Całkiem szybko w czasie trwania tego meczu można było powiedzieć: panowie Chorwaci, tutaj wisi wasz sufit. Inaczej być nie mogło, skoro Argentyna była rywalem poza zasięgiem. Przystąpiła do półfinału jak ekipa z innej ligi, a na jej czele dwóch kosmitów. Jeden młody, na dorobku. Drugi jako stary mistrz, który indywidualnie rozgrywa być może najlepszy mundial w historii wśród wszystkich piłkarzy. Alvarez – Robin, którego Batman nie miał w 2014 roku – i szef miasta będący krok od zwieńczenia swojej kariery w najlepszy możliwy sposób. Para idealna. Taka, że de Paul mógł patrzeć z zazdrością.
Pierwsza informacja dla Argentyny była dziś zła. Po zaledwie kilkunastu minutach meczu Messi zaczął łapać się za mięsień dwugłowy. Miał na twarzy grymas bólu. Kibice zamarli. To mogła być zapowiedź dramatu. Czegoś, czego mentalnie mogłaby nie unieść cała drużyna. Widać było, że jej kapitan zaczął grać z włączonym hamulcem, ewidentnie się oszczędzał. Los chciał z niego zadrwić, lecz Messi powiedział: halo, nie ze mną takie numery. I strzelił gola.
Geniusz Messiego, koncert Alvareza
Przedwczesny prezent pod choinkę podarowało Messiemu aż czterech piłkarzy. Najpierw Enzo pięknym prostopadłym podaniem do Alvareza, potem sam Alvarez wywalczonym rzutem karnym. W międzyczasie Lovren złamaną linią spalonego i wreszcie Livaković, który ten rzut karny sprokurował. Powalił Argentyńczyka, dał sędziemu solidne argumenty do wskazania na wapno. W nieco innych okolicznościach chorwacki bramkarz mógłby nawet zgarnąć czerwoną kartkę. Z pewnością nie piłkę po strzale Messiego, bo ten był perfekcyjny.
Messi tą bramką się napędził. W końcówce pierwszej połowy pomagał w pressingu, wrócił na standardowe obroty w swoim człapaniu. Potem rzadko udzielał się w taki sposób, znów łapał się za mięsień. Zostawiał sobie siły na pojedyncze zrywy, miał w tym swój misterny plan.
Messi wyprowadził też kontrę na 2:0, podał do Alvareza, który jednak 90% roboty zrobił sam. Genialnej roboty, podkreślmy. Pognał na bramkę jak szalony, pokonał kilkadziesiąt metrów, aż w końcu również Livakovicia. To, co zrobili obrońcy reprezentacji Chorwacji w tej sytuacji, zasługuje na zasłonę milczenia. Szkoda gadać. Komedia. Tragedia. Ekstraklasa vibe. Bramka jak z Fify, gdy grasz na najniższym poziomie trudności, wciskasz sprint i niemal wbiegasz z piłką do bramki.
Nie zapomnijmy też o roli Moliny, który zrobił Alvarezowi miejsce ruchem bez piłki. Tu już trzeba powiedzieć: klasa światowa. Niewidzialna asysta, którą należy docenić.
35-latek pokazał 20-latkowi, czego mu jeszcze brakuje
Chorwacja najpierw była zamroczona po pierwszym ciosie, chwilę później padła na deski. Ba, przecież w 42. minucie mogła przegrywać aż 3:0! Jedni mogliby wówczas zakrzyknąć “pobite gary” i druga połowa byłaby tylko formalnością. Tak się jednak nie stało, a Chorwatów skreślać absolutnie nie można. Szykowało nam się mocne drugie 45 minut. Pasjonujące, o ile Chorwaci przygotowali siły i mental, żeby po raz enty odrobić straty.
Okazało się jednak, że moc pokazał tylko jeden jegomość. Lionel Messi. 35 wiosen na karku, mały uraz przez niemal cały mecz, a i tak zrobił Gvardiola – stopera do jedenastki turnieju – jak dziecko. W swoim stylu, tak jak to robił z każdym wybitnym obrońcą w swojej karierze. Wkręcił go w ziemię, zostawił na innym peronie, a potem obsłużył Alvareza w polu karnym. 3:0 w 70. minucie, można było się rozejść. Tak serio to nie, ale pewne były dwie rzeczy: Argentyńczycy mogli już odpoczywać z myślą o finale, a Chorwaci szykować się na mecz o brązowy medal. Obu ekipom chyba ten scenariusz pasował, bo za wiele ciekawego w końcówce meczu nie zobaczyliśmy.
10 momentów chwały Lionela Messiego w narodowych barwach
Messi na tropie rekordów, Argentyna na drodze do nieśmiertelności
Messi stał się pierwszym zawodnikiem w historii mundialu, który w trzech różnych meczach zaliczył gola i asystę. Na dokładkę, bo trochę tych osiągów w uniwersum mundialu się posypało: wyrównał rekord Pelego, Klose czy brazylijskiego Ronaldo w udziałach bramkowych (19). Wyrównał rekord łącznej liczby występów, stanął w tej klasyfikacji obok Lothara Matthausa (25). W jednej edycji “zrobił” 8 goli, czego nikt inny wcześniej nie dokonał. Stał się też najlepszym strzelcem w historii Argentyny na MŚ. Zrobił do tej pory tak wiele, a to przecież jeszcze nie koniec. W niedzielę kolejne szczyty do zdobycia. Wraz z tym najważniejszym.
Argentyna pokazała po raz kolejny, że drzemie w niej ogromna siła. Że finał mundialu to dla niej rzecz absolutnie zasłużona. Że przewidywania przed turniejem się sprawdziły, ot, Albicelestes jako jedni z nielicznych unieśli ogromną presję. Nie jak Brazylia, która poniosła klęskę z tą samą Chorwacją, która dziś – chyba możemy to powiedzieć – została zwyczajnie zdeklasowana.
WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA 2022:
- Achraf Hakimi – marokański mistrz drugiego planu
- Maroko gra dla Palestyny. Reportaż z Kataru
- Sofyan Amrabat, czyli maszyna z Maroka. „Człowiek z misją, stworzony do futbolu”
- Mikulski: Marciniak w finale? Jestem umiarkowanym optymistą. Decyzja w czwartek
Fot. Newspix