Drugi raz z rzędu reprezentacja Niemiec nie wyszła z grupy na mundialu. Trzeci raz z rzędu na wielkim turnieju nie przekroczyła 1/8 finału. To bezprecedensowa seria w historii tamtejszego futbolu, prowokująca wielkie pytania przed mistrzostwami Europy, które zorganizują za półtora roku. To już więcej niż pech, ale jeszcze mniej niż problem systemowy. O tym, dlaczego Niemcy oduczyli się wygrywania.
Pewne rzeczy muszą się widocznie toczyć w cyklach. Dlatego na niespełna dwa lata przed organizowanym przez siebie wielkim turniejem niemiecki futbol znów sięgnął historycznego dna. W 2004 roku drugie z rzędu odpadnięcie z mistrzostw Europy po fazie grupowej sprawiło, że w Niemieckim Związku Piłki Nożnej nie został kamień na kamieniu, by jeszcze na ostatniej prostej spróbować uratować występ na swoim mundialu. Przywieziony z Kalifornii reformatorski zapał Juergena Klinsmanna pozwolił przestawić reprezentację Niemiec na zupełnie inne tory.
Sam Klinsmann napisał tylko pierwszy rozdział tej historii, ale ludzie z jego ekipy ciągną ten wózek do dziś. Oliver Bierhoff jest menedżerem reprezentacji. Joti Chatzialexiou, dyrektor sportowy DFB, wkrótce będzie świętował dwudziestolecie pracy w federacji. Ekipa skupiona wokół szefa skautów Ursa Siegenthalera działa w podobnym składzie od misji mundial 2006. Nawet sam selekcjoner, choć teoretycznie nowy, też współtworzył kształt reprezentacji przez większość tego czasu. Pierwsze zatrudnienie w sztabie kadry znalazł w 2006 roku i przez dwanaście z kolejnych szesnastu lat pracował dla DFB. Ci, którzy wtedy przyszli wymienić skostniałe struktury, na półtora roku przed mistrzostwami Europy na własnej ziemi, sami się nimi stali.
HISTORYCZNE DNO
Na półtora roku przed tymi mistrzostwami Niemcy znów osiągnęli też historyczne dno. Ale teraz to już takie prawdziwe. Bo tak, wtedy na przełomie wieków faktycznie dwa razy z rzędu nie wyszli z grupy mistrzostw Europy, za pierwszym razem przegrywając wszystkie trzy mecze, a za drugim kompromitując się remisem z Łotwą i porażką z grającymi rezerwowym składem oraz pewnymi awansu Czechami. To był jednak kryzys tylko jak na niemieckie warunki. Bo przecież w dużej mierze ci sami ludzie na mundialu w 1998 roku dotarli do ćwierćfinału, co było wynikiem poniżej oczekiwań, ale na pewno nie klęską, a cztery lata później zostali nawet wicemistrzem świata. Całkiem nieźle jak na naród, któremu piłkarski świat naprawdę wówczas odjechał.
MOCNE NAZWISKA
Teraz niepowodzeń nie można już tłumaczyć zacofaniem piłkarskim kraju. Owszem, źródło talentów przyschło w porównaniu do pokolenia mistrzów świata z 2014 roku, ale Niemcy wciąż są aktualnym mistrzem Europy do lat 21, a na trzech ostatnich turniejach w tej kategorii zdobyli dwa złote medale i jeden srebrny. Wciąż mają w drużynie wielu bardzo dobrych piłkarzy. Jamal Musiala nawet na tym mundialu pokazał, że nie bez kozery wymienia się go jako jedną z gwiazd futbolu przyszłości. Zliczono mu dwanaście udanych dryblingów, co nie udało się żadnemu nastolatkowi w historii mistrzostw świata. Yousoufa Moukoko, który w Katarze wskoczył do dziesiątki najmłodszych piłkarzy, którzy kiedykolwiek zagrali na mundialu, też ma przed sobą fascynującą przyszłość. A w odwodzie jest jeszcze Florian Wirtz, kolejny światowej klasy talent, którego na mundialu zabrakło z powodu kontuzji. Trzon kadry tworzą znajdujący się w sile wieku Joshua Kimmich, Leon Goretzka, Serge Gnabry, Leroy Sane, kilka lat młodszy Musiala i starsi od nich Manuel Neuer i Thomas Mueller, czyli piłkarze stanowiący o sile Bayernu Monachium. A nie jest to przecież siła wyimaginowana. Pomijając Sane, każdy z nich raptem dwa lata temu zdobył Ligę Mistrzów, udowadniając zdolność do wygrywania na najwyższym poziomie międzynarodowym. Nie przez przypadek oparty na nich Bayern ciągle należy do ścisłej europejskiej czołówki.
Jednak inaczej niż przed dwudziestoma laty, niemiecki futbol nie kisi się już tylko we własnym sosie. Antonio Ruediger, lider obrony, gra w Realu Madryt, Kai Havertz już ma na koncie zwycięskiego gola w finale Ligi Mistrzów dla Chelsea, a wciąż jest zaledwie 23-latkiem. Ilkay Guendogan to kapitan Manchesteru City, czyli czołowej drużyny świata. Rezerwowy bramkarz Marc-Andre ter Stegen broni w Barcelonie. A w pięciu ostatnich finałach Ligi Mistrzów z rzędu zawsze był jakiś niemiecki trener. Tak, na niektórych pozycjach na pewno brakuje głębi, na innych graczy piłkarzy międzynarodowej, zdecydowanie nie ma gwiazdy światowego formatu i widać, że są powody, by poprawiać szkolenie, ale raczej nie, by wszystko, co związane z niemieckim futbolem jeszcze raz zaorać i zbudować od nowa. Aż tak źle z całokształtem nie jest.
BEZPRECEDENSOWA SERIA
Ale z reprezentacją jest gorzej, niż było kiedykolwiek. Już odpadnięcie po fazie grupowej w 2018 roku było dla tej wielkiej piłkarskiej nacji bezprecedensowe. Drugie z rzędu tak szybkie pożegnanie to już katastrofa. A że przedzielił je bezbarwny występ na mistrzostwach Europy, na których wygrali tylko jeden z czterech meczów i bez historii odpadli już w 1/8 finału, okres po Euro 2016, na którym dotarli do półfinału, należy uznać za najgorszy w dziejach tej drużyny. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się w trzech turniejach z rzędu nie przebrnąć 1/8 finału. Dotąd zdarzały im się pojedyncze słabe turnieje, czasem nawet dwa przeciętne z rzędu, ale najpóźniej na trzecim dochodzili przynajmniej do półfinału. A do tego dochodzą jeszcze trzy edycje Ligi Narodów, w której trzech edycjach Niemcy wygrali trzy mecze z szesnastu, co pokazuje, że wypadnięcie ze światowej czołówki nie jest przypadkiem.
WIĘCEJ NIŻ PECH
Gdyby rozpatrywać turniej w Katarze w ich wykonaniu bez tego tła z historii najnowszej, można by dojść do wniosku, że Niemcy mieli zwyczajnie ekstremalnego pecha. Pod względem wykreowanych sytuacji bramkowych w fazie grupowej aktualnego mundialu nie mają sobie równych. Przeciwko Kostaryce wypracowali sobie szanse, które spokojnie mogły się zamienić na sześć goli. Nikt na tym turnieju nie miał lepszych. Także przeciwko Japonii w pierwszym meczu rozegrali koncertowe pierwsze 45 minut, w których jedyne, co można im zarzucić, to nieskuteczność. A z Hiszpanią, choć byli piłkarsko słabsi, zdołali wrócić do gry i wywalczyć remis. By zobaczyć przyczynę ich odpadnięcia, potrzeba wielu zbliżeń z wysokiej jakości kamer. Dopiero na nich można dostrzec, że piłka faktycznie jakimś włóknem była styczna z linią przy drugim golu dla Japonii. Można powiedzieć, że Niemcy wręcz dosłownie byli o włos od wyjścia z grupy. A więc przypadek?
SYSTEMOWA NIESKUTECZNOŚĆ
Nie, bo niemiecka nieskuteczność zdarza się zbyt często, by można było ją przypisać wyłącznie sprawom losowym. To już nieskuteczność systemowa. Wygląda to, jak jedno wielkie wyrównywanie do średniej całej historii tamtejszego futbolu. Skoro przez dziesiątki lat słynęli z tego, że potrafili z jednej sytuacji wycisnąć dwa gole i stali się wręcz stereotypem skuteczności i poważnego obchodzenia się z nadarzającymi się szansami, od mundialu w Rosji wylądowali po drugiej stronie skali. Od turnieju w 2018 roku Niemcom zdarzyło się aż dziewięć meczów, w których nie wygrali, mimo że ich przewaga w golach oczekiwanych wynosiła ponad 0,5 bramki (wg WyScouta). Tak było w starciach z Meksykiem (2,75 do 0,93) i Koreą Południową (2,42 do 1,33) na poprzednim mundialu, z Francją (1,49 do 0,8) i Włochami (1,46 do 0,75) w Lidze Narodów, Macedonią Północną (1,95 do 1,2) w eliminacjach mistrzostw świata, Węgrami (2,27 do 0,65) na mistrzostwach Europy, Serbią (3,22 do 0,83) i Danią (1,7 do 0,66) w meczach towarzyskich oraz z Japonią (2,58 do 1,84) na trwających mistrzostwach. Notoryczna nieskuteczność. Chroniczne tracenie goli z jednej sytuacji dla przeciwnika i niemożność strzelenia z dziesięciu własnych okazji.
SNAJPERZY NA ŁAWCE
Tobias Escher, niemiecki dziennikarz freelancer, zwracał uwagę, że na mundialu w Katarze Niemcy doprowadzali do dogodnych sytuacji zawodników, którzy niekoniecznie słyną z niezwykłych strzeleckich osiągów, a oszczędnie korzystali z tych, którym akurat strzelanie goli nie sprawia problemów. Niclasowi Fuellkrugowi nie można zarzucić nieskuteczności. Odkąd wskoczył do reprezentacji tuż przed mundialem, strzelił trzy gole w czterech meczach i jeszcze zaliczył asystę. Hansi Flick korzystał z niego jednak tylko przez 66 minut turnieju. Kai Havertz, który po wejściu z ławki z Kostaryką strzelił dwa gole, ponad połowę fazy grupowej przesiedział na ławce rezerwowych, choć jego bilans na wielkich turniejach – aktualnie cztery gole w sześciu meczach – wstydu mu na pewno nie przynosi. Z kolei ci, którzy oddali najwięcej strzałów — Serge Gnabry i Jamal Musiala – z dwudziestu czterech prób wycisnęli jednego gola. Tego, po którym Gnabry w 10. minucie starcia z Kostaryką wziął piłkę z bramki, by ustawić ją na linii środkowej, jak robi się, goniąc wynik w samej końcówce. Niemcy zależeli w ostatnim meczu grupowym od siebie, ale musieli wygrać ośmioma bramkami. I w początkowej fazie wyglądali, jakby zamierzali to naprawdę zrobić. Ale tak nonszalancka z przodu i z tyłu drużyna nie miała na to realnych szans.
NARÓD BEZ STRZELCÓW
Wiele mówi się o tym, że Niemcy nie mają od czasów Miroslava Klosego napastnika światowej klasy, ale problem polega też na tym, że ich nawet światowej klasy pomocnicy nie są ponadprzeciętnymi strzelcami. Dzisiejszy futbol pełen jest zawodników ofensywnych w stylu Kyliana Mbappe, Mohameda Salaha, Sadio Mane, Viniciusa czy Hueng-Min Sona, którzy nie są typowymi lisami pola karnego, ale jednocześnie hurtowo strzelają gole. Niemcy mają bardzo kreatywnych i świetnie asystujących piłkarzy, którzy zdobywanie bramek raczej zostawiają innym. Thomas Mueller ma za sobą wielką karierę, podczas której strzelił mnóstwo goli, ale naprawdę wybitny jest w asystowaniu. Sane w zawodowej karierze też ma na koncie więcej asyst niż goli. Leon Goretzka nigdy nie przekroczył liczby dziesięciu bramek w sezonie, a Ilkay Guendogan zrobił to tylko raz. Najwięcej instynktu podbramkowego ma Serge Gnabry, który najprawdopodobniej w szóstym sezonie z rzędu zdobędzie dwucyfrową liczbę bramek. Ale niemiecki futbol, choć wciąż wypuszcza w świat wielu dobrych piłkarzy, to niekoniecznie takich, którzy słyną ze wbijania piłki do bramki. Trudno się dziwić, że to właśnie tego im potem brakuje. Najlepszym strzelcem w kadrze Flicka jest Timo Werner, którego na mundialu zabrakło, ale nawet on słynie z nieprawdopodobnej łatwości marnowania dogodnych szans.
NIESTABILNA OBRONA
Nie można jednak powiedzieć, że selekcjoner jest bez winy, bo musiał się mierzyć z pewnymi systemowymi brakami. Po pierwsze, akurat jemu nie wypada na nie narzekać, bo po przepracowaniu ponad dekady w Niemieckim Związku Piłki Nożnej na różnych, ale zawsze wpływowych stanowiskach, miał realną szansę dostrzec i naprawić sprawy, które nie szły we właściwym kierunku. Po drugie, jemu też można przypisać pewne błędy, które wpłynęły na odpadnięcie Niemców, albo przynajmniej niedostatecznie mu zapobiegły. Poczynając od polityki personalnej w ataku, gdzie najlepiej nadający się do gry na tej pozycji piłkarze rozegrali mniej niż połowę minut, a przez większość czasu występował tam Mueller, o którym od lat wiadomo, że w roli najbardziej wysuniętego piłkarza w drużynie spisuje się raczej średnio. Defensywa wychodziła na wszystkie trzy mecze w różnych zestawieniach. Personalnie na pewno jest daleka od ideału, ale jednocześnie brakowało jej zgrania, przez co w każdym meczu w obronie dochodziło do groteskowych pomyłek. Harry Maguire też nie jest stoperem idealnym, ale jednak Garethowi Southgate’owi udało się stworzyć bardzo stabilny system, w którym jego braki udaje się tuszować. System Flicka nie tuszował żadnych braków obrońców, a wręcz je eksponował. Od Euro 2016 w każdym z dziesięciu meczów na wielkich turniejach Niemcy tracili przynajmniej jednego gola. I w każdym (!) musieli odrabiać straty. Nic dziwnego, że w warunkach turniejowych trudno przy takiej nonszalancji z tyłu nie wpaść w kłopoty.
LIDER WYPCHNIĘTY NA BOK
W pewnym sensie wiąże się też z tym sprawa Kimmicha, który miał przestać być rzucany między pozycjami i zostać na stałe przypisany do środka pola jako jego lider. Tak rzeczywiście było przez ostatnie lata, ale nagle w kluczowym momencie Flick się z tego wycofał i na Kostarykę, po raz pierwszy, odkąd objął kadrę, wystawił go na prawej obronie, chcąc pomieścić w drugiej linii Goretzkę, Guendogana, Musialę, Muellera i Sane. Dlaczego nie skorzystał z Lukasa Klostermanna, którego wejście z Hiszpanią poprawiło sytuację, albo nie postawił na Jonasa Hofmanna, który był jednym z wygranych ostatniego półtora roku, a w Katarze rozegrał tylko 28 minut, doprawdy trudno zrozumieć. Zwłaszcza że był to ruch rozregulowujący drużynę także w środku.
ZBYT KLUBOWI JAK NA REPREZENTACJĘ
Do tego wydaje się, że Niemcy starają się grać zbyt ambitnie jak na piłkę reprezentacyjną. Trzon drużyny rekrutowany z Bayernu Monachium kusił zarówno Loewa, jak i Flicka, by grać jak drużyna klubowa, zgodnie z trenerskimi ideałami, które sami wyznają. Niemcy starają się wysoko zakładać pressing i myśleć przede wszystkim ofensywnie, co cechuje najlepsze drużyny klubowe, ale niekoniecznie reprezentacyjnie. Zachwiany balans między obroną a atakiem był już problemem Bayernu Flicka. Tyle że w skali całego sezonu, nawet gdy zdarzały się jakieś mecze, w których Bawarczycy tracili więcej, niż strzelali, byli w stanie to odrobić, bo siła ich ataku decydowała o sukcesach. W świecie, w którym każdy błąd może oznaczać porażkę, a każda porażka olbrzymie kłopoty (mecz z Japonią), trenerzy zwykle decydują się na bardziej wyrachowane podejście. Trudno oczekiwać od Niemców, by nagle zawrócili ze ścieżki, na którą wprowadzili ich Klinsmann z Loewem i znów zaczęli grać defensywnie, topornie, lecz skutecznie, ale jakiś krok w tył pewnie dobrze by im zrobił.
RYSA NA WIZERUNKU FLICKA
Mimo popełnionych błędów raczej nie należy się spodziewać, że — podobnie jak osiemnaście lat temu – Niemcy zaczną przed organizowanym przez siebie turniejem w panice szukać kogoś, kto zbudowałby zdolną osiągnąć sukces reprezentację. Choć porażka w Katarze na pewno odrze Flicka z aury człowieka sukcesu, który jest w stanie naprawić każdy problem pstryknięciem palcami, raczej nie powinna go jeszcze wysadzić z siodła. Sam selekcjoner podkreśla, że ma zamiar wypełnić kontrakt obowiązujący do Euro 2024 i raczej będzie miał zaufanie społeczeństwa, federacji oraz piłkarzy, by podjąć się tej misji. Zwłaszcza że sensownych kandydatów do zastąpienia go nie widać, bo Thomas Tuchel raczej nie wypisałby się jeszcze z wielkiej piłki klubowej, a Juergen Klopp wciąż pozostaje tylko w sferze marzeń. Zdecydowanie większa będzie presja na zmiany w związku, wokół drużyny. A pierwszym, który znajdzie się w ogniu krytyki, będzie nielubiany i szeroko kontestowany Bierhoff.
NIEMCY, CZYLI NOWA HISZPANIA
W samej kadrze wielkich tąpnięć raczej trudno się spodziewać. Drużyna odmłodzenie już przeszła, więc główne pytania personalne będą dotyczyć jedynie Muellera oraz Neuera, którzy w 2024 roku będą mieli odpowiednio 35 i 38 lat. Bramkarz już zapowiedział, że dopóki będzie potrzebny, zamierza przyjeżdżać na zgrupowania. Mueller w pomeczowym wywiadzie telewizyjnym wypowiedział się tak, jakby się żegnał, ale chwilę potem już relatywizował te słowa. Flick będzie musiał więc chyba sam zastanowić się, czy odsunąć ich, jak zrobił z Matsem Hummelsem, czy nie ryzykować, że będzie się musiał wycofywać z decyzji tak, jak musiał jego poprzednik z Hummelsem i Muellerem przed Euro 2020.
Do jakich wniosków by nie doszedł, kręgosłup, będący w dobrym piłkarsko wieku, wsparty kilkoma talentami i ewentualnie weteranami, już ma. Musi z nich jednak zrobić drużynę, bo od kilku lat Niemcy są silni już tylko na papierze. Przestał ich też otaczać nimb jakiejś potężnej mocy mentalnej, grania do końca i bycia drużyną turniejową. Najsłynniejszy cytat Gary’ego Linekera nie ma dziś już nic wspólnego z rzeczywistością. Gdyby chcieć dostosować go do współczesności, trzeba by powiedzieć, że piłka nożna to taka gra, w którą Niemcy grają pięknie jak nigdy, a przegrywają jak zawsze.
WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA: