Czy to mała niespodzianka? Raczej tak. W fazie zasadniczej sezonu LOTTO SuperLIGI to ekipa z Ustronia była zdecydowanie lepsza, a przecież Mera w okienku transferowym zupełnie się nie wzmocniła. Jej skład nie był przy tym przesadnie mocny. Jednak bywa tak, że liczy się nie siła całej ekipy, a zawodników w konkretnych meczach. I tu dziś warszawski zespół okazał się lepszy.
Trochę się zmieniło
Obie drużyny zmierzyły się wcześniej w 4. kolejce LOTTO SuperLIGI. Mera zdobyła wtedy tylko jeden punkt, za sprawą Urszuli Radwańskiej, która w dwóch setach pokonała Natalię Siedliską. Poza tym wszystko toczyło się pod dyktando zespołu gości, który w Warszawie pokazał, że jest naprawdę mocny. Kolejne mecze wyglądały tak:
- Marta Leśniak – Aleksandra Jeleń 6:4, 6:1
- Lukas Rosol – Daniel Michalski 2:0, krecz.
- Paweł Ciaś – Michał Mikuła 6:0, 7:6(4)
- Siedliska/Leśniak – Radwańska/Koralnik 6:2, 6:4
- Rosol/Ciaś – Fyrstenberg/Mikuła 7:6(3), 6:1
Trzeba jednak podkreślić, że mimo braku transferów w Merze i niewielu w ekipie z Ustronia, składy na Final Four nieco się zmieniły. I dziś z dziesięciu osób, które wystąpiły w meczu obu zespołów w fazie zasadniczej, na korcie w Zielonej Górze pokazało się pięć. Zmiany widać było zwłaszcza w ekipie z Warszawy, bo ta posłała do boju to, co miała najlepszego. Gra toczyła się w końcu o historyczne podium w pierwszym sezonie LOTTO SuperLIGI. Liczyliśmy, że dzięki temu zobaczymy naprawdę ciekawe spotkanie.
I zobaczyliśmy. Bo sytuacja przez 10 godzin, w trakcie których grały obie ekipy, zmieniała się kilkukrotnie.
Mera wygrywa mecz za meczem
Zaczęła ta, która punkt zdobyła i latem – Urszula Radwańska. Po drugiej stronie siatki stanęła za to nowa postać w ekipie z Ustronia, 269. w światowym rankingu Daniela Vismane. Trudno nie zauważyć, że nie był to hitowy transfer. 22-letnia Łotyszka w swojej karierze nigdy przesadnie nie zachwycała. Na koncie ma do tej pory trzy zdobyte tytuły rangi ITF (a sześć razy grała w finale), jednak pierwszy zdobyła w 2018 roku, drugi sezon później, a trzeci w 2021. Regularności wielkiej nie miała i… tej zabrakło jej także dziś.
Bo zaczęła bardzo dobrze. W długim pierwszym secie, zakończonym tie-breakiem grała pewnie i skutecznie. Owszem, Radwańska też dawała sobie radę, ale tylko do ostatniego gema. W nim nie zdobyła nawet punktu, a Vismane zdawała się zyskać przewagę psychologiczną. Ale kobiecy tenis, jak wiadomo, potrafi zaskoczyć. Dlatego w drugiej partii Radwańska oddała rywalce ledwie jednego gema, a w super tie-breaku (w LOTTO SuperLIDZE gra się go zamiast trzeciego seta) wygrała 10:3. Mera prowadziła więc 1:0.
Potem przyszedł bardzo wyrównany mecz Darii Snigur i Leny Papadakis. Skończył się w dwóch setach i w obu swoje szanse miała Papadakis, reprezentująca Ustroń. Ale obie partie ostatecznie przegrała. Pierwszą w tie-breaku (do 3), drugą 4:6. To jednak nie było przesadnym zaskoczeniem – w kobiecych starciach to właśnie Snigur miała być najmocniejszą ze wszystkich zawodniczek, w rankingu WTA zajmuje w końcu 138. miejsce. Papadakis jest notowana o ponad sto pozycji niżej. Mera prowadziła już 2:0.
I wtedy nadszedł być może kluczowy dla losów spotkania mecz – Paweł Ciaś (Ustroń) grał z Lucą Vannim (Warszawa). Włoch, już emerytowany, mimo 37 lat na karku kilkukrotnie zdołał w LOTTO SuperLIDZE pokazać, że grać nadal potrafi, w czym pomagają mu warunki fizyczne – mierzy 198 cm i wiele potrafi na korcie wypracować sobie serwisem. Dziś też tak było. Spotkanie tej dwójki zakończyło się dopiero super tie-breakiem. I tak jak w meczu Vismane z Radwańską, znów to reprezentant Ustronia pierwszy zgarnął seta – Ciaś wygrał 6:4. W drugim serwis stracił jednak na samym początku, a że Vanniemu trudno podanie odebrać, to przegrał 3:6. W decydującej rozgrywce było za to 10:7 dla Włocha.
Mera miała więc już trzy punkty. Ustroniakom pozostało jedno – wygrać wszystkie pozostałe do końca mecze. Tylko tak mogli stanąć na podium LOTTO SuperLIGI.
Ustroń walczył, ale nie wywalczył
I KT Kubala faktycznie powalczyło. Mecz Lukasa Rosola z Danielem Michalskim przebiegł bez zupełnie żadnej historii – ten drugi zdobył tylko trzy gemy. Deble zdawały się jednak całkiem mocną stroną Mery, a to one zostały jeszcze do rozegrania. W starciu w kobiecej grze podwójnej lepsze okazały się jednak Papadakis i Vismane. Wygrały pierwszego seta z Radwańską oraz Snigur 6:4 i… tyle wystarczyło. Całe spotkanie zakończyło się bowiem kreczem.
Nagle zrobiło się więc już tylko 3:2 dla ekipy z Warszawy.
Wszystko zależało od meczu debla mężczyzn – gdyby wygrali go ustroniacy, mielibyśmy dodatkowego miksta. Mera walczyła za to o to, by zamknąć całe spotkanie. I wyszło, że do trzech razy sztuka – nie udało się w singlu mężczyzn, nie udało w deblu kobiet, ale w grze podwójnej mężczyzn już tak. Sukces warszawskiej ekipie zapewniła para Luca Vanni i… Mariusz Fyrstenberg. Tak, ten Fyrstenberg. Od kilku lat emerytowany i raczej skupiający się na roli dyrektora turniejów, który jednak w barwach Mery kilkukrotnie już wcześniej wystąpił. Z różnym skutkiem, ale ogółem pokazywał, że grać nadal potrafi.
I dziś też to zrobił. Dobrze serwował, dawał sobie radę w wymianach, szczególnie przy siatce. A że do pary miał jeszcze Vanniego, to ten serwisem też swoje potrafił zdziałać. Obaj zresztą tworzyli naprawdę wiekowy duet, bo “Frytka” na karku ma 42 lata, jeszcze o pięć więcej niż włoski tenisista. Inna sprawa, że po drugiej stronie siatki stanął choćby Lukas Rosol, a więc rówieśnik Vanniego. Za młodzież w tym starciu robił Marek Gengel. 27-latek juniorem co prawda nie jest, ale od Rosola czy Vanniego nadal pozostaje o dekadę młodszy.
Wyszło jednak, że zatriumfowało większe doświadczenie. Cały mecz zakończył się wynikiem 7:5, 6:4, a kluczem okazało się utrzymanie swojego podania, co parze z Mery udawało się lepiej. Istotne było też opanowanie – w samej końcówce warszawiacy prowadzili już 40:0 przy serwisie Vanniego, ale stracili dwa punkty. W kluczowym momencie Fyrstenberg doskonale zamknął jednak kierunek tuż przy siatce i skończył całe spotkanie. Gem, set, mecz i 3. miejsce dla WKT Mery Warszawa.
Fot. Piotr Kucza/400mm.pl