No es futbol. Es LaLiga. Znacie ten slogan, prawda? Brzmi dumnie. Albo brzmiał. Teraz można wykorzystywać go w bardziej pejoratywnym znaczeniu – nie w odniesieniu do pięknej gry, a do brutalności, bo w Hiszpanii pokazuje się najwięcej kartek w Europie.
W Primera División przez lata padało najwięcej bramek w Europie, a hiszpańska ekstraklasa była punktem odniesienia pod względem pięknego stylu. W tym roku LaLiga też odjechała rywalom, tyle że pod względem ostrości gry. A przynajmniej do takiego wniosku prowadzą nas statystyki z trzynastu kolejek obecnego sezonu, w trakcie których z boiska wyleciało aż 54 piłkarzy.
Zapytacie: to dużo? W Premier League, w której rozegrano o sześć meczów więcej, arbitrzy pokazali 11 czerwonych kartek. W sumie.
Ferrari w rękach amatorów
– Powtarzano mi, że podstawowym celem dla arbitra jest dbanie o zdrowie zawodników. Szefowie Komitetu Sędziowskiego ewidentnie wzięli sobie te słowa do serca. Ale wydaje się, że poszli o krok za daleko – przyznaje Eduardo Iturralde González, jeden z najbardziej doświadczonych hiszpańskich arbitrów. W poprzednim sezonie w LaLiga pokazano 88 czerwonych kartek, mniej więcej po dwie na kolejkę. Teraz średnia jest dwukrotnie wyższa. Tendencję zwyżkową widać od początku rozgrywek. W pierwszej kolejce – trzy czerwone kartki. W drugiej, szóstej czy siódmej – po pięć. W ósmej – siedmiu piłkarzy poszło pod prysznic przed czasem. A rekord, aż ośmiu graczy wyrzuconych z boiska, pobito w ostatniej, trzynastej serii spotkań.
Od ponad roku przygotowuję z Iturralde Gonzálezem kącik kontrowersji w programie „Hola LaLiga” w CANAL+ i da się usłyszeć, że coraz trudniej bronić mu kolegów po fachu. – Możemy szukać przyczyn wzrostu liczby czerwonych kartek w zachowaniu piłkarzy, którzy za wszelką cenę starają się „
Iturralde González mówił, że w LaLiga VAR bywa jak Ferrari w rękach amatora – to znakomite narzędzie, jednak trzeba umieć je wykorzystywać. W Hiszpanii często wydaje się, że mecz prowadzi nie sędzia na boisku, a ten za monitorem – szczególnie, że w tym sezonie jeszcze ani razu (!) nie zdarzyło się, by arbiter wezwany do obejrzenia powtórki pozostał przy swojej pierwotnej decyzji. Inną sprawą jest, że sędziowie prowadzą mecze ze świadomością, że w razie problemu kolega siedzący w Las Rozas i tak ich poprawi. A to odbija się na sędziowaniu. I na „jakości” czerwonych kartek – teraz, by ją obejrzeć, wcale nie trzeba się szczególnie natrudzić, czego dowodem było np. przewinienie Nabila Fekira z ostatnich derbów Sewilli.
Najwięcej kartek, najniższy efektywny czas gry
Liczby są dla hiszpańskich sędziów brutalne. 54 czerwone kartki w trzynastu seriach spotkań to rekord Europy. W Ligue 1 pokazano ich 55, jednak rozegrano o kolejkę więcej. We Włoszech (0,2) i Niemczech (0,2) średnia liczba czerwonych kartek na mecz jest dwukrotnie niższa niż w Hiszpanii (0,42). A Premier League, nazywanej przez lata najintensywniejszą i najbrutalniejszą ligą w Europie, jest daleko w tyle – tam pokazuje się niespełna jedną czerwoną kartkę na kolejkę, dokładnie 0,08 na mecz. Pięciokrotnie rzadziej niż w LaLiga.
W Hiszpanii, patrząc na statystyki, generalnie gra się najbardziej brutalnie w Europie. W Primera División popełniono najwięcej fauli (3469). Pokazuje się zdecydowanie najwięcej nie tylko czerwonych, ale i żółtych kartek (704, druga Serie A – 613). A gdy dodamy do tego statystyki związane z efektywnym czasem gry, który w LaLiga jest najniższy w czołowych ligach, czy ze średnią liczbą bramek (2,58; niższa tylko w Serie A – 2,56) możemy wrócić do początkowego hasła, stanowiącego niezłą puentę tej analizy – „No es futbol. Es LaLiga”.
Stan permanentnego chaosu
Ten sezon miał być pierwszym, w którym zobaczymy rękę nowego szefa hiszpańskiego Komitetu Sędziowskiego, Luisa Mediny Cantalejo. I o ile wysoką liczbę czerwonych kartek można jeszcze próbować tłumaczyć chęcią wyeliminowania brutalnej gry, tak trudno nie widzieć problemu w niejasnych kryteriach (np. z zagraniami ręką) czy brakiem konsekwencji. – W idealnym świecie wszystkich dwudziestu arbitrów rozstrzygałoby jedną sytuację w ten sam sposób. Ale obecne przepisy nie są zero-jedynkowe. Dużo zależy od interpretacji sędziego, a ta będzie różna. I to prowadzi nas do problemów – twierdzi Iturralde.
Dowodów na słuszność tej tezy można upatrywać np. w podejściu Hiszpanów do pracy na własnym terenie i w europejskich pucharach. Co roku IFAB aktualizuje przepisy gry, ale później każda federacja może dorzucić swoje wytyczne dla arbitrów, co jest jedną z przyczyn chaosu, który mamy ostatnio praktycznie po każdej kolejce, szczególnie, że do kontrowersji dochodzi w najważniejszych, najbardziej medialnych meczach (Real, Barcelona, derby Sewilli).
Nie dość, że po odejściu Leo Messiego i Cristiano Ronaldo od hiszpańskiej ekstraklasy odklejono łatkę najbardziej atrakcyjnej ligi na świecie, to jeszcze teraz określa się ją mianem brutalnej. Javier Tebas i jego ludzie mogą starać się poprawiać wizerunek LaLiga, w tym inwestować kolosalne pieniądze w rozwój technologiczny rozgrywek, jednak dopóki nie uda się znaleźć sposobu na zmniejszenie liczby kontrowersji, dopóty będzie to trudne. Rozmawianie o arbitrach pozwala generować kliki, ale wpływa destrukcyjnie na ligę, której motorem napędowym mają być kwestie sportowe.
Fot. newspix.pl
Więcej o lidze hiszpańskiej: