Gdyby mecz Jagiellonii z Legią był rozgrywany w formule złotej bramki, musielibyśmy gospodarzy bardzo mocno chwalić i wskazać, że nie pozwolili przyjezdnym na zbyt wiele. No, ale jak wiemy, tak dobrze dla Jagiellonii to nie ma i grano normalnie, czyli 90 minut z okładem. W efekcie: nie ma za co ekipy Stolarczyka specjalnie klepać po plecach, bo po tym spotkaniu trzeba to robić z Legią. No i przede wszystkim z Josue!
Choć Jaga naprawdę fajnie weszła w to spotkanie. Wysoko, w pressingu, Legia miała problem, żeby wyjść z własnej połowy, jak tylko któryś z jej piłkarzy dostawał futbolówkę, zaraz czuł oddech rywala na plecach. Widać, że Jaga chciała mocno zaznaczyć swoją obecność i pokazać warszawianom, dlaczego tak im nie idzie na jej terenie. Z tego odbioru i pressingu padła zresztą pierwsza bramka – zdobyta szybko, po kwadransie (a trzeba pamiętać, że wcześniej przez 10 minut oglądaliśmy kibicowską oprawę pt. „Mgła” i mecz był wstrzymany). Pospisil zagrał wcinkę do Cernycha, ten przytomnie odegrał do Guala, a Hiszpan elegancko nakrył piłkę przy uderzeniu i nie miał problemu z pokonaniem Tobiasza.
Imponujące, naprawdę imponujące. I wiadomo, że nie da się grać pressingiem 90 minut, ale gdyby Jaga wytrzymała 60 minut, ba, 45, bylibyśmy wobec niej życzliwsi. Tymczasem Jaga wytrzymała… właśnie do wspomnianego gola. Potem jakby odcięło jej prąd, a przecież powtórzmy: de facto nie miała w nogach 15 minut intensywnego grania, tylko z pięć.
Kiedy Legia dostała więcej miejsca do grania, to po prostu zrobiła show. Jak można zostawić Josue tyle przestrzeni przed polem karnym? Przecież wówczas masz pewność, że albo zagra świetną piłkę, albo załaduje z dystansu. No i – niespodzianka – załadował. Nie był to jakiś wybitny strzał, niemniej Alomerović był zasłonięty, zobaczył piłkę w ostatnim momencie i nie dał rady interweniować, a uderzenie od słupka wpadło do siatki.
Wnioski? Jakie wnioski, Jagiellonia nie miała ochoty przekładać wajchy i z pozycji „100% pressingu” wciąż była na „0% pressingu”. Legia z tego skorzystała – najpierw Mladenović po zagraniu Wszołka, a potem znów Josue po klepce z Carlitosem.
My przyznajemy, że Portugalczyk z Hiszpanem rozegrali to pięknie, ale, cholera, znów: ile oni mieli miejsca! Trzech graczy Jagiellonii trochę stało, trochę biegało za piłką, natomiast chyba większa była tam domena tego pierwszego. No to naprawdę trudno z tego nie korzystać.
Serio – rzadko widzi się takie sytuacje, kiedy drużyna po zdobyciu bramki aż tak zapomina, co ma grać i dlaczego. Niestety dla niej: Maciej Stolarczyk nie zdążył jej w przerwie przypomnieć o co chodzi w futbolu i zanim zaczęliśmy rozmyślać o jakimś come backu, to musieliśmy skończyć, bo na 4:1 załadował Nawrocki, a potem na pustaka hattrick skompletował Josue.
I to był tak naprawdę najniższy wymiar kary, bo przecież Nawrocki trafił jeszcze w poprzeczkę, Josue z bliska nie pokonał Alomerovicia, który interweniował świetnie, próby Carlitosa też były nieznacznie niecelne. Legia aż jedenaście razy zatrudniała dziś bramkarza Jagiellonii – defensywa gospodarzy wzięła wolne, nikomu nic nie mówiąc. Wiadomo, ktoś może wspomnieć drugą stronę – uderzenie Guala tuż obok spojenia, poprzeczkę Imaza, ale to było już po herbacie. Jak ładnie powiedzieli komentatorzy: makijaż wyniku.
Co było tak naprawdę dobre dla Jagi w drugiej połowie? Gol młodego Kowalskiego, który jak stary wyga oszukał Tobiasza strzałem między nogami. Natomiast, panowie, ten wasz kierunek z pressingiem, doskokiem i agresją jest dobry, ale taka sprawa – spróbujcie to utrzymać dłużej niż pięć minut.
Co do Legii: można było się stęsknić za takim rozmachem w akcjach ofensywnych Wojskowych, a dziś to był naprawdę koncert. Josue – wiadomo, ale fajnie pracował też Rosołek (słupek, duży udział przy drugim golu), Mladenović, Wszołek czy Carlitos, ostatnio krytykowany. Dzięki nim obejrzeliśmy mecz, który zjada całą poprzednią kolejkę.
Wiadomo – rywal szybko zgłupiał, ale z tej głupoty też trzeba było umieć skorzystać.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Szota: Po debiucie w Ekstraklasie rozbeczałem się jak dziecko, bo wreszcie się udało
- 18 twarzy Kosty. Historia Runjaica w Pogoni
- Hokus Pontus. Jak Almqvist zaczarował Szczecin
Fot. FotoPyk