Wczoraj minął dokładnie rok od dnia, w którym Dawid Szulczek został trenerem Warty Poznań. Od tamtego dnia do dziś tylko pięć klubów w Ekstraklasie zdobyło więcej punktów od „Zielonych”, żaden zespół nie prezentował się lepiej na wyjazdach, a w bieżącym sezonie jedynie Raków Częstochowa ma wyższy współczynnik xPts (punktów oczekiwanych). Podsumujmy ten premierowy rok najmłodszego trenera w Ekstraklasie, bo jest co uwypuklić.
Spis treści
Dawid Szulczek i przywitanie z Ekstraklasą
Atmosfera zwolnienia Piotra Tworka była bardzo wyrazista. Wokół klubu z Dolnej Wildy panowało zwątpienie, przeświadczenie o kryzysie męczącym Wartę, potrzebna była męska decyzja, która sprawi, że warciarze powalczą jeszcze o utrzymanie w lidze. Tworek niewątpliwie był wówczas postacią pomnikową – wraz ze „Swojską Bandą” wywalczył niespodziewany awans do Ekstraklasy, a później zajął z nią sensacyjne piąte miejsce.
Ale – choć władze klubu nie podejmowały nerwowych ruchów po pierwszych porażkach i remisach – ostatecznie seria spotkań bez zwycięstwa doprowadziła do jego zwolnienia. Nie brakowało głosów o tym, że „Zieloni” się pospieszyli. – Gorzko się wówczas śmiałem, że w sumie gorzej być już nie mogło. Nie wygraliśmy wówczas meczu przez trzy miesiące. Nie strzelaliśmy goli. Nie zdobywaliśmy punktów. Więc nawet w tym gorzkim śmiechu było sporo prawdy. To nie tak, że rozstaliśmy się z Piotrem po dwóch porażkach, w których mieliśmy pecha. Uważam, że byliśmy cierpliwi, ale w pewnym momencie trzeba było podjąć męską decyzję. To też nie było tak, że od początku tej passy bez zwycięstwa szukałem trenera. Naprawdę wierzyłem, że wyjdziemy z kryzysu – mówił nam po czasie Radosław Mozyrko, ówczesny dyrektor sportowy.
Mozyrko dostał misję: znaleźć trenera, który poradzi sobie w Warcie. Najlepiej, gdyby nie był to szkoleniowiec drogi, który czując desperację ze strony „Zielonych”, krzyknie sobie sporą pensję. Dyrektor sportowy przeczesał rynek, szukał głównie wśród trenerów, którzy nie pracowali jeszcze na poziomie Ekstraklasy. I znalazł – najmłodszego trenera na szczeblu centralnym, byłego asystenta Artura Skowronka, szkoleniowca Wigier Suwałki Dawida Szulczka.
– Dyrektor wysłał mi SMS-a. „Dzień dobry, Radosław Mozyrko, Warta Poznań. Proszę o kontakt”. Pomyślałem, że chodzi o transfer jakiegoś zawodnika. Rozmawiałem wcześniej z trenerem Tworkiem o wypożyczeniach. Ale w tamtym momencie nie wiedziałem, że Warta rozważa rozstanie z trenerem, więc nie wpadło mi w ogóle do głowy to, że dyrektor Mozyrko może rozważać moje zatrudnienie – wspominał w naszym wywiadzie Szulczek. – Pierwsza rozmowa nie wyglądała tak, że przyjechał dyrektor i od razu negocjowaliśmy umowę. Najpierw chciał porozmawiać. Poznać moje spojrzenie na futbol. Zobaczyć jakim jestem człowiekiem. Co umiem. Jaka się moja wizja piłki. Jak pracuję. Zdziwiło mnie to, że Radek chciał przyjechać do Suwałk, bo to kawał drogi. Ale wszystko potoczyło się bardzo szybko. Dyrektor miał przygotowanych mnóstwo pytań, a zdaję sobie sprawę z tego, że nie byłem jedynym trenerem, z którym rozmawiał.
Ósmego listopada Szulczek został ogłoszony trenerem Warty. Zespół chwilę wcześniej przerwał passę meczów bez zwycięstwa, gdy wygrał z Piastem Gliwice, ale wówczas drużynę prowadził asystent Tworka (a później i Szulczka) Adam Szała.
Dawid Szulczek i wymierne efekty
W pierwszych dniach pracy nowy trener rozdał w szatni ankiety. Trafiły one w ręce zawodników, ale i członków sztabu szkoleniowego. Dwustronne ankiety zawierały kilkanaście pytań. Wśród nich – jak zawodników ocenia przygotowanie zespołu oraz własne, co zmieniłby w treningu, z jakim kolegą z zespołu chciałby gonić wynik, ocena zawodników w dziesięciostopniowej skali. Ankiety były anonimowe.
– Robiliśmy to już w Wigrach. Albo w trudnych momentach, albo na początku rundy, gdy byliśmy po przetasowaniu kadrowym. Początkowa reakcja była taka, że zawodnicy byli zdziwieni. „Nie no, jak? Mam skład trenerowi ustawiać?”. Ale gdy niektórzy robili to już trzeci raz, to podchodzili do tego jak do ważnego zadania. Po pierwsze – czuli, że ich zdanie jest istotne. A po drugie – zaczęli odpowiadać sobie w głowie na pytania, na którymi wcześniej by się nie zastanawiali – wyjaśniał nam Szulczek.
I podawał przykład z ankiet w Warcie. Znaczna część składu chciała grać u boku Bartosza Kieliby, gdy zespół prowadzi 1:0. – Dla mnie to istotna informacja. Nie jest tak, że Bartek po powrocie do składu będzie grał zawsze. Ale jeśli zdecydowana większość składu dobrze się z nim czuje, to dlaczego mam robić coś przeciwko? Nie jestem głupcem, by popełniać błędy, których mogę uniknąć w bardzo prosty sposób. A tym sposobem jest słuchanie ludzi – mówił.
Po kilku tygodniach pracy Szulczka zaczęliśmy pytać w klubie o pierwsze wrażenia. – Normalny facet. Nie jest przestraszony pracą w Ekstraklasie, ale też nie próbuje robić porządku na siłę. Wie, że niewiele osób go zna, więc musi się obronić merytoryką – słyszeliśmy. Adrian Lis w wywiadzie dla nas stwierdził nawet: – Trener robi mega robotę. Kieruje do nas bardzo prosty przekaz, co mamy robić na boisku. Naprawdę, jakbym zabrał moją żonę na analizę czy odprawę, to ona też wiedziałaby, co ma robić. Trener ma swoją wizję, ale ma też swoją prostotę, prosty język, każdy go rozumie. I my też chcemy grać to, co on nam narysuje.
Warta zmieniła system na trójkę w tyłach (pierwszy mecz jeszcze za Szały), doczekała końca rundy. Do drużyny przyszedł Frank Castaneda, Miguel Luis, Niilo Maenpaa, Daniel Szelągowski, Miłosz Szczepański – większość z nich na półroczne kontrakty lub wypożyczenia do końca sezonu. Cel był prosty – utrzymać się. I udało się – na dwie kolejki przed końcem sezonu warciarze nie mieli już nawet matematycznych szans na spadek. A przecież gdy Szulczek obejmował zespół, to po dziewiętnastu kolejkach Warta była w strefie spadkowej z szesnastoma punktami. Skończyła na jedenastym z 42 pkt. A według współczynnika punktów oczekiwanych powinna ich mieć jeszcze więcej – tak przynajmniej podpowiada algorytm WyScouta opierający się na prawdopodobieństwie według współczynnika goli oczekiwanych (xG).
Warta według algorytmów i w tym sezonie zdobywa mniej punktów, niż wskazywałyby na to tworzone sytuacje. O ile w ostatnim sezonie warciarze „powinni” zająć miejsce ósme zamiast jedenastego, o tyle w tym sezonie wyższe xPts ma tylko Raków Częstochowa.
Jeśli jednak skupilibyśmy się na rzeczywistym dobytku punktowym i dokonali syntezy punktów za całej kadencji Szulczka, to wyjdzie na to, że Warta w tym okresie jest szóstym zespołem ligi. Ustępuje tylko wielkiej czwórce – Rakowowi, Lechowi, Legii i Pogoni – oraz Wiśle Płock.
Gdy patrzymy na tę tabelę, to warto pamiętać, że Warta ma jeden z najniższych lub najniższy (to zależne od rzetelności raportów) budżet w całej lidze. Śląsk Wrocław, który w tym okresie zdobył o 21 punktów mniej, ma budżet niemal dwukrotnie wyższy od Warty. Trzeci bramkarz Legii zarabia w tym momencie więcej niż najlepiej zarabiający piłkarzy poznaniaków.
Ewolucje tego zespołu widać też po statystykach. Choć za kadencji Szulczka odeszli m.in. Trałka, Ławniczak, Czyż, Castaneda, Rodriguez, Papeau, Czyż czy Szelągowski, to „Zieloni” robią progres w wielu aspektach statystycznych. Wykonują więcej podań w ofensywną tercję boiska, mają wyższa skuteczność takich zagrań. Mają więcej podań na minutę posiadania piłki. Kreują sobie klarowniejsze szanse bramkowe. Zauważalna jest lekka tendencja zwyżkowa w kontekście spadku PPDA, czyli liczby podań, na jakie pozwalają warciarze przed podjęciem akcji obronnej. Innymi słowy: Warta mniej daje pograć rywalom.
Zresztą szerzej o taktyce Warty, jej ewolucji i sposobie bronienia pisał w naszej analizie Gang Taktyków.
Dawid Szulczek i normalność
Szulczek na dłuższym dystansie obronił się merytoryką. Kupił piłkarzy tym, że mówił do nich bez udziwniania. Nie wpadł w pułapkę pokolenia „trenerów laptopowych”, którzy zarzucają zawodników pustosłowiem czy zbiorem haseł ze słownika wyrazów obcych. Jasno komunikował jak zespół ma zagrać, podawał klarowne cele i rysował do nich proste ścieżki. Dużą rolę odegrał też jego sztab. Ale nie ma tutaj opowieści o tym, jak to trenerzy musieli siedzieć w biurach przy Spychalskiego od szóstej rano do północy i analizować typ sznurowadeł u najbliższych przeciwników.
– Staram się być w pracy około 10 godzin dziennie. Ale pracy netto wychodzi mniej. Mówimy o poziomie Ekstraklasy, gdzie masz asystentów, ludzi w sztabie. Nie musisz zrobić wszystkiego samemu. Mogę wieczorem obejrzeć mecz naszego najbliższego rywala, ale po godzinie go wyłączę. Czy to coś zmieni, że pół godziny obejrzę dziś rano? No nie. A przynajmniej przyjdę wyspany do pracy, jesteśmy już po odprawie, mamy ten mecz przeanalizowany. Lubię pracować. Zwłaszcza w sytuacji, gdy robię to, co po prostu lubię. Ale higiena pracy jest ważna. Kiedyś słyszałem, że jestem pracoholikiem, ale wydaje mi się, że potrafię znaleźć równowagę – wyjaśniał Szulczek.
Do budynku klubowego przy ulicy Spychalskiego w Poznaniu przyjeżdża często hulajnogą. Tak mu po prostu wygodniej. Niż wyjechałby z centrum ulicami jednokierunkowymi, to jechałby 20 minut. Hulajnogą dojeżdżał w maksymalnie pięć. Choć w szatni pojawiła się lekka szyderka, to z czasem każdy zrozumiał, że to nie poznańska oszczędnośc, a szulczkowy rozsądek. Zresztą niektórzy zawodnicy też poruszają się po mieście rowerami – akurat Warta stara się być ekologiczna.
A z kolei sztab Warty chce być bardziej wszechstronny. Podczas ankiet piłkarze zagraniczni zgłaszali, że trochę doskwiera im to, że nie wszyscy z trenerów zespołu mówią po angielsku. A jeśli mówią, to nie w stopniu wystarczającym. Trenerzy się nie obrazili, nie padło żadne „w Polsce są, płacą im, to niech się polskiego nauczą!”, tylko zapisali się razem na kurs językowy. Mają po dwie lekcje w tygodniu, inwestują ten czas też w siebie – w nowy możliwości pozyskiwania wiedzy, a być może otwierają sobie ścieżki rozwoju w przyszłości w klubie zagranicznym.
Dawid Szulczek i kolejne wyzwanie?
Praca w Warce ma plusy i minusy. Jasnym jest, że w ekipie „Zielonych” nie zarabia się tak dobrze, jak w innych klubach Ekstraklasy. Gra się „u siebie” w Grodzisku Wielkopolskim, gdzie na mecz przychodzi po 1-2 tysiące ludzi. Jeszcze chwilę temu w budynku klubowym pachniało grzybem zżerającym ściany, teraz pachnie chlorem, bo klucząc po warcianych korytarzach można przez przypadek trafić… na basen.
Ale Warta to też klub z relatywnie małą presją. Popełnisz błąd? No trudno, wyśmieje cię kilku kibiców, ktoś krzyknie z trybun. Ale nie jest tak, że wygwiżdże cię kilkanaście tysięcy osób. Niewiele osób będzie zaczepiało cię na mieście, nie musisz martwić się tym, że głupio wyjść z żoną na obiad na miasto dzień po przegranym meczu.
Dlatego gdy dziś wieszczy się Szulczkowi, że lada moment dostanie okazję poprowadzić klub większy od Warty, my mówimy – tak, wyniki podpowiadają, że zasłużył na szansę, ale nie przesądzamy, że na pewno odpali przy pierwszym podejściu. W Poznaniu robi bardzo dobrą robotę, ale wiemy, że presja większych klubów przygniatała już nie takie odkrycia trenerskie.
Poza tym pamiętajmy, że Szulczek wciąż ma ważny kontrakt z Wartą. I to przez następne 1,5 roku. Rozmów nie trzeba było nawet prowadzić – Warta miała opcję przedłużenia tej umowy. – Dawid, chcielibyśmy przedłużyć twój kontrakt… – został zagajony przez prezesów. – Super, to przedłużajmy – usłyszeli w odpowiedzi i sprawa była załatwiona. Szulczek musiałby zatem zostać wykupiony, gdyby miał zmienić klub – o ile Warcie nadal będzie tak żarło.
A kto mógłby mieć na niego chrapkę? Ostatnio ziarno niepewności zasiał Michał Świerczewski, właściciel Rakowa, który powiedział, że jego klub ma na krótkiej liście 2-3 nazwiska trenerów z Ekstraklasy, którzy mogliby w przyszłości zostać szkoleniowcami „Medalików”. Ruszyła giełda nazwisk, a najczęściej powtarzały się trzy: Stano, Niedźwiedź i właśnie Szulczek.
Póki co trener Warty otwiera kolejne drzwi. Przekonał prezesów klubów Ekstrakalsy, że młody trener nie musi pozwolić sobie wejść na głowę. Wcale nie musi być ekstremalnym przykładem pokolenia „trenerów laptopowych”. Elastyczność i pragmatyczność – to cechuje dzisiaj Wartę i samego Szulczka.
– Moje pokolenie mogło pozwolić sobie na przekraczanie pewnych granic, pokolenie moich rodziców nie, bo dostawało za to linijką po rękach. I dzisiaj w pracy trenera też mogę pewne zasady złamać, nie siedzieć w ścisłych ramach – mówił o różnicach pokoleniowych między trenerami starej daty, a nową falą. Choć i sam stara się korzystać z wiedzy trenerów starszych i bardziej doświadczonych.
A jakże ładnie zestarzały się słowa dyrektora Mozyrko, który mówił u nas: – Nie miałem pewności, że Szulczek wypali. Miałem pewność, że to dobry wybór.
WIĘCEJ O WARCIE POZNAŃ: