Mnóstwo emocji poza boiskiem. Niezwykle gorąca konferencja prasowa, która aż kipiała polityką ze strony dziennikarzy. Przypominanie skomplikowanej historii. Atmosfera przed meczem Iranu z USA była niezwykle napięta i wydawało się, że na boisku będzie tak samo. W tym kontekście wyszło… średnio.

Być może jednych i drugi przytłoczyła stawka spotkania, którą był awans do 1/8 finału katarskiego mundialu. Irańczykom – przy założeniu, że Walia nie sprawi sensacją z Anglią – do pełni szczęścia wystarczał remis. Mający dwa punkty Amerykanie musieli wygrać, tu nie było miejsca na żadne kalkulacje.
Iran – USA 0:1. Bez mocnej wymiany ciosów
Można było mieć nadzieję, że na murawie będą leciały wióry, tymczasem długo wiało z niej nudą. Iran w ogóle nie krył się z tym, że dopóki będzie 0:0, ani myśli odważniej atakować. Mimo to fakt, iż do przerwy nie tylko nie oddał żadnego strzału, ale nawet nie miał jakiejś okazji czy przynajmniej ciekawszego zalążka akcji, zaskakuje na minus.
Zawodnicy USA siłą rzeczy wyraźnie dominowali, ale w ataku pozycyjnym się męczyli. Jak już udało się stworzyć zagrożenie, w finalnym momencie brakowało dopieszczenia strzału lub ostatniego podania. Prym w tych kwestiach wiódł zwłaszcza Timothy Weah, który był aktywny, ale jednocześnie dość irytujący w swoich poczynaniach.
W końcu jednak irański mur udało się przełamać. Weston McKennie w środku pola przez ponad pół godziny pozostawał w cieniu Yunusa Musaha i bardzo dobrego od początku do końca kapitana Tylera Adamsa, ale jak już się przebudził, to na całego. Pomocnik Juventusu pięknie podał do wbiegającego prawą stroną Sergino Desta, a ten zgrał do rozpędzonego Christiana Pulisica, który był szybszy od obrońców i posłał piłkę do siatki.
Przypłacił to kontuzją. Pierwszą połowę na słowo honoru zdołał dokończyć, lecz po przerwie musiał już zostać zmieniony.
Iran chciał, ale nie potrafił
Iran od razu po straconej bramce trochę się otworzył, gra wreszcie przestała być jednostronna, ale na awans po prostu nie zasłużył. Jeżeli w takim meczu oddajesz raptem cztery strzały (pierwszy w 52. minucie), a jedyny celny dopiero w samej końcówce, to nie ma o czym mówić. Zresztą, ten „celny” to prawdopodobnie wślizg Taremiego z doliczonego czasu, po którym piłka przeleciała między nogami wychodzącego Matta Turnera i gdyby w bramce nikt się nie znajdował, może jakimś cudem by się do niej dokulała. Turner był jednak asekurowany przez kilku kolegów i nie było mowy, by coś złego mogło się Amerykanom stać.
Tak naprawdę Irańczycy mieli dwie niezłe sytuacje: Ghoddos niecelnie przymierzył w dalszy róg po akcji Gholizadeha, a w końcówce Pouraliganji uderzał głową tuż obok słupka po dośrodkowaniu z rzutu wolnego. To wszystko. Potwierdziło się, że podopieczni Carlosa Queiroza kompletnie nie mają planu B, gdy pierwsi stracą bramkę.
Gra na wynik USA
Nad postawą Amerykanów nie będziemy się przesadnie rozpływali, bo w drugiej połowie totalnie się wycofali. Poza zepsutym rzutem wolnym i jedną kontrą z samej końcówki, nie wypracowali niczego. W przekroju całego meczu byli jednak bezdyskusyjnie lepsi, więc niech świętują. Gregg Berhalter trafił ze składem. Zaryzykował, wstawiając do środka obrony Cartera-Vickersa za wcześniej chwilami niepewnego Zimmermana i mógł triumfować, widząc, jak obrońca Celtiku radzi sobie z Taremim. As FC Porto starał się jak mógł, był pod grą, ale tego dnia został schowany do kieszeni przez amerykańską defensywę i tylko z rzadka wychylał głowę.
Udało mu się to w ostatniej akcji spotkania, po tym wspomnianym wślizgu, gdy jeszcze domagał się rzutu karnego. Mateu Lahoz pozostawał głuchy na jego prośby i groźby. Persowie od pewnego momentu co chwila domagali się użycia gwizdka. Trzeba oddać hiszpańskiemu arbitrowi, że wytrzymał ciśnienie, nie podjął żadnej kontrowersyjnej decyzji i zamiast rozpalać emocje, raczej je tonował. Tak trzymać.
Amerykanie o ćwierćfinał zmierzą się z Holandią, która z grupy wyszła truchtem i w żadnym spotkaniu nie zachwyciła. Pora się przekonać, czy była to pewna kalkulacja, czy też możliwości Oranje tym razem są mocno ograniczone.
WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA W KATARZE:
Fot. Newspix
Tak się często kończy granie na remis (Iran w I połowie) przeciwko drużynie, która MUSI wygrać (USA) by awansować. Obawiam się że jutro Czesio też zagra na remis, przeciwko Argentynie która musi wygrać.
Oczywiście, że tak „zagra”.
Śmieszy mnie ten rubaszny grubasek, który na Meksyk i Arabię Saudyjską wyszedł mega defensywnie, a przed starciem z Argentyną bredzi, że granie na 0:0 to proszenie się o problemy 🙂 Polska bezmyśl szkoleniowa w pigułce.
Może jestem przewrażliwiony, ale to nie był normalny mecz. Ja wiem, że nawet w odstępie paru dni można na mundialu zagrać świetny mecz, a potem słaby, ale nie mogę uwierzyć, że z Walią Irańczycy gotowi byli dać urwać sobie nogę, a w meczu z USA (!) kopali sobie nieśmiało i oddali jeden celny „strzał”, a w kilkanaście sekund po meczu, kiedy w teorii powinni być załamani albo padnięci, to sobie beznamiętnie spacerowali po murawie. Przykre to.
Jeden ze slabszych meczow mundialu z tych ktore dotad widzialem. Zachowujac proporcje typowy Eklapowy mecz walki,co podkresla nawet sytuacja ze strzelcem jedynego gola ktory wskutek tej wlasnie walki przy golu nawet na II polowe nie wyszedl. Iran w meczu z Walia wydarl sobie fajne wspomnienia jednak dzis bylo widac az zbyt wyraznie i brak umiejetnosci i brak jakiegokolwiek innego pomyslu niz jebanie lagi w pole karne. Ich awans kosztem nie urywajacych dzis rowniez dupy Stanow to bylaby ogromna niesprawiedliwosc. I nie,nie trzeba mi przypominac ze futbol nie jest sprawiedliwy
Bo lagę to trzeba umieć.
Iran i Ekwador wyszły na mecz po remis. Jadą do domu. Dzisiaj Polska wychodzi zremisować z Argentyną. To, że przegra – jest pewne. Pytanie, co wydarzy się w meczu Arabii z Meksykiem.
Tyler Adams póki co jako jedyny, może od biedy Gakpo obok niego, jako ktoś wyróżniający na mundialu z ludzi z ewidentnie drugiego szeregu.