Końcowe odliczanie. Już lada moment Argentyna rozpocznie emisję serialu zatytułowanego „Ultimo Baile”. Zapowiedziano siedem odcinków, włącznie z wielkim finałem – tytułem mistrza świata.
Czy jednak są powody, by zaufać argentyńskim scenarzystom i reżyserom na tyle, że będzie można z czystym sumieniem polecić tę produkcję?
Reprezentacja Argentyny: spacer na piasku Emiratów
Zacznijmy od ostatniego sprawdzianu kadry, czyli meczu ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. A raczej jednostki treningowej, która w niczym nie przypominała nawet sparingu. Argentyna, świadoma poziomu swojego przeciwnika, zagrała podobnie jak podczas wrześniowego zgrupowania. W dużym uproszczeniu – lajtowo, odprężająco, spokojnie z elementami zrywu przy nadarzającej się okazji. Podopieczni Scaloniego od początku ustawili wysoki pressing, w którym szybko zgarniali od przeciwnika piłkę, próbując jednocześnie po kilku podaniach znaleźć okazję do strzelenia bramki.
I dlatego po pierwszej połowie ze spokojem schodzili na przerwę przy prowadzeniu 4-0, gdzie Di Maria (2 gole i asysta) i Messi (gol i asysta) rozprawiali się z defensywą przeciwnika przy pomocy Juliana Alvareza (strzelca pierwszej bramki). Jeśli ktoś oglądał skrót z samymi bramkami, może zobaczyć, z jaką precyzją i lekkością zarówno Angel, jak i Leo zdobywali swoje gole (cuda, warto to podkreślić). Ale dlatego też przy komfortowym wyniku nastąpiło wyraźne odprężenie. W drugiej połowie rywale zaczęli częściej dochodzić do głosu, lecz z racji wyraźnie ograniczonych umiejętności, jak i samego podejścia obu stron do tego pojedynku, poza jedną naprawdę poważną sytuacją, gdzie piłkę z linii bramkowej wybił German Pezzella, więcej problemów przeciwnik Argentyny nie stworzył. Gdy Joaquin Correa dopełnił dzieła piątą bramką, wszystko stało się jasne – 36 mecz bez porażki. Łatwe, banalne i spodziewane zwycięstwo Argentyny, choć wbrew pozorom nie aż tak imponujące stylowo, jak wskazywałby wynik końcowy 5-0.
I tu zmierzamy do pierwszych wniosków. Rywal niskiej klasy, ucieszony z tego, że w ogóle mógł sprowadzić Messiego do siebie. Gdyby któremukolwiek z kadrowiczów Scaloniego stała się większa krzywda, od razu byłby na czarnej liście w oczach Argentyńczyków. I dlatego też w trakcie spotkania dość mocno rzucało się w oczy to, że pomimo dość wysokiego pressingu, Argentyna wzorem spotkań wrześniowych zostawiała sporo przestrzeni między liniami. Ponownie zawodnicy, gdy już stracili zainteresowanie samym spotkaniem, byli nie w pełni skoncentrowani i przygotowani do przyjęcia piłki od partnera. Poza Messim, Di Marią, De Paulem i Paredesem – żelazną podstawą reprezentacji, reszta mimo prób miała jedynie momenty solidnej gry, które nie wybijały jej powyżej przeciętności. Brakowało przy korzystnym wyniku motywacji i chęci na więcej, nawet jeśli argumentów ZA odpuszczaniem spotkania było więcej niż PRZECIW (co zmusza do zastanowienia się nad sensem rozgrywania tego sparingu).
Tym samym nie był to wiarygodny test możliwości kadry, a bardziej mecz na podtrzymanie dobrego nastroju. Potwierdził przede wszystkim to, jak bardzo wszyscy będą tęsknić za Lo Celso. Mac Allister, będący skądinąd w wysokiej formie w Brighton, jest zawodnikiem grającym prostymi środkami i bardziej schematycznie w ataku od piłkarza Villarrealu. Mimo asysty przy bramce Di Marii jego zagrania są raczej efektem pracy rzemieślniczej niż artysty estradowego, co w meczu z ZEA, było zbyt dostrzegalne (nawet jeśli z 26 podań wszystkie celnie trafiły do adresata). Z drugiej strony rekompensował to swoim największym atutem – odbiorem piłki, pressingiem i grą obronną. Gdy Paredes wychodził zbyt wysoko, Alexis szybko łatał dziurę po koledze (oczywiście do momentu chęci dalszej gry, który słabł z każdym kolejnym golem). Nie najlepiej funkcjonowali także boczni obrońcy – o ile Acuna próbował szukać miejsca na lewej stronie z Mac Allisterem, o tyle Foyth wyglądał przeciętnie w każdym aspekcie piłkarskiego rzemiosła. Po świeżo przebytej kontuzji kolana widać, że Juan poruszał się tak, jakby miał nogi z waty.
W drugiej połowie sztab wprowadził kilku zmienników oraz przestawił grę drużyny na system 5-3-2, który był stopniowo wdrażany podczas treningów kadry we wrześniu. Foyth zszedł do środka złożonego z trójki obrońców razem z Pezzellą i Lisandro Martinezem (grającym na pozycji półlewego obrońcy), Montiel i Molina weszli z ławki na pozycje wahadłowych (Molina nietypowo zagrał na lewej stronie). Joaquin Correa z kolei zluzował Juliana Alvareza i obaj – choć zanotowali finalnie po jednym trafieniu – nie błysnęli niczym szczególnym. Choć na korzyść Alvareza przemiawia fakt, że jest on zawodnikiem z o wiele wyższą dynamiką od Tucu Correi. A także to, że wygląda pewniej jako druga opcja za Lautaro Martineza, bądź w skrajnym przypadku za Di Marię (choć skrzydłowym Julian jest bardziej umownym aniżeli realnym).
W meczu z ZEA pojawił się promowany na każdy możliwy sposób Enzo Fernandez, który zaliczył dość dyskretny jak na siebie występ, bez większego szału. I tu uwaga warta szczególnego odnotowania. Enzo ma talent i niewątpliwie można wróżyć mu wielką przyszłość – nie tylko tą klubową, ale przede wszystkim tą reprezentacyjną (o której już wcześniej pisaliśmy). Ale w oczach sztabu trenerskiego na ten moment to nie jest pierwszoplanowe zastępstwo za Lo Celso w kontekście mundialu.
Po pierwsze – nie zaadaptował się jeszcze do roli zawodnika grającego aż tak wysoko w systemie Scaloniego. Owszem, Enzo umie rozgrywać piłkę, ale bardziej efektywnie wygląda, gdy robi to z głębi pola z udziałem środkowego obrońcy, niż rozrywając ją z innymi bardziej ofensywnymi graczami (a przynajmniej w reprezentacji, do której dopiero co wchodzi). Po drugie – zmiana strefy z lewej na prawą oraz współpraca z De Paulem wygląda póki co bardzo opornie. To znaczy Rodrigo uparcie trzymał się prawej strony i pilnowania Messiego, przez co brakowało synchronizacji i płynnego przejścia z Enzo, gdy takowe sytuacje się nadarzały (choć w Benfice Enzo gra po lewej stronie, nadal naturalnie komfortowo czuje się po prawej). Po trzecie – Enzo potrafi czytać grę, ale nie wszyscy czytają ją razem z nim. Można założyć z całą pewnością, że gdyby Fernandez mógł pojawić się w reprezentacji wcześniej, znalezienie wspólnego języka z Paredesem/De Paulem na wypadek zmiany z Lo Celso nie stanowiłoby problemu. Niestety ze względu na zakorzenioną w Ameryce Południowej hierarchię Enzo jest dopiero na etapie udowodnienia wszystkim, że to miejsce mu się należy. Dlatego też wybór pomiędzy Mac Allisterem a Papu Gomezem wydaje się dla sztabu nie tyle co pewniejszy i do niego ma większe zaufanie. I to pomimo faktu, że może na tym ucierpieć sama jakość gry drugiej linii w tej strefie boiska.
Reprezentacja Argentyny: witam i o zdrowie się pytam
Zawodnicy do ZEA przyjeżdżali w różnych terminach. Łączyła ich wspólna radość z tego, że znów się widzieli. Uśmiechy od ucha do ucha, wesoła atmosfera i dowcipy z udawanej kontuzji – tak wyglądały pierwsze treningi Albicelestes. Lecz nie u wszystkich panował optymistyczny nastrój.
Sztab szkoleniowy od września chodził poddenerwowany, kiedy spływały kolejne raporty medyczne kadrowiczów. W październiku było podobnie. A w miesiącu inaugurującym mundial, czyli listopadzie, sytuacja uległa co prawda poprawie, ale nie w wymarzonej przez trenerów sytuacji. Szczególnie monitorowano stan zdrowia Paulo Dybali, Nicolasa Gonzaleza, Joaquina Correi, Marcos Acuny, Juan Foytha, Cristiana Romero, Leandro Paredesa i Angela Di Marii. O ile ci dwaj ostatni według badań na miejscu wydobrzeli na tyle, że z nimi problemów nie będzie, o tyle wątpliwy pozostał temat pozostałych „niesprawnych”.
W przypadku Foytha i Dybali rekonwalescencje przebiegały bardzo dobrze. Dla nich gra toczyła się faktycznie o zabukowanie biletów do Kataru, a szczególnie wyróżniał się w tym aspekcie Dybala. Zawodnik Romy przez 4 godziny dziennie rehabilitował się i dochodził do pełni zdrowia. I osiągnął ten stan rzeczy szybciej, niż zapowiadały to prognozy lekarzy. Był zdeterminowany do tego stopnia, że codziennie wysyłał sztabowi raporty kontrolne na dowód tego, jak bardzo zależy mu na udziale w MŚ. I trzeba przyznać, że odbyło się to z odwzajemnioną reakcją trenerów kadry, bo powołanie na mundial otrzymał. A na miejscu okazało się, że z jego zdrowiem jest dobrze. Może nie idealnie, ale na fazę grupową ma być w 100% gotowy do gry. Być może trąci to naiwnością, ale o tę dwójkę mocno zabiegał też sam sztab szkoleniowy. A to szczególnie dla Dybali jest jasnym sygnałem co do „odrobionej pracy domowej” z tematu bycia godnym i odpowiednim do gry w reprezentacji (nawet jeśli to będzie rola rezerwowego).
Wątki Cristiana Romero i Marcosa Acuny można połączyć w jeden. Obaj, a w szczególności lewy obrońca z Sevilli, cierpią na nawracający dyskomfort mięśni nóg. O ile panowie trenują przez większość jednostek normalnie, o tyle w trakcie zajęć treningi mają czasem w trybie indywidualnym. Warto przypomnieć, że Acuna z problemem zdrowotnym mierzy się od wakacji, kiedy pojawiały się pierwsze wzmianki o możliwej operacji, która mogłaby ten problem wyeliminować. Ostatecznie zawodnik odwlekał sprawę (bo chciał grać) i niewykluczone, że po mundialu będzie jednak zmuszony do „rozwiązania problemu” z niekorzyścią dla jego klubu.
Z kolei Romero podobnie zdrowie nie oszczędzało. Choć tutaj pojawiały się głosy, że mógł on sam celowo się „oszczędzać”, żeby bardziej poświęcić się i być gotowym dla reprezentacji (w tym sezonie nie zagrał w aż połowie spotkań ligowych). Warto przypomnieć, że Romero był jednym z tych „buntowników” w 2021 roku, którzy wbrew decyzjom władz Premier League zdecydowali się lecieć na mecz reprezentacji do Brazylii. Było to wtedy, gdy cały świat walczył z COVID-19, a kraje z Ameryki Południowej miały restrykcyjne prawa wobec osób przybywających do nich z Wielkiej Brytanii. Tottenham początkowo również się opierał, ale w końcu puścił jego oraz Lo Celso na zgrupowanie kadry. Kibice z Argentyny docenili patriotyczny gest i przywiązanie do ojczyźnianych barw. Ale kibice Kogutów wraz z szefostwem uznali to za brak szacunku. W końcu to jego pracodawca, który ponosi największe koszty jego utrzymania i ma również mocne argumenty.
I na końcu mamy dwie straty, które otaczała aura pewnej niejasności – Joaquin Correa oraz Nicolas Gonzalez. Ten pierwszy zagrał w meczu z ZEA, ale pnim miał według oficjalnego raportu sztabu medycznego odczuwać bardzo silny dyskomfort lewego kolana, co ostatecznie wykluczyło go z udziału w MŚ. Jego nazwisko na liście niezdolnych do gry, mając na uwadze nie najlepszą formę w Interze i pewne ograniczenia techniczne, była poniekąd dobra wiadomością dla samej reprezentacji. Zastępcą został Thiago Almada z Atlanty United, o którym już wcześniej pisaliśmy w kontekście imponującej według sztabu dyspozycji na treningach podczas wrześniowego zgrupowania. Choć z podkreśleniem, że jego wprowadzenie do kadry może nastąpić po mundialu i to pod warunkiem, że będzie już zawodnikiem klubu z Europy. Proces ten jednak przyspieszono, z czego ucieszy się agent zawodnika – jeśli Thiago dostanie parę minut, w których oślepi cały świat swoim rzeczonym talentem, może liczyć na sowitą prowizję.
Natomiast Nico Gonzalez to druga obok Lo Celso ważna postać reprezentacji. Na pozycji lewo-skrzydłowego Argentyna miała błyskotliwego, szybkiego, świetnego technicznie i co ważne niezwykle inteligentnego zawodnika, który umiejętnie absorbował swoją osobą uwagę bocznych obrońców. Wielu powie, że w tych 21 spotkaniach strzelił trzy gole i zaliczył jedną asystę. Lecz to, ile bramek wypracował tylko dzięki temu, że jeden z zawodników przeciwnika stracił koncentrację przy pilnowaniu innego, jest bezcenne. Niestety kontuzje nie oszczędzały go w ostatnich miesiącach (4 urazy w dwa miesiące) i również tu jego mięśnie nie wytrzymywały trudów sprawnościowych na treningu. W jego miejsce wskoczył Angel Correa, który nie tylko sprawia, że liczba zawodników z nazwiskiem Correa będzie się zgadzać. Ale jest też na wskroś uniwersalny, nawet jeśli jego forma jest dyskusyjna (choć w Atletico niektórzy uznają to za pozytywne wyróżnienie). Podobnie jak Almada – będzie on tylko opcją z dalszego rzędu.
Reprezentacja Argentyny: kilka uwag wartych wyjaśnienia
Na koniec pozostaje zatem pytanie: Czego możemy się spodziewać po Argentynie? To, że jest zafiksowana na cyfrze 5, Leo Messim i trzecim tytule mistrzowskim – nie podlega żadnej dyskusji. Będąc już na skraju mundialowej gorączki, kibice są już tak silnie przewrażliwieni na punkcie znaków, symboli i magii liczb, że każda kolejna wiadomość z obozu kadry jest wiadomością dnia. Dla nas mecz o wszystko zaczyna się już wraz ze startem spotkania z Meksykiem, zaś dla Argentyny rywalizacja z Arabią Saudyjską jest spokojnym wejściem w tryby mundialowej maszyny. Z Emiratami mogli pobiegać pięć minut, zrobić to, co należało zrobić, a potem się przespacerować. Nie martwiłbym się o ich motywację. A prędzej o to, jak zareagują, gdy powstanie problem, z którym nie mieli się okazji zbyt często mierzyć w trakcie tych 36 spotkań, gdy byli stroną przeważającą. Chodzi mianowicie o jedną ciekawostkę. W ciągu tej świetnej serii spotkań tylko cztery razy przeciwnik był tym, którzy strzelił bramkę Argentynie jako pierwszy:
– towarzysko (9.10.2019) z Niemcami, mecz zakończony remisem 2-2,
– towarzysko (18.11.2019) z Urugwajem, mecz zakończony remisem 2-2,
– w meczu el. MŚ (13.10.2020) z Boliwią, zakończonym wygraną Argentyny 2-1,
– w meczu el. MŚ (13.11.2020( z Paragwajem, zakończonym remisem 1-1.
Gdyby uwzględnić wszystkie spotkania za kadencji Scaloniego, to lista powiększyłaby się o kolejne cztery spotkania. To odpowiednio starcia z Brazylią (towarzysko i na Copa America 2019) oraz z Paragwajem i Kolumbią (również na turnieju Copa America 2019). Nawet jeśli ktoś powie o nie zawsze wysokim poziomie wszystkich przeciwników, to i tak sytuacja, w której Argentyna w 50 spotkaniach jako pierwsza gola traciła tylko osiem razy, robi wrażenie.
Jak można było zauważyć, pewne zjawiska i procesy w kadrze następowały momentami zbyt chaotycznie. Czasem były pozbawione logiki. I dlatego pewnie nigdy się nie dowiemy, czy te kontuzje Gonzaleza i Correi miały coś z prawdy, czy były jedynie blefem, którym sztab grał przed całym światem. Czemu? Jeśli nawiążemy do słów Scaloniego po meczu z ZEA, gdy powiedział o „kłopotach zdrowotnych w kadrze, tuż po przyjeździe wszystkich zawodników”, to od razu u paru dziennikarzy pojawiły się sugestie, że zawodnicy z powodu ambicji i pragnienia gry na MŚ u boku Leo mieli „symulować swoje urazy”. I gdyby ot tak, nagle na mundialu dawali z siebie wszystko, gdy w klubie nie grali, „bo bolało”, mogłoby to stworzyć niepotrzebne tarcia w przyszłości z pracodawcami (w końcu historia Cristiana Romero nie jest przypadkowa).
Sami piłkarze już po przylocie do Kataru zdążyli zjeść pierwsze asado, a internet obiegły relacje Otamendiego z Instastories, gdzie zapowiedział „chrzest dla Gertha” (czwarty bramkarz reprezentacji, który oficjalnie jest zgłoszony jako członek delegacji reprezentacji), który w Argentynie zgodnie z tradycją polega na goleniu delikwentowi głowy, ale w jak najbardziej szalony sposób. W internecie znajdziecie wiele takich zdjęć, odsyłam do zapoznania się z fryzjerskimi zdolnościami „starszyzny” w klubach argentyńskich. Jednak z nagrania stopera Benfiki szczególnie ważny był kadr, gdy skierował swoje kroki do Messiego, który rozmawiał na tyle samolotu z Papu Gomezem i De Paulem. Ten ostatni, który jest już od dwóch lat uważany za „głównego ochroniarza Leo”, w żarcie, ale jednak zastawił Nico drogę do zbicia piątki z Leo, rzucając krótkie: „dokąd?”. Jeśli ktoś oglądał film „Bodyguard” z Kevinem Costnerem, to jego obsesję na punkcie ochrony Messiego należy jeszcze pomnożyć. Czyli możemy sobie z tego żartować, ale odradziłbym pomysł nałożenia jakiegokolwiek plastra na Leo w trakcie spotkania na murawie. Bo Rodrigo jest jednym z tych, który odrywa je bardzo szybko. Szczególnie w reprezentacji, która w chwili próby zmienia każdego Argentyńczyka w zawodnika grającego lepiej niż w klubie.
Na początku pisałem o serialu składającym się z siedmiu odcinków o drodze do trzeciego mistrzostwa świata dla Argentyny. Tytuły trzech pierwszych już znamy, choć scenariusz do nich napisze życie. Następne cztery są jedynie zaplanowane. I choć nie wiemy, czy do ich emisji dojdzie, czy też nie, to w Argentynie wszyscy wierzą, że finał tej produkcji przypadnie na 18 grudnia. To data szczególnie wyjątkowa, gdy weźmiemy pod uwagę też to, że kibice odkryli całkiem niedawno, że Diego Maradona wystąpił kiedyś w programie „TyC Sports” o nazwie „Mar de Fondo” w 2004 roku. W trakcie wywiadu za jego plecami znajdował się plakat z zapowiedzią występu teatru muzycznego Falta y Resto. Data? 18 grudnia. Dla przesądnego Argentyńczyka nie potrzeba zbyt wiele. „Znak Niebios”. Nawet ostatnia reklama Adidasa w Argentynie z Messim, któremu komputerowo odtworzono jego cztery awatary z poprzednich mundiali, by wspólnie pokopali piłkę na murawie, jest wymowna. W tle piosenka grupy Opus „Live is Life”, która znana była z tej magicznej rozgrzewki Maradony przed meczem Napoli z Bayernem. Cóż bardziej uderza w sentymentalne struny niż takie symbole? Ckliwe, ale Argentyńczyk to wchłonie. Mało? Parę dni wcześniej Kelly Olmos, minister pracy w Argentynie, pytana o poważne sprawy gospodarcze, słabnącą gospodarkę, szalejącą inflację, która zaraz w kraju przekroczy 100%, odpowiedziała: „Później będziemy kontynuować walkę z inflacją. Najpierw niech Argentyna wygra mundial, bo jeden miesiąc nic w tej naszej sytuacji nie zmieni”.
Dla nas odcinek numer trzy serialu „Ultimo Baile” będzie wyjątkowy, bo z naszym udziałem. I wiem jedno. Tego dnia pokłady sarkazmu, ironii, żartu wagi ciężkiej i lekkiej oraz czarnego humoru zaleją internet bardziej niż hasło „Messi vs Lewandowski”. Jestem niezwykle ciekawy tego, kto zwycięży na wojnie kibicowskiej – „Polska Górą” czy „Vamos Argentina”. Kwestia walki na murawie to z kolei wątek, który będzie dla kogoś początkiem lub końcem katarskiego turnieju. Do meczu podchodzę wyjątkowo emocjonalnie. Polska to moja ojczyzna, Argentyna to moja miłość. I gdy ktoś spyta się mnie, komu w tym meczu będę kibicował, to odpowiem krótko i precyzyjnie…
Tym dobrym.
MICHAŁ BOROWY
Więcej o reprezentacji Argentyny:
- Do you need doctor or not? Tell me! Problemy zdrowotne Argentyńczyków
- Wszystko, co powinieneś wiedzieć o argentyńskiej kadrze po ostatnim zgrupowaniu
- Scaloni, Aimar, Samuel, Ayala i… Manna. W czym tkwi siła argentyńskiego sztabu?
- Spina o yerba mate, czwarty bramkarz i strata Lo Celso. Co słychać w argentyńskiej kadrze?