Reklama

Igelit zimą się sprawdził. Czy to przyszłość skoków narciarskich?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

09 listopada 2022, 19:46 • 14 min czytania 9 komentarzy

Gdy ogłoszono, że inauguracja Pucharu Świata w Wiśle odbędzie się na igelicie, wiele osób nie potrafiło sobie tego wyobrazić. Po konkursach można jednak napisać, że wszystko wyszło naprawdę dobrze. Owszem, wizualnie śniegu brakowało. Ale sami skoczkowie podkreślali, że było bezpieczniej i skakało się świetnie. A skoro tak, to powstało pytanie: czy to właśnie przyszłość całej dyscypliny?

Igelit zimą się sprawdził. Czy to przyszłość skoków narciarskich?

Owszem, pierwotnie organizacja Pucharu Świata na igelicie faktycznie brzmiała jak żart. Jednak żartować nikt nie miał zamiaru, a organizatorzy konkursów w porozumieniu z Międzynarodową Federacją Narciarską (FIS) pracowali nad tym, by wypadło to jak najlepiej. Choć sami przyznają, że nie reklamowali tego jako rewolucji, bo nie spodziewali się, że konkursy w takiej formule wypadną przesadnie dobrze. A jednak wszystko wyszło lepiej, niż się spodziewano, co przyznają nawet ci, którzy wcześniej byli wobec nich sceptyczni.

Zwłaszcza – co istotne – lepiej było pod względem bezpieczeństwa. I od tego zacznijmy.

Bezpieczniej i oszczędniej

– Będziemy oczywiście testować nowość. Dyrektor Sandro Pertile nalegał, by zrobić próbę Pucharu Świata bez śniegu. Argumentował, że w przyszłości to będzie standard. Zgodziliśmy się. Nie chcieliśmy kombinować. Po 11 latach przyzwyczaiłem się do eksperymentów na obiekcie imienia Adama Małysza – mówił Andrzej Wąsowicz, szef komitetu organizacyjnego PŚ w Wiśle we wrześniu, w rozmowie z TVP Sport.

Reklama

Kiedy jednak zadzwoniliśmy do niego wczoraj, dwa dni po zawodach, przyznał wprost, że był do całej sprawy nastawiony sceptycznie, raczej nie oczekiwał, że okaże się to sukcesem. A jednak, jak mówi, teraz patrzy na to już zupełnie inaczej. I uważa, że była to właściwa decyzja.

Z perspektywy czasu – patrząc na oszczędności, jakie dzięki temu wystąpiły – nie mam już wątpliwości, że nam się to opłacało. Cała ta inauguracja to była przemyślana próba, by pokazać innym organizatorom konkursów Pucharu Świata, że w takich warunkach można startować na igelicie i nie odwoływać zawodów. Po tych konkursach już wiemy, że faktycznie tak jest. Z tego powodu zorganizowano te zawody w Wiśle.

Oszczędności to jedno. Druga rzecz, że przed inauguracją Pucharu Świata w Polsce występowały wręcz anomalie pogodowe. Temperatury sięgały nawet 20 stopni Celsjusza, a mówimy w końcu o przełomie października i listopada. Gdyby chcieć zorganizować konkurs na sztucznym śniegu w takich warunkach, absolutnie nie byłoby na to szans. Abstrahując już od kosztów – w dzisiejszych czasach wyższych niż zazwyczaj – produkcji białego puchu, to po prostu nie udałoby się utrzymać zeskoku w akceptowalnym stanie.

Igelit sprawił, że było bezpieczniej. I to nie tylko w porównaniu do tego, co byłoby, gdyby spróbować skakać na śniegu, ale nawet od typowego konkursu w Wiśle.

– Jestem zadowolony z takiej inauguracji Pucharu Świata. Mieliśmy równe lądowisko. Wykonywanie telemarku na robionym na siłę w listopadzie śniegu zawsze było ryzykowne. Po jednym z nich upadłem, byłem cały poharatany i nawet tego momentu nie pamiętam, bo film mi się urwał. A w tych warunkach można było “iść” jak na normalnym śniegu. Na igelicie jest elegancko. Prawdziwy śnieg dostaniemy za niedługo, w Finlandii – mówił pod skocznią w Wiśle Piotr Żyła.

Reklama

Całą inaugurację oceniam lepiej, niż się spodziewałem – mówi nam Jan Winkiel, sekretarz generalny Polskiego Związku Narciarskiego. – Dostaliśmy zresztą spory pozytywny feedback, zaczynając od zawodników, którzy przecież są najważniejsi. Od klasycznego Pucharu Świata te konkursy różniły się wieloma rzeczami, ale większością pozytywnie – przede wszystkim nie było nierównego zeskoku i mimo trudnych warunków atmosferycznych można było to wszystko swobodnie przeprowadzić, tory najazdowe wytrzymały deszcz i temperatury. Od strony sportowej było super. Daje to możliwość zmiany całego systemu, żeby było bezpieczniej.

A warto tu dodać, o czym napomyka sam Winkiel, że igelit w Wiśle i tak nie jest… tak dobry, jak mógłby być. – Przez coroczne procesy walki ze śniegiem, mocno oberwało całe deskowanie skoczni. Zresztą ten obiekt ma już swoje lata, deskowanie cierpi, co roku wymieniamy je w pewnym stopniu, ale przydałby się mu pewnie remont generalny. Więc igelit przez to wszystko nie jest idealny, ale i tak dużo bezpieczniejszy od śniegu, równiejszy, daje zawodnikom komfort – uzupełnia.

Śnieg w Wiśle jednak od lat był problemem. To specyficzna skocznia, na której trudno go rozprowadzić, nie ma odpowiedniej przestrzeni dla ratraka. W efekcie zeskok często bywał nierówny, skoki kończyły się zachwianymi lądowaniami, bywało że i upadkami, choćby tym Piotra Żyły, o którym ten sam wspominał. W dodatku o śnieg trzeba było dbać, a skoczkowie wychodzili na niego dopiero przed samymi zawodami. Przy inauguracji w systemie hybrydowym mogli skakać już ponad tydzień wcześniej, testując tory lodowe (które zresztą są dla nich elementem istotniejszym, niż to, na czym lądują), zamontowane na skoczni.

Upadek Piotra Żyły w 2019 roku z perspektywy trybun

Do tych wszystkich argumentów przychyla się też były skoczek, a dziś trener – Jakub Kot.

Wizualnie nie było to najpiękniejsze widowisko, bo było zielono, szaro, buro i ponuro. Musimy być jednak realistami. Jest początek listopada, mamy wysokie temperatury. Chyba nikt nie miał wątpliwości, że w tych warunkach i przy aktualnych cenach energii, produkcja śniegu na siłę byłaby po prostu nieopłacalna. W poprzednich latach przygotowanie tego zeskoku kosztowało mnóstwo wysiłku i pieniędzy. Zazwyczaj i tak było nierówno, bo to zupełnie inny śnieg niż naturalny. Na pewno w tym sezonie było bezpieczniej. Sami zawodnicy wiedzieli, na czym stoją. Zdają sobie sprawę, że klimat się zmienia i tak to wszystko musiało wyglądać. Każdy wolałby skakać w zimie, ale to było chyba jedyne wyjście w tym terminie. Jak wyszło? Fajnie.

Nie ma co ukrywać – bezpieczeństwo skoczków to najważniejsza rzecz. Tu więc igelit wygrał, zresztą nasza kadra ma wrócić do Wisły, by tam trenować przed wyjazdem do Kuusamo, a to najlepszy dowód na to, że skakało im się tam dobrze.

Pytanie brzmi: co z tym wszystkim zrobić dalej?

Sztuka przyzwyczajenia

To takie stare, dobre uczucie z czasów, kiedy byłem mały. Kiedy spadał śnieg zaczynaliśmy skakać. To coś wyjątkowego i naprawdę będę za tym tęsknić. Teraz czuję się prawie gotowy do pracy i do rozpoczęcia sezonu, ale jednak tak nie do końca. Wiele osób podrapie się po głowie i zastanowi się o co w tym chodzi. To wszystko jest trochę dziwne. Zaskakująco wiele osób nie wie, że latem skaczemy na nartach i nie wie, że lądujemy wtedy na igelicie – mówił jeszcze przed konkursami w Wiśle Johann Andre Forfang na łamach portalu Nettavisen.

Z Forfangiem niekoniecznie zgadzali się nawet jego koledzy z kadry – Marius Lindvik i Halvor Egner Granerud podkreślali, że wolą lądować na igelicie, byle było bezpieczniej – ale jego słowa są dość charakterystyczne. Starszemu pokoleniu kibiców skoki muszą kojarzyć się z całkowicie zaśnieżonymi obiektami, na których królowali Adam Małysz, Janne Ahonen, Martin Schmitt i inni. To naturalne, a przecież uczucie to potęgowały jeszcze choćby gry takie jak Deluxe Ski Jumping.

Jednak konkursy w Wiśle udowadniają, że do braku śniegu szybko da się przyzwyczaić. Fani zgromadzeni na miejscu właściwie ani przez moment na to nie narzekali, a w dodatku dostali świetne show, z dalekimi skokami i zwycięstwami Dawida Kubackiego. Owszem, pogoda w sobotę – w czasie pierwszego konkursu – utrudniła skoczkom i fanom życie, ale możliwe, że gdyby na zeskoku leżał śnieg, a nie igelit, to zawody byłyby jeszcze gorsze, albo w ogóle się nie odbyły.

Zresztą już pojawiły się głosy, że w sumie wystarczyłoby tylko położyć igelit, ale… biały. I wizualnie, zwłaszcza w telewizji, wszystko wyglądałoby z miejsca dużo lepiej. I wcale nie jest wykluczone, że coś takiego faktycznie będzie mieć miejsce.

Skocznię w Wiśle czeka prędzej czy później remont, można by spróbować białego igelitu. Sam w sumie nie wiem, czemu utarło się, by igelit był zielony. Na pewno łatwiej wtedy utrzymać jego czystość, może chodzi też o to, żeby imitował trawę, skoro skacze się na nim latem. Wszystko jest jednak do ogarnięcia, to na pewno – mówi Winkiel.

Faktycznie, sam od razu słyszałem takie głosy, że biały igelit wystarczyłby dla innego odbioru tych konkursów. Czy to byłoby łatwe do zrobienia? Nie wiem. Pewnie trzeba by wymienić całość igelitu. Ale próbować można. Choć doszliśmy już do tego, że zawody zimowego Pucharu Świata robimy wcześniej, by uniknąć takiej sytuacji, że nagle spadnie śnieg i przez to będziemy musieli odwołać konkursy. A to już paradoks – twierdzi z kolei, nieco bardziej sceptyczny, Kot.

Obaj jednak zgodnie mówią: patrząc na obecny trend, igelit jest przyszłością. I dobrze, że taka próba już się odbyła.

Standard przyszłości

Wisła to wyjątek. Ocieplenie klimatu to jednak fakt i musimy patrzeć perspektywicznie, bo nie wiemy, co będzie za dekadę. Musimy być gotowi na każdy scenariusz. Skoki narciarskie mogą być sportem całorocznym. Możemy skakać z wykorzystaniem torów ceramicznych, lodowych i lądować na igelicie lub śniegu. To czyni naszą dyscyplinę naprawdę elastyczną i to spory atut na przyszłość – mówił niedawno Sandro Pertile, dyrektor Pucharu Świata, na łamach skijumping.pl.

Faktycznie, na wspomniany już wielokrotnie klimat z niepokojem patrzą przedstawiciele właściwie wszystkich sportów zimowych, rozgrywających się na świeżym powietrzu. To nie tylko problem skoków, ale to one – jako że w nich odnosimy największe sukcesy – interesują nas pewnie najbardziej. Zimy są coraz cieplejsze, przez co trudniej utrzymać sztuczny śnieg na skoczni w dobrym stanie, a co dopiero liczyć na to, że spadnie naturalny.

To wszystko pewnie zacznie dotykać za niedługo nawet kraje alpejskie. Widzimy co dzieje się w narciarstwie alpejskim – z różnych powodów odwoływano przecież zawody w Zermatt czy Soelden. W niedzielę rozmawiałem z naszym trenerem z alpejskiego, mówił, że w Levi, gdzie ma być następny Puchar Świata, jest teraz 16 stopni. W niedzielę trochę posypało śniegiem w Finlandii, ale dzień wcześniej nasza kadra snowboardu wysyłała mi zdjęcia ze skoczni Rukatunturi, gdzie śniegu było tyle, co w Wiśle. Pytanie brzmi: czy sport zimowy, jakim są skoki, nie stanie się sportem zimowym wyłącznie z nazwy? To problem dla wszystkich dyscyplin, a w przypadku skoków dość łatwo to rozwiązać. One zadebiutują zresztą zaraz na igrzyskach europejskich w lecie, co do niedawna było swego rodzaju herezją, a teraz staje się rzeczywistością – mówi Winkiel.

Paradoks polega na tym, że o ile skoki są sportem najbardziej „zamkniętym” na jego uprawianie – bo dużo trudniej wyjść na skocznię i nauczyć się latać, niż wyjść na stok i zacząć jeździć na nartach – o tyle tak naprawdę najłatwiej poradzić sobie w nich z problemami, jakie rzuca nam ocieplenie klimatu. Wystarczą odpowiednie tory, igelit i można organizować zawody. A w narciarstwie alpejskim czy na trasach biegowych tak się tego zorganizować po prostu nie da.

W tym wypadku to skoki faktycznie mają handicap. Na skoczni możesz skakać na igelicie, a mrozisz tylko tory, co łatwo zrobić. Problem klimatu na ten moment znika. Skoki mogą pokazać się jako zrównoważona dyscyplina, którą można uprawiać i zimą, i latem, jak mówił sam Sandro Pertile. Klimat się zmienia, więc trzeba mieć wyjście awaryjne. W tym sezonie w Wiśle był jedyny taki puchar, ale za dziesięć lat może ich być już nawet połowa w sezonie. Każdy powie, że wolałby skakać w pełni zimowych warunkach, ale jeśli pogoda nie pomaga, to lepiej rywalizować tak, niż nie skakać w ogóle. Bo pewnie taki to będzie wybór – uważa Kot.

Plus igelitu jest jeszcze jeden – w teorii postawienie na niego mogłoby pomóc w organizacji zawodów w miejscach, które do tej pory raczej by się tego nie podjęły. Nawet niekoniecznie tej najwyższej rangi, choć one też mogłyby odnaleźć nowe lokalizacje. Czy to w krajach, które ze względu na klimat nie są w stanie przygotować dobrego śnieżnego zeskoku, czy też na przykład w aglomeracjach miejskich.

Wierzę, że to może być game changer, jeśli chodzi o Puchary Świata w dużych miastach. To jest pierwsza i najważniejsza moim zdaniem rzecz związana z igelitem. Budowa naśnieżanej skoczni w mieście to niesamowity koszt. A postawienie tymczasowego obiektu, na którym położy się igelit, zamiast go naśnieżać, jest przystępną cenowo operacją, biorąc pod uwagę potencjał takich konkursów – mówi Winkiel. I trudno odmówić mu racji: wyobraźcie sobie na przykład Puchar Świata w Warszawie. Albo w Paryżu, z wieżą Eiffla w tle. Marketingowo mogłoby to wynieść skoki na zupełnie inny poziom. Choć na razie to tylko rozważania.

Na ten moment nie ma bowiem planów, by za rok znów przeprowadzić choćby inaugurację Pucharu Świata na igelicie. Zresztą w tym sezonie było to w pewnym sensie spowodowane – jak twierdzą oficjele – mundialem w Katarze. Nie chciano z nim konkurować pod kątem transmisji telewizyjnych, więc start PŚ przesunięto o kilka tygodni, a potem… zrobiono trzytygodniową przerwę (po konkursach w Finlandii zresztą czeka nas kolejna, dwutygodniowa). Na co narzekała część zawodników – choćby Ryoyu Kobayashi.

I mają sporo racji, bo tak zaprojektowany kalendarz może wybić z rytmu. I tu musimy pochylić się nad jeszcze jednym aspektem – czy w przyszłości Puchar Świata i Letnie Grand Prix się aby nie połączą.

Pożegnanie z latem?

Już teraz, po udanej inauguracji PŚ w Wiśle, pojawiły się głosy, że można by zaczynać sezon wcześniej, ale na igelicie, a dopiero z czasem – najpewniej w grudniu, gdy nadejdzie faktyczna zima – przechodzić na naśnieżone zeskoki. Przez cały ten czas korzystając jednak z określonego typu najazdu – czyli torów lodowych – i skacząc w takiej otoczce, w jakiej normalnie odbywa się Puchar Świata. Innymi słowy: robiąc nie tylko inaugurację, ale cały sezon w hybrydowym stylu.

Czy taki kalendarz można sobie wyobrazić? Jan Winkiel twierdzi, że zdecydowanie tak.

Wydłużenie sezonu PŚ? Zgadzam się z takimi pomysłami. Można by zacząć na przykład trzema konkursami na przełomie października i listopada. To byłoby fajne. Nie rezygnowałbym jednak całkiem z konkursów latem, a zrobił kilka eventów nie w formie zawodów cyklicznych, a niezależnych imprez. To mogłoby być fajne, choć nie kryję, że ogółem jestem fanem letnich skoków. Da się też wtedy zawitać do krajów, które niekoniecznie chcą ściągać zimowe imprezy. Zawodnicy na przykład bardzo lubią skakać w Courchevel. Może kiedyś Brotterode skusiłoby się na zawody na igelicie, bo robią tam świetny Puchar Kontynentalny, ale na ten moment nie chcą Pucharu Świata. Takie eventy bardziej zabawowe, z większym luzem, bliżej kibiców – one by nie zaszkodziły.

Inna sprawa, że Andrzej Wąsowicz, gdy go o to pytamy, szybko hamuje entuzjazm związany z takim pomysłem. – Znając podejście FIS nie wierzę w takie rozwiązania – rzuca i właściwie tym kończy temat. Jednak trzeba przyznać, że Sandro Pertile jest człowiekiem, który lubi próbować nowych rzeczy i nawet jeśli nie teraz, to może za pięć, może dziesięć lat, pomyśli i o takim rozwiązaniu.

Faktycznie, Pertile od razu przyszedł z wizją, by nieco otworzyć się na inne pomysły, inne nacje, próbować czegoś innego – mówi Jakub Kot. – Ale trzeba pamiętać, że ten sezon już jest długi. Są co prawda dziury w kalendarzu, jednak trwa długo [skończy się w pierwszych dniach kwietnia – przyp. red.]. Pytanie na ile jest to sens jeszcze wydłużać? O to trzeba będzie zapytać przedstawicieli wszystkich ekip, sam raczej nie pchałbym się w lato ze skokami, choć te będą choćby na igrzyskach europejskich w Krakowie. Jest to jakiś krok w stronę tego, by skoki pokazać jako dyscyplinę zrównoważoną, ale nie zmienia to faktu, że na ten moment nadal kojarzą się głównie z zimą. Sam jestem za tym, by było to białe, właśnie zimą. Natomiast najważniejsze jest, by konkursy w ogóle mogły się odbyć. Więc może to lato czy jesień będą rozwiązaniem.

Jeszcze inna sprawa, że na ten moment letnie skakanie na świecie po prostu niespecjalnie się sprzedaje. Nawet w Polsce śledzi je dużo mniej osób, transmisje nie pobijają rekordów popularności, a bilety na zawody w kraju da się czasem dostać nawet w dzień konkursu. Jeśli chcieć zwiększać medialność zawodów, likwidacja Letniego GP kosztem dłuższego Pucharu Świata może być rozwiązaniem. Nawet jeśli ten Puchar miałby mieć – jak w tym sezonie – niektóre weekendy puste.

Zresztą łatwiej byłoby wtedy upchnąć w terminarzu zawody w Japonii czy USA (gdzie PŚ wraca po latach w tym sezonie), a do tego dołożyć kilka mniejszych turniejów, które w ostatnich sezonach stały się naprawdę lubiane przez organizatorów – a więc takich jak Planica 7, Willingen 5 itd. No i może faktycznie na organizację zawodów skusiłyby się wtedy inne, nowe kraje, a skoki stałyby się nieco bardziej globalnym sportem. Bo odwrócenie trendu, w ramach którego są one popularne w coraz mniejszej liczbie państw, to też wyzwanie.

Kto wie, czy odpowiedź na to nie kryje się właśnie w igelicie. Na pewno może on pomóc w rozwiązaniu innego problemu – neutralności klimatycznej, do której osiągnięcia do roku 2030 FIS zobowiązał się w dokumencie „2020 Mainau Manifesto”. Położenie igelitu na zeskoku jest po prostu dużo mniej obciążające dla środowiska, niż produkcja sztucznego śniegu (zużywająca dużą ilość wody i energii). I choć na razie w federacji o tym nie wspominają, to może z czasem stanie się to ważnym argumentem w tej dyskusji.

W tym wszystkim warto jednak pamiętać, że igelit też ma swoje wady i pozostanie raczej rozwiązaniem na konkursy maksymalnie listopadowe, przynajmniej na razie. Jeśli bowiem nagle spadnie śnieg, to może storpedować konkurs zaplanowany na igelit. Jeśli temperatury zlecą poniżej zera, woda, którą igelit się polewa, zamarznie i pokryje go twardą skorupą.

To wszystko nie zmienia jednak faktu, że w pierwszym w historii Pucharu Świata sprawdzianie, igelit sprawdził się znakomicie. I to powinno dać do myślenia wszystkim związanym ze skokami narciarskimi. Zwłaszcza ich włodarzom.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj także: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Bartosz Lodko
1
Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Inne sporty

Polecane

Wąsek, który się nie boi, wiecznie młody Paschke i zaskoczony Schmitt [REPORTAŻ Z WISŁY]

Jakub Radomski
8
Wąsek, który się nie boi, wiecznie młody Paschke i zaskoczony Schmitt [REPORTAŻ Z WISŁY]

Komentarze

9 komentarzy

Loading...