W futbolu coraz mniej goli strzela się głową, a kolejni trenerzy dostrzegają, że im rzadziej piłka lata, tym łatwiej ją kontrolować. Co odważniejsi wieszczą nawet, że w piłce nożnej przyszłości w ogóle nie będzie się grać głową. Jednocześnie jednak średnie wzrostu piłkarzy ciągle rosną, a na niektórych pozycjach wręcz zamyka się drzwi przed zbyt niskimi zawodnikami. Paradoks współczesnej gry głową całkiem dobrze widać nawet po tym, jak Patryk Makuch jest wykorzystywany w taktyce Cracovii. Wzrost jest potrzebny, ale do innych rzeczy niż kiedyś.
Minęły trzy lata, odkąd Peter Hyballa jako trener DAC Dunajska Streda porównał Cracovię do drużyny koszykarskiej. Z tamtego składu w ekipie Pasów pozostali już tylko nieliczni zawodnicy, zmienił się też trener, ale porównanie dalej jest aktualne. Jacek Zieliński wystawiał w tym sezonie piłkarzy o średnim wzroście aż 184,3 cm. To zdecydowanie największa wartość w lidze, znacznie przewyższająca przeciętny wzrost mężczyzny w Polsce (178 centymetrów). To, że pierwszego w tym sezonie gola głową krakowianie strzelili dopiero w minionej kolejce za sprawą Benjamina Kaellmana, może się w tym kontekście wydawać pewnym paradoksem. Ale nie do końca tak jest. Ekipa spod Wawelu korzysta z przewagi wzrostowej nad resztą rywali. Tyle że akurat nie pod ich bramką. Odpowiada to światowym tendencjom dotyczącym gry w powietrzu.
PARAMETRY TYPOWEJ DZIEWIĄTKI
Patryk Makuch teoretycznie spełnia wszystkie wymagania dotyczące gry na pozycji środkowego napastnika we współczesnym futbolu. Naturalnie potrafi strzelać gole – w poprzednim sezonie był pod tym względem w czołówce I ligi – ale nie jest to jego jedyny atut. W barwach Miedzi Legnica zaliczył także sześć asyst, co świadczy o jego zdolności do gry kombinacyjnej. Już w Ekstraklasie pokazuje, że jest napastnikiem interpretującym grę na tej pozycji jako pracę fizyczną. Gdy nie ma piłki, nie stoi w miejscu, lecz agresywnie doskakuje do rywali, odgrywając rolę pierwszego obrońcy. No i dysponuje właściwym wzrostem oraz siłą. 187 centymetrów i 84 kilogramy to odpowiednie wskaźniki, by ustawiać go na szczycie zespołu. Tak też uznawano, gdy Cracovii udało się w lecie wygrać walkę o jego podpis. 23-latek miał być wypełnieniem luki na tej pozycji, której od odejścia Rafaela Lopesa w 2020 roku nie udało się załatać. Niższy, szybszy i bardziej krępy Kaellman był traktowany jako jego uzupełnienie. Drugi napastnik w ustawieniu 3-5-2 albo jeden z ofensywnych pomocników przy grze 3-4-2-1.
PŁASKIE DOŚRODKOWANIA
W pierwszych meczach sezonu faktycznie tak było. Makuch, jak już zdążył przyzwyczaić, szarpał, starał się, ale okazał się zaskakująco nieważny dla sposobu, w jaki jego drużyna przeprowadzała ataki. Partnerzy rzadko grali z nim na ścianę, wrzutki z bocznych sektorów raczej do niego nie dochodziły. Wszystko, co najlepsze, krakowianie robili w szybkim ataku, w którym zadaniem Makucha było zwykle ściągnięcie zawodników rywali w pole karne, by oczyścić przestrzeń na linii szesnastego metra. Podczas gdy snajper Pasów, otoczony rywalami, czekał gdzieś w polu bramkowym, piłka była wycofywana do wbiegających za akcją ofensywnych pomocników Michała Rakoczego czy Jakuba Myszora. Cracovia tymi płaskimi, wycofywanymi przed pole karne dośrodkowaniami, z których kiedyś słynął w Borussii Dortmund Łukasz Piszczek, zaskakiwała kolejnych rywali.
Pierwszy raz rola Makucha zmieniła się w sierpniowym meczu ze Śląskiem Wrocław (1:1), gdy dostał do pomocy Kaellmana, ale po kontuzji Kamila Pestki i wobec wejścia dodatkowego środkowego pomocnika Floriana Loshaja, 23-latek spędził większość meczu na prawym skrzydle. Trener Zieliński wystawiał go jeszcze później w takiej samej roli, jak na początku sezonu, ale coraz częściej to Fin grał jako najbardziej wysunięty, ścigając się z obrońcami i wciągając ich w pole karne rywali, podczas gdy Makuch zaczął się poruszać bliżej skrzydła i bardziej cofnięty do drugiej linii. Cracovia wyszła tak choćby na mecze z Radomiakiem, Miedzią, Lechem czy Zagłębiem.
POJEDYNKI POZA POLEM KARNYM
Wpływa to negatywnie na eksponowanie jego atutów strzeleckich – pod względem oddawanych strzałów na 90 minut gry znajduje się poza najlepszą trzydziestką w Ekstraklasie (w I lidze był drugi) – ale za to pozwala wykorzystać jego atrybuty fizyczne. Nikt w lidze nie stoczył w tym sezonie więcej pojedynków powietrznych (167). Średnio gracz Cracovii skacze do główki ponad dwanaście razy na mecz. Minimalnie przewyższa go w tym aspekcie jedynie Bartosz Śpiączka z Korony Kielce, od lat znany specjalista od gry głową w ofensywie. O ile jednak Śpiączka oddał też w ten sposób najwięcej strzałów, bo jego zespół bazuje na wrzutkach w pole karne, o tyle Makucha nie ma nawet w trzydziestce najczęściej strzelających głową w lidze. Jego umiejętności są Cracovii potrzebne do wygrywania pojedynków w środkowej strefie, między połową boiska a polem karnym. To on najczęściej jest adresatem dograń bramkarza Karola Niemczyckiego czy skrajnych stoperów. Po zebraniu tzw. drugiej piłki — tej, która spada na ziemię po pojedynku główkowym — w tercji ofensywnej Cracovia ma zamiar już krótkimi, szybkimi podaniami wdzierać się w pola karne rywali. W tej fazie gry wzrost i siła Makucha są już jej mniej potrzebne. Bardziej liczą się szybkość Myszora, zadziorność Kaelmanna, czy kreatywność Jewhena Konoplanki oraz Michała Rakoczego.
MNIEJ GOLI Z POWIETRZA
Specyficzna rola Makucha w taktyce Cracovii odzwierciedla szersze tendencje, jakie dominują obecnie w futbolu. Wprawdzie w niektórych miejscach wciąż istnieje proste przełożenie — najwyższe drużyny strzelają najwięcej goli głową (Tottenham; średnia wzrostu 185,2 – najwięcej bramek głową w Premier League) a najniższe najmniej (Southampton i Wolverhampton trochę ponad 180 cm – po jednym golu głową, najniższy w Ekstraklasie Lech Poznań jako jedyny bez trafienia w ten sposób), ale coraz częściej działa to inaczej. Jak przytaczał Michael Cox w “The Athletic”, aż 75% wszystkich pojedynków powietrznych toczy się obecnie poza polami karnymi. Tam trenerzy coraz częściej znajdują inne, bardziej skuteczne rozwiązania niż mało efektywne i przewidywalne wrzutki. Najwięksi specjaliści od gry głową niekoniecznie są najbardziej potrzebni do bronienia własnej szesnastki czy strzelania w ten sposób goli, ale właśnie do strącania piłki w newralgicznych strefach. Tak, jak ma to miejsce z atakującym Cracovii. Po części wyjaśnia to, dlaczego w futbolu ciągle rośnie średnia wzrostu – np. w Bayernie Monachium na przestrzeni ostatnich 50 lat systematycznie szła w górę, aż osiągnęła poziom aż o pięć centymetrów wyższy niż w latach 70. – ale jednocześnie spada odsetek goli strzelanych głową. W Premier League na początku minionej dekady zdobywano w ten sposób 20% bramek, w minionym sezonie już tylko 14%, najmniej w historii. Zbliżone liczby widać także w innych najsilniejszych ligach. Odpowiedni wzrost, a szerzej, gra w powietrzu, wciąż są w futbolu potrzebne, ale niekoniecznie do strzelania goli.
WYMIERANIE GRY GŁOWĄ
Włoski magazyn “Rivista undici” kilka miesięcy temu poszedł o krok dalej i obwieścił stopniowe wymieranie tego zagrania w futbolu. Mają na to wpływ dwa prądy. Z jednej strony naukowy, bo kolejne badania pokazują długofalowe niekorzystne skutki gry głową, wpływające choćby na wyraźne zwiększenie ryzyka Alzheimera, demencji i innych chorób mózgu u byłych piłkarzy. W coraz większej liczbie krajów wprowadza się ograniczenia treningowe dotyczące gry głową, co w dłuższej perspektywie pewnie przełoży się na to, że coraz mniejszy będzie napływ prawdziwych specjalistów od tego zagrania. Z drugiej strony taktyczny, bo coraz lepsze boiska, rosnące wyszkolenie techniczne piłkarzy i zmiany przepisów, takie jak możliwość rozpoczynania gry od autu bramkowego w obrębie własnego pola karnego, wpływają na to, że coraz więcej zespołów wybiera budowanie akcji po ziemi. Statystyki z poprzedniego sezonu Serie A pokazały, że drużyny, które rozpoczynały atakami krótszymi podaniami, dochodziły z nimi bliżej bramki przeciwnika. Spekuluje się więc, że tak, jak było z postępującym spadkiem liczby strzałów z dystansu czy dośrodkowań na rzecz bardziej efektywnych sposobów kończenia akcji, z czasem i styl gry zespołów będzie doprowadzał do coraz częstszej rezygnacji z długich podań, które są trudniejsze i z pojedynków powietrznych, po których nie sposób przewidzieć, gdzie wyląduje piłka. Tak, Cracovia wykorzystuje wzrost Makucha, ale jednocześnie ma drugi wśród najniższych odsetków celnych podań w lidze. To świadome wpuszczanie do gry elementu chaosu.
OGRANICZONE POZYCJE
Nawet jeśli do wprowadzenia odgórnego zakazu gry głową nigdy nie dojdzie, a tendencje taktyczne kiedyś ponownie się zmienią na rzecz częstszego strzelania z powietrza — bo przecież im mniej będzie specjalistów od gry głową, tym bardziej w cenie będą ci, którzy ten element opanowali dobrze — widać wyraźnie postępującą w futbolu specjalizację opartą również na warunkach fizycznych. Dla zawodników niższych zawsze będzie na boisku miejsce, ale niektóre pozycje stają się dla nich trudniej dostępne. O ile jeszcze przed laty zdarzali się światowej klasy niscy bramkarze w rodzaju Ikera Casillasa czy Fabiena Bartheza, dziś nie tylko w najsilniejszych klubach, ale nawet ligach trudno znaleźć kogoś niższego niż 185 centymetrów. Bramkarze w Premier League są dziś średnio o 2,5 centymetra wyżsi niż pod koniec XX wieku. Oczywiście rosną średnie wzrostu dla całej populacji, ale tempo wzrostu w drużynach piłkarskich znacząco je przewyższa. Szklany sufit widać najlepiej na przykładzie Yanna Sommera (183 centymetry) z Borussii Moenchengladbach, od lat będącego jednym z najlepszych bramkarzy Bundesligi, jednak pomijanego przez absolutnie najsilniejsze kluby. Coraz częstsza gra jednym atakującym, połączona z odejściem od najpopularniejszego na początku wieku systemu 4-4-2, sprawia, że coraz trudniej być klasycznym napastnikiem, nie mając również umownych 185 centymetrów.
Podobnie jest naturalnie na pozycji stopera, gdzie przypadki takie jak Fabio Cannavaro (176 centymetrów), Carles Puyol (178 cm) czy Javier Mascherano (174) też są już coraz rzadsze. Wprawdzie będący podobnego wzrostu Lisandro Martinez właśnie przebił się do Manchesteru United, ale raczej nie stanie się to regułą. Mówił o tym w “The Athletic” Mark Bowen, dyrektor operacji piłkarskich w Reading. “To przyciąga wzrok, gdy zawodnik jest duży, silny i szybki. Wielu trenerów i pracowników działów skautingu, gdy wchodzą na WyScouta, oglądając profile zawodników, pierwsza rzecz, na którą patrzą, to ich wzrost. To może być bezwiedne, ale się dzieje” – podkreślał. Ktoś, kto nie spełnia naturalnych standardów na danej pozycji, musi być ponadprzeciętny w innych aspektach, by dostać się na szczyt. Ale i tak będzie miał naturalny defekt względem stoperów równie szybkich, równie dobrych technicznie, lecz dziesięć centymetrów wyższych.
Dodając do tego fakt, że również w środku pola wielu trenerów wciąż lubi mieć kogoś wysokiego (nawet Barcelona Guardioli uzupełniała filigranowych Xaviego i Andresa Iniestę blisko 190-centymetrowym Sergio Buesqutsem), dla piłkarzy niższych niż 185 centymetrów współczesny futbol utrudnia drogę do gry na mniej więcej połowie miejsc na boisku (bramka, dwie lub trzy pozycje w środku obrony, jedno w środku pomocy, jedno w środku ataku). Zostają boki obrony, skrzydła, wahadła i część drugiej linii. Nawet jeśli futbol nigdy nie był bliżej niż obecnie przyznania racji bon-motowi Briana Clougha, że gdyby Bóg chciał, żeby w piłkę grało się w powietrzu, zasadziłby trawę na niebie, rozmiar wciąż ma znaczenie.
MICHAŁ TRELA (CANAL+Sport)
WIĘCEJ TEKSTÓW MICHAŁA TRELI:
- Trela: – Mejweni nie gadają głupot. Nie deprecjonujmy swojego zawodu
- Odkleić łatki. Jak wizerunek z czasów boiskowych wpływa na postrzeganie trenerów
Fot. Newspix