W piątkowym prasie jedynym tematem jest oczywiście mundial. Trwa dyskusja o stylu gry reprezentacji Polski i naszych szansach w meczu z Francją.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Wojciech Szczęsny o awansie do 1/8 finału mundialu
Włosi piszą, że Polacy powinni postawić panu pomnik w podzięce, bo „bez Wojciecha Szczęsnego byłaby sportowa masakra”.
Najpierw musieliby mnie „odkamieniować” za to wszystko, co działo się po poprzednich wielkich turniejach. I z tych kamieni rzeczywiście mogliby postawić pomnik. To mój piąty turniej, ale dopiero pierwszy, który idzie po mojej myśli. EURO 2016 też zacząłem bardzo dobrze, ale doznałem kontuzji w pierwszym meczu i potem nie grałem, a byłem w formie. Pomiędzy byciem w formie, a tym, co wydarzyło się tutaj, jest wielka różnica.
Ma pan poczucie, że dokonaliście czegoś wyjątkowego, a Wojciech Szczęsny to już szczególnie?
Nie. Wyjątkowe jest to, że znaleźliśmy się wśród 16 najlepszych zespołów na świecie, co niekoniecznie oznacza, że jesteśmy jednym z 16 najlepszych zespołów na świecie. Czujemy spełnienie i zadowolenie, do domów możemy wracać z podniesioną głową. Byłbym nieszczery, gdybym powiedział, że dokonaliśmy czegoś wyjątkowego, bo wyszliśmy z grupy, z której powinniśmy wyjść. Nie zrobiliśmy tego w pięknym stylu, ale satysfakcja jest ogromna, choć mamy świadomość, że pod względem piłkarskim nie należymy do czołówki. Kanada grała ładniej od nas, a już ma spakowane walizki, Dania również i wyleciała do Kopenhagi. Za stary jestem, żeby podziwiać piękno piłki, więcej razy na mundialu z grupy nie wyjdę. Styl zszedł więc na drugi plan. Jestem w 1/8 fi nału MŚ i dobrze mi z tym.
W czerwcu mówił pan: „Czujemy duży głód sukcesu na mundialu, siedzi w nas chęć rewanżu za rok 2018. Awans do MŚ w Katarze jest wielkim sukcesem, wyjście z grupy będzie wielkim wyczynem, a dalej zagramy o spełnianie marzeń”. No to w niedzielę mecz z Francją.
Gonimy marzenia. Nikt od nas nie oczekuje, że pokonamy Francję. Pewnie my sami też nie, ale głupotą byłoby nie spróbować. Teraz nie mamy nic do stracenia, w grupie mogliśmy zaprzepaścić wszystko: ważne było, żeby nie przegrać pierwszego meczu i wygrać drugi – dokonaliśmy tego. Potem istotne było, żebyśmy za wysoko nie przegrali trzeciego spotkania i też się udało. Gramy dalej. Ale to wszystko na lekko zaciągniętym hamulcu ręcznym. Teraz należy go zwolnić. Nie mówię, że zagramy otwartą piłkę, bo pewnie nie, ale przyda się więcej swobody. Granie na dziesiątym metrze od własnej bramki, kiedy trzeba wygrać mecz, nie ma sensu.
Jak wygląda mundial z pana perspektywy? Koledzy nie wystraszyli się rangi zawodów?
Może brakuje luzu czy dokładności, ale przypomnę, że nikogo nie baliśmy się w trakcie EURO 2020, a zdobyliśmy punkt w grupie, w której mieliśmy łatwiejszych rywali niż teraz. Wybraliśmy styl świadomi tego, że jest brzydki, ale daje punkty. Dużo czasu na grę w piłkę mi nie zostało, a dopóki nie skończę, raczej nie zaczną przyznawać punktów za wrażenia artystyczne. Dziś można powiedzieć: kto wygrywa, ma rację. Po raz pierwszy od 36 lat wyszliśmy z grupy i zagramy w 1/8 finału MŚ. To też nie jest tak, że wychodzimy na boisku grać w piłkę, a potem hamujemy się na boisku. Nie, my wychodziliśmy po to, by grać z kontry. Grać w defensywie, odebrać piłkę i wyprowadzać szybkie ataki. Wiem, że oczy bolą, ale na koniec zostają emocje. Za trzy tygodnie będziemy pamiętali mundial, w którym wyszliśmy z grupy – ja nie zapomnę go do końca życia, a EURO 2020 nie.
Co będzie w niedzielę?
W niedzielę zmierzymy się z mistrzem świata, który ma obowiązek nas pokonać, to zespół lepszy od nas, ale przedłużmy sobie pobyt w Katarze jeszcze o kilka dni… Z chłopakami żartowaliśmy: „Byle do karnych”. Mamy poczucie spełnienia, po meczu z Argentyną presja zeszła i z nadzieją można patrzeć na konfrontację z Francją. Sportowo niewiele za nami przemawia, ale nikt nie zabroni nam marzyć o nowej pięknej historii polskiej piłki i stworzeniu własnej legendy.
Cezary Kulesza przyznaje, że nasz cel został osiągnięty
Gdy w ostatnim czasie proszę pana o podsumowanie meczu reprezentacji, za każdym razem nie mogę nie zapytać o emocje. W środę skala została chyba przekroczona…
To prawda. Sam mecz oraz wszystkie okoliczności związane ze spotkaniem Meksyk – Arabia Saudyjska jeszcze mocniej zwiększały dawkę emocji. Na szczęście dla nas wieczór przyniósł happy end. Po raz pierwszy od 36 lat zagramy w fazie pucharowej mistrzostw świata. Do domu wraca już Dania, za chwilę może odpaść Belgia albo Chorwacja (rozmawialiśmy przed ostatnimi meczami w grupie F – przyp. red.), a my gramy dalej. I oczywiście mam świadomość, że ten awans nie został osiągnięty po doskonałej grze, a na boisku musieliśmy raczej cierpieć i wywalczyć go jako zdyscyplinowana drużyna, ale to nie umniejsza sukcesu, jakim jest awans z grupy. Przed mundialem wszyscy byli pewni, że z Meksykiem zagramy o drugie miejsce. I w ostatecznym rozrachunku tak też się stało. Byliśmy lepsi o jedną bramkę.
W 1/8 finału zdecydowanym faworytem będzie Francja. W czym upatruje pan naszych szans?
Nie ma wątpliwości, że Francja jest jednym z kandydatów do końcowego triumfu. To w końcu obrońcy mistrzowskiego tytułu. Mają świetny skład, z Kylianem Mbappe na czele, a przez długie tygodnie w prasie można było przeczytać, że Didier Deschamps mógłby stworzyć z dostępnych zawodników dwie bardzo mocne drużyny. Jednak po to gra się w mundialu, aby rywalizować z najlepszymi. Prawdopodobnie na dziesięć spotkań z Francją większość byśmy przegrali, ale w niedzielę będzie to jedno, które zadecyduje o awansie do ćwierćfinału. Znamy historię mundiali. Wiele drużyn, które bez trudu przechodziły fazę grupową, niespodziewanie odpadało w konfrontacji z pierwszym rywalem w fazie pucharowej. Dlatego po raz kolejny liczę na taktyczny zmysł Czesława Michniewicza. Dodatkowo Robert Lewandowski czy Piotr Zieliński w swojej najlepszej dyspozycji są w stanie zmieniać losy spotkań – wierzę, że w niedzielę tak też się stanie. A przecież po swojej stronie mamy jeszcze Wojciecha Szczęsnego, który gra turniej życia. Mając go w składzie, możemy wierzyć, że wszystko jest możliwe.
Przed startem mundialu mówił pan na naszych łamach, że potrzebujemy zwycięskiej mentalności. Widział pan ją w meczu z Argentyną?
Do momentu podyktowania rzutu karnego byliśmy drużyną, która starała się mądrze bronić i wyprowadzać kontry. Niestety, fatalnie rozpoczęliśmy drugą połowę – straciliśmy gola zaraz po przerwie. To zawsze ustawia spotkanie. Później siła ofensywna naszych rywali była tak duża, że głównie broniliśmy się na własnej połowie. Czy była to zwycięska mentalność? Trudno odpowiedzieć, gdy rywalizujesz z jednym z kandydatów do zdobycia złotego medalu, który ma w składzie Leo Messiego. Widziałem natomiast drużynę zjednoczoną, mającą świadomość, o co toczy się gra – że idzie o najlepszy wynik na MŚ od 1986 roku. I to stało się naszym udziałem.
Andrzej Szarmach twierdzi, że Francji nie można się bać
Obserwuje pan mundial z Francji, w której mieszka od wielu lat. Patrząc z tego kraju na grę Polski, też można mieć – mimo awansu do 1/8 finału – delikatnie mówiąc, mieszane uczucia?
Jak ma być delikatnie, to powiem, że zachwycony tą grą nie jestem. Spodziewałem się jednak odważniejszej postawy Polaków w Katarze. Po meczu z Arabią Saudyjską (2:0) wróciły duże nadzieje, jednak to, co nasz zespół pokazał w starciu z Argentyną (0:2), budzi obawy. Fajnie, że jest awans, ale trzeba się mocno natrudzić, by znaleźć coś, na czym dałoby się teraz budować optymizm. Nie sprowadzajmy wszystkiego do znakomitej postawy bramkarza. Mundialowa drużyna powinna mieć do zaoferowania znacznie więcej.
Widzi pan szanse na sukces Polski w meczu z Francją?
Będzie bardzo trudno, bo realnie podczas tego turnieju nie dostrzegam w naszej drużynie piłkarzy, którzy zdołaliby na boisku zadecydować o losach meczu z tak mocnym rywalem. Proszę mnie dobrze zrozumieć – doceniam klasę i poziom wyszkolenia takich graczy jak Robert Lewandowski czy Piotr Zieliński, ale to ich przedmundialowa marka. W starciu z Argentyną jej nie wykazali, podobnie jak w pierwszym spotkaniu z Meksykiem (0:0). Zgoda, lepiej było w meczu z Arabią Saudyjską, no ale teraz mówimy o konfrontacji z Francją. To jest zupełnie inna skala wyzwania.
W wielkiej dyskusji pod tytułem „Liczy się styl czy wynik?”, po której stronie się pan opowiada?
Istnieją kwestie, które dyskusji nie podlegają, chyba że chodzi o jakieś jałowe gadanie. Co nam ze stylu, jeżeli na koniec nie ma dobrego wyniku? Przegrani nigdy nie mają racji. Myśmy z Argentyną przegrali, lecz końcowy bilans jest dla nas korzystny. Było dużo nerwów, fartu, no ale awansowaliśmy. Jeżeli mielibyśmy pokonać Francję, grając brzydko i nieatrakcyjnie, narzekania polskich kibiców byłyby niezrozumiałe. Mnie niepokoi co innego – że w podobnym stylu szanse na sukces są mizerne. Francja ma mocną drużynę i jeżeli będziemy zbyt wycofani i pasywni, zapewne sobie z nami poradzi.
A może z Francją trzeba grać na 0:0 i liczyć, że w konkursie rzutów karnych znowu błyśnie Wojciech Szczęsny?
To byłby karkołomny plan. Założenie, że będziemy się skutecznie bronić przez dwie godziny, zanim skończy się dogrywka, zupełnie mnie nie przekonuje. Francja w każdej chwili może nas skarcić i co wtedy?
W takim razie co pan proponuje?
Zagrajmy odważniej, podejmijmy walkę! Nie ma co się bać. Trzeba zaryzykować i wyjść wyżej. Nie tłumaczmy wszystkiego taktyką trenera, bo to piłkarze grają. Niech pokażą, co potrafi ą, bo do tej pory na pewno wszystkiego nie pokazali i stąd jest niedosyt. Z awansu należy się cieszyć, lecz i tak mecz z Francją będzie miał największy wpływ na ostateczną ocenę. Możesz przegrać, ale musisz pokazać najlepszy futbol, na jaki cię stać. Polskę zapewne stać na więcej niż to, co pokazała w meczu z Argentyną. Na turnieju każdy ma lepsze i gorsze momenty, więc może polski zespół to, co najlepsze zachował na fazę pucharową? Z taką wiarą będę zasiadał w niedzielę przed telewizorem.
Lotthar Matthaus o stylu gry Polaków
Obejrzał pan wszystkie dotychczasowe mecze Polaków w Katarze. Jak pan ocenia starcie z Argentyną w porównaniu do spotkań z Meksykiem i Arabią Saudyjską?
Patrząc na samą grę i na to, co Polska pokazała w środę w meczu z Argentyną, byłem bardzo rozczarowany. Zresztą nie tylko ja. W przerwie miałem przyjemność porozmawiać na trybunie z prezesem waszego związku i też był bardzo niezadowolony z tego, jak wyglądała gra waszej drużyny narodowej. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że liczył się tylko awans, że to jest najważniejsze. Ale wywalczyć awans w taki sposób? Nie próbując nawet zagrozić bramce przeciwnika? Mając w składzie najlepszego środkowego napastnika świata, zupełnie nie wykorzystywać jego umiejętności? Nie dawać mu żadnego wsparcia? Ja byłem bardzo zawiedziony tym, co zobaczyłem. I nie tylko ja, wasi rodacy również.
Jednak jesteśmy w czołowej szesnastce finałów mistrzostw świata, a samą brzydką grą byśmy tego nie osiągnęli. Są przecież plusy w grze reprezentacji Polski.
Oczywiście, że są. Na pewno macie rewelacyjnego bramkarza i bardzo dobrze gracie w defensywie. Przy czym nie mówię, że macie doskonałych obrońców, bo w waszej grze to bronić muszą wszyscy, łącznie z Robertem Lewandowskim. Trudno was zaskoczyć, w dwóch pierwszych spotkaniach nie straciliście bramki. Ale jeśli nawet Lewandowski musi grać aż tak głęboko cofnięty, to gdzie tu jest urok?
Co jest ważniejsze: styl czy wyniki?
Równowaga. Można oczywiście osiągnąć cel koszmarną grą, brzydką, grać ciągle na 0:0 i liczyć na jeden udany atak. Zresztą tak zagraliście z Meksykiem, gdzie mogliście wygrać, gdyby Robert Lewandowski wykorzystał rzut karny. Pytanie tylko, czy kibice chcą, żeby tak właśnie prezentował się ich zespół, jak też w środę w starciu z Argentyną. Część fanów będzie zachwycona, część będzie narzekać. Ja, jako osoba neutralna, bardzo narzekam na styl gry Polaków. Oglądam mecze, żeby widzieć piękny futbol, efektowne akcje, ładne strzały, szybkie ataki, a nie jedenastu zawodników stojących wokół własnego pola karnego.
Z czego wynika nasza tak brzydka gra? Przecież mamy zawodników występujących w bardzo dobrych europejskich zespołach.
Myślę, że na taką taktykę decyduje się trener, a piłkarze wykonują zadania, jakie dostają. Nie wiem, czy wasi zawodnicy się cieszą, że muszą cały czas grać tak głęboko. Myślę, że Robert Lewandowski wolałby dostawać kilkanaście podań w pobliżu pola karnego rywala, a nie na środku boiska. I chciałby otrzymywać wsparcie od pomocników. Reprezentacja Polski nie jest aktywna, nie narzuca rywalowi swojego stylu, tylko reaguje na to, co on zrobi. Można cały czas stawiać na całkowitą defensywę, ale jaki to ma sens?
Marek Papszun o narzekaniu na styl gry reprezentacji
Pierwszy raz od 36 lat wyszliśmy z grupy. Jakie są pana odczucia po meczu z Argentyną? Można odnieść wrażenie, że ogromna część kibiców, zamiast cieszyć się z awansu, skupia się na stylu.
Przede wszystkim trzeba oddzielić cel od sposobu. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: co jest ważniejsze? Dla mnie w sporcie najważniejsze jest zwycięstwo. Po to wychodzi się na boisko i ten cel został osiągnięty, paradoksalnie mimo porażki z Argentyną. Całej drużynie i sztabowi trenerskiemu należą się gratulacje, bo 36 lat to spory odcinek czasu, a tyle przyszło nam czekać. Ja mundial w Meksyku pamiętam, ale tak trochę jak przez mgłę. Przed oczami mam strzał Jana Karasia w poprzeczkę. Cieszę się bardzo, że ponownie doszło do takiej sytuacji, że możemy w Polsce w taki sposób emocjonować się mundialem. Jest taka pora roku, że może nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale ludzie tym żyją, oglądają i rozmawiają. Statystyki oglądalności naprawdę robią wrażenie. Jeśli mówimy o 12–13 milionach przed telewizorami, to oznacza, że jedna trzecia narodu ogląda mundial. Jakim sposobem zostało to osiągnięte, jest osobną sprawą. Z dnia na dzień nie zniwelujemy różnicy, jaka dzieli nas od Argentyny.
Skąd pana zdaniem w polskim społeczeństwie bierze się to, że zdają się przeważać głosy narzekania na grę niż radość z awansu?
Patrzę na to w ten sposób, że ludzie oczekują kompletności, ideału. Chcą, żeby sukces był osiągnięty w bardzo dobrym stylu, przy dominacji na boisku. Oczekiwania są bardzo duże, a ta drużyna nie jest chyba w stanie dać nam tego wszystkiego naraz. Moim zdaniem trzeba się cieszyć z tego, co mamy, bo takie zespoły jak choćby Dania czy Ekwador chciałyby być na naszym miejscu. To tylko pokazuje, że naprawdę osiągnęliśmy sukces. Znalezienie się w najlepszej szesnastce globu to duże osiągnięcie. Rozumiem, że kibice są rozczarowani środkami, za pomocą których doszliśmy do sukcesu, ale nie zapominajmy, że nikt nam czterech punktów nie podarował. Skala trudności w starciu z Argentyną powodowała, że obraz meczu był taki, a nie inny. Cel uświęca środki, a my ostateczny cel osiągnęliśmy. Drużyna musiała to wywalczyć. Trafi liśmy też z formą bramkarza, bo Wojciech Szczęsny na ten moment jest zdecydowanie najlepszym golkiperem mistrzostw.
Gdyby trener Czesław Michniewicz zadzwonił do trenera Marka Papszuna z prośbą o radę przed tym starciem, to jak ona by brzmiała?
Nie czuję się na tyle kompetentny, aby doradzać selekcjonerowi. Po pierwsze nie wiem, jak drużyna wygląda od środka, jaka jest urazowość zawodników, markery zmęczeniowe. Nie mam też rozebranych na czynniki pierwsze Francuzów, więc moje doradztwo nie byłoby raczej zasadne. Trener Michniewicz wraz ze sztabem na pewno mają doskonałe rozeznanie przeciwnika, a przede wszystkim swojego zespołu. Decydująca moim zdaniem będzie odbudowa piłkarzy, bo pod koniec meczu z Argentyną kilku wyglądało na bardzo zmęczonych.
SPORT
Rozmowa z Kamilem Kosowskim
Kończy się pierwsza faza mistrzostw świata w Katarze. Jakie są pana pierwsze wnioski?
Jestem tu od początku mistrzostw. Stadiony są fantastyczne, murawy też znajdują się w doskonałym stanie, poziom piłkarski jest bardzo dobry. Miałem możliwość zobaczenia ośrodka treningowego reprezentacji Polski. Pod tym względem też trzymany jest bardzo wysoki poziom – jak w przypadku tego, co widzimy na boiskach.
Co powie pan o naszym meczu z Argentyną?
To było dla nas jedno z najważniejszych spotkań w XXI wieku. Graliśmy o swoją pozycję w światowym futbolu. Walczymy dalej w turnieju i to jest dla nas najważniejsze.
Zaskoczenia po tej pierwszej fazie mundialu?
Na pewno zaskoczyły porażki w swoich pierwszych meczach Argentyny z Arabią Saudyjską oraz Niemiec z Japonią. Do tego było też kilka innych ciekawych historii, rozstrzygnięć i rezultatów, ale mam takie przeświadczenie, że za moment wszystko wróci na swoje zwykle futbolowe tory i do normy.
Który z zawodników zrobił na panu największe wrażenie?
Przede wszystkim Kylian Mbappe. To jest gwiazda tych mistrzostw. Jeżeli będzie trzymał taki poziom, jak, widzieliśmy w grupowych spotkaniach, będzie główną gwiazdą tego katarskiego turnieju.
Co można powiedzieć o organizacji katarskiego mundialu?
Mogę głównie powiedzieć o stadionach; o tym, jak tutaj się poruszamy, jak świetnie funkcjonuje metro. Wszędzie można komfortowo dojechać, więc od tej strony wszystko jest dopięte na ostatni guzik i doskonale zorganizowane. Mieszkamy trochę dalej od centrum, ale jest wszystko co ma być, żeby organizować dobry turniej. Na pewno wielkie wrażenie robią stadiony. Świetnie zaprojektowane, nowoczesne obiekty. Z tego gospodarze na pewno mogą być dumni.
SUPER EXPRESS i FAKT
Nic ciekawego.
Fot. 400mm.pl