi mówiący po hiszpańsku, którzy myślą, że są Brytyjczykami – rzucił jeden.

Co to jest ego? Ego to mały Argentyńczyk w każdym z nas – wtórował mu drugi.

Argentyńczycy od dawna są dumni ze swojej arogancji, być może jako sposób na ukrycie własnej niepewności, co do swojej prawdziwej tożsamości. Afiszują się swoim europejskim pochodzeniem i kulturą swoim rówieśnikom z Ameryki Łacińskiej, którzy mają mieszaną lub rdzenną krew” – pisał „New York Times” w relacji ze szczytu.

Reklama

Lata mijały, ale nic się nie zmieniło. W 2015 roku papież Franciszek – urodzony w Buenos Aires jako Jorge Mario Bergoglio – udzielił wywiadu meksykańskiej telewizji i przy tej okazji zadał pytanie reporterce: – Czy wiesz, w jaki sposób Argentyńczycy popełniają samobójstwo? Kiedy zaprzeczyła, papież odparł: – Wspinają się na swoje ego i następnie skaczą. Niedługo później ojciec święty spotkał się z prezydentem Ekwadoru Rafaelem Correą i znów dowcipkował na temat swojego narodu: – Skoro jestem Argentyńczykiem, pewnie myśleli, że będę chciał nazywać się Jezus II.

– Argentyna wiele razy była na skraju wielkości, tylko po to, by zobaczyć, jak nam się wymyka. To miało głęboki wpływ na naszą narodową psychikę. Wiemy, że jesteśmy zdolni, ale nigdy nie wykorzystujemy naszego potencjału. I tu pojawia się arogancja –  – przekonywał historyk społeczny Horacio Ortega.

Przez dziesięciolecia Argentyńczycy byli bladymi twarzami Ameryki Łacińskiej i myśleliśmy, że jesteśmy lepsi od wszystkich innych — wyjaśniał analityk polityczny Felipe A. Noguera.

A z tej arogancji wynika pogarda dla przegranych. Argentyna kocha zwycięzców, o całej reszcie nie chce słuchać. Nikogo nie interesuje powód porażki. Ile wysiłku, wyrzeczeń, poświęceń kosztowało dojście do określonej fazy. Czy zabrakło szczęścia, umiejętności, sił. Liczy się tylko numer jeden. Reszta mogłaby nie istnieć. Albo jesteś bogiem, albo nieudacznikiem. Pomiędzy nic nie ma. Dlatego w pewnym momencie Messi zakończył karierę reprezentacyjną. Miał dosyć presji, której nie był w stanie udźwignąć i raz po raz wracał do ojczyzny jako drugi. Dlatego podczas meczu z Meksykiem Pablo Aimar – kiedyś piłkarz, dzisiaj członek sztabu szkoleniowego Lionela Scaloniego – dostał ataku paniki. Doskonale wiedział, co oznaczałoby odpadnięcie po fazie grupowej. Wstyd, hańba, kompromitacja. Dlatego Argentyńczycy nie umieją przegrywać, co w trakcie mistrzostw świata w 2010 roku wytykał im Niemiec Philipp Lahm.

Rywalizacja z Holandią uwypukliła te cechy, ponieważ Oranje prowokowali Albicelestes, ile wlezie. Przed spotkaniem van Gaal twierdził, że Messi nie pomaga w obronie, a jeśli dojdzie do karnych, to oni będą mieć przewagę. Denzel Dumfries starał się wytrącić z równowagi Lautaro Martineza tuż przed decydującym karnym. Europejczycy zaproponowali warunki, a Latynosi je przyjęli, bo idealnie im pasowały. Tamtejszy futbol wyrósł na „potreros” – nierównych, ciasnych, pustych placach Buenos Aires, gdzie chociaż trochę trzeba było być zbirem, by przetrwać. I ta Argentyna jest bandą zbirków, która musi wygrywać, skoro ich rodacy nie trawią porażek. I jeśli jej się uda, będzie nieznośna. Bo zwyczajnie będzie sobą.

CZYTAJ WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Lekkoatletyka

Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”

Jakub Radomski
7
Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”

Komentarze

28 komentarzy

Loading...