W meczu o Superpuchar Polski spotkały się zdecydowanie dwie najlepsze ekipy klubowe w Polsce. ZAKSA na starcie obecnego sezonu ma jednak swoje problemy, faworytem więc wydawał się Jastrzębski Węgiel. I mecz wygrał, ale nie przyszło mu to łatwo. Wszystko rozstrzygnęło się dopiero w tie-breaku, a na koniec nie obyło się bez kontrowersji.
Świetne Jastrzębie, średnia ZAKSA
Paradoksalnie to w zeszłym sezonie triumf w Superpucharze Polski przyszedł Jastrzębskiemu Węglowi łatwiej. Wtedy ekipa ze Śląska pokonała kędzierzynian w trzech setach. I stała się nagle faworytem do przejęcia na stałe prymatu w kraju – bo kilka miesięcy wcześniej to ona zdobyła przecież mistrzostwo Polski, wykorzystując problemy ZAKSY z kontuzjami. W sezonie 2021/22 ostatecznie jednak to zespół z Kędzierzyna-Koźla pokazał w pełni swą siłę. Mimo że w lecie jej skład został nieco przebudowany, ZAKSA sięgnęła ostatecznie po potrójną koronę. Wygrała w lidze, Pucharze Polski i Lidze Mistrzów. Wszędzie po drodze pokonując Jastrzębie.
Po najlepszym sezonie nie tylko w historii klubu, ale i całej polskiej siatkówki, straciła jednak największą gwiazdę. Kamil Semeniuk, wyrastający być może nawet na najlepszego przyjmującego świata, przeniósł się do włoskiej Perugii.
Wiadomo było, że trudno będzie go zastąpić, tym bardziej, że ZAKS-ie nie udało się sprowadzić nikogo, kto dorównywałby mu choć trochę klasą. W dodatku nieco problemów – czy to z formą, czy ze zdrowiem – mają na razie inni liderzy tej ekipy. Efekt jest taki, że w pierwszych pięciu kolejkach nowego sezonu mistrzowie Polski przegrali aż dwa mecze. Ich dzisiejsi rywale z Jastrzębia-Zdroju idą za to jak burza. Pięć meczów, pięć zwycięstw, ledwie dwa przegrane sety. I to oni z pozycji lidera tabeli patrzą na resztę stawki. U nich też nie doszło do większych rotacji w składzie. Zachowali wszystkich liderów, do tego w znakomitej formie jest Stephen Boyer, który wcześniej miał problemy ze zdrowiem. Pojawił się jedynie nowy trener – Andreę Gardiniego zastąpił Marcelo Mendez (ale do zmiany szkoleniowca doszło i w ZAKS-ie, gdzie od lata w tej roli pracuje Tuomas Sammelvuo).
Mimo wszystko jednak Jakub Popiwczak, libero Jastrzębskiego Węgla ostrożnie oceniał szanse swojej ekipy na zdobycie trofeum.
– Myślę, że troszkę na wyrost jest mówienie, że jesteśmy faworytem. Wiemy, jakim zespołem jest ZAKSA, jaki ma „killer instinct” po swojej stronie, jak wielu super zawodników w składzie. Nie ma, co prawda, Kamila Semeniuka, który był niesamowicie ważnym graczem, ale nadal kędzierzynianie mają świetny zespół […] Mam nadzieję, że w Lublinie znów pokażemy, że możemy z tym rywalem wygrać i to my rozpoczniemy zwycięski marsz – mówił na łamach Polsatu Sport.
W Kędzierzynie z kolei zapewniali, że jadą do Lublina, by wygrać trofeum. I wcale nie byli od tego celu tak daleko.
Raz jedni, raz drudzy
Tak się złożyło, że nieco ponad miesiąc temu – 17 września – hali w Lublinie nadano imię Tomasza Wójtowicza. Nasz mistrz olimpijski z 1976 roku, jeden z najlepszych siatkarzy w historii Polski, zmarł w poniedziałek. Jego pamięć uczczono więc przy okazji Superpucharu minutą ciszy, sektorówką i koszulkami obu zespołów, w których te wyszły na halę – widniał na nich napis „Do zobaczenia Mistrzu!”. Dopiero po tej ceremonii rozpoczęło się spotkanie.
A w to lepiej weszła ZAKSA. Zwłaszcza za sprawą znakomitego Łukasza Kaczmarka, który rozgrywał wręcz doskonałe spotkanie, kończąc w pierwszym secie aż osiem piłek. Przy tak dysponowanym atakującym, zdawało się, że tylko kataklizm mógłby odebrać kędzierzynianom zwycięstwo w tej partii. Zwłaszcza, że gdy doszli do piłek setowych, mieli ich od razu pięć (24:19). A jednak… zmarnowali wszystkie. Trzy razy ich ataki blokowali rywale – dwukrotnie zrobił to zresztą Benjamin Toniutti, który w barwach ZAKSY wygrywał w 2021 roku Ligę Mistrzów. Do tego z kontrataku świetnie poradził sobie Stephen Boyer. I nagle było już 24:24. Dopiero wtedy ekipa z Kędzierzyna zdobyła punkt, a tuż po nim – drugi. Bo zabawę w pierwszym secie asem skończył Dmytro Paszycki.
Końcówka partii pokazywała nam jednak, że mecz o Superpuchar może przynieść wielkie emocje. A drugi set tylko to potwierdził. Znów to mistrzowie Polski byli przez długą część stroną dominującą. I znów w końcówce podopieczni Marcelo Mendeza jakby ocknęli się z transu i zaczęli grać skuteczniej. Błędy z kolei mnożyły się po stronie ZAKSY – czy to w wykonaniu Kaczmarka, który spuścił z tonu, czy Wojciecha Żalińskiego, któremu odgwizdano podwójne odbicie. Tym sposobem jastrzębianie wygrali seta 25:23 i doprowadzili do remisu 1:1.
Trzecia partia nie miała wielkiej historii. Właściwie wyglądała jak pierwszy set, ale z tą różnicą, że tym razem obrońcy trofeum ani razu nie doszli do głosu. ZAKSA kontrolowała przebieg tej partii od początku do końca, znów genialny był Kaczmarek, a jego koledzy właściwie nie oddawali piłek za darmo, co było problemem w drugim secie. Do tego dochodził ich naprawdę dobry blok. Efekt był taki, że Jastrzębski ugrał ledwie 18 punktów i znalazł się pod ścianą.
Bez problemu jednak spod niej uciekł. Bo ten mecz przebiegał iście sinusoidalnie – gdy wydawało się, że któraś z ekip zmierza po zwycięstwo, w kolejnym secie sytuacja się odwracała. W czwartym więc to jastrzębianie szybko objęli prowadzenie i nie oddali go do samego końca. Warto tu podkreślić świetne przyjęcie w ekipie ze Śląska, którym koledzy ułatwiali robotę Benjaminowi Toniuttiemu. W ataku też zresztą radzili sobie dużo lepiej, niż w poprzedniej partii, zwłaszcza z omijaniem bloku rywali. Seta wygrali do 20.
I został tie-break.
Na koniec awantura
W nim przez jakiś czas obie ekipy szły łeb w łeb, ale w końcu odskoczyli jastrzębianie. Najpierw za sprawą bloku Jana Hadravy, potem przez niecelne ataki Łukasza Kaczmarka i Davy’ego Smitha. ZAKSA przegrywała 6:9, a niedługo potem znalazła się w podwójnie trudnej sytuacji. Podwójnie, bo urazu przy stanie 9:11 doznał Marcin Janusz i na boisku zastąpił go Przemysław Stępień. A strata podstawowego rozgrywającego w takim momencie to naprawdę bardzo niewesoła sprawa.
Mimo wszystko ZAKSA walczyła. I niemal wyrównała stan meczu.
https://twitter.com/KlubJW/status/1585339836432789504
Wtedy Jurij Gladyr zaatakował ze środka. I trafił w aut. Przez chwilę na tablicy wyników było 13:13, ale o challenge poprosili jastrzębianie. Okazało się, że piłka prześlizgnęła się po opuszkach palców blokujących. Sędziowie przyznali punkt Jastrzębskiemu, a po chwili… zaczęła się awantura. Sztab szkoleniowy ekipy mistrzów Polski domagał się bowiem challenge’u (zapewne chcąc sprawdzić wpadnięcie rywali w siatkę), ale sędziowie – być może nie widząc sygnalizacji lub uznając, że ta pojawiła się zbyt późno – do wideoweryfikacji w tę stronę już nie dopuścili. To rozzłościło właściwie wszystkich w ekipie kędzierzynian, sędzia stołkowy pokazał zresztą dwie żółte kartki za opóźnianie gry. Najbardziej szalał wieloletni II trener ZAKSY – Michał Chadała.
Niczego wskórać jednak mu się nie udało, podobnie jak dyskutującemu z arbitrem Olkowi Śliwce. Jastrzębski miał dwie piłki meczowe. Pierwszej jeszcze nie wykorzystał, drugą na triumf zamienił Stephen Boyer. I tym sposobem to obrońca tytułu okazał się dziś lepszy.
Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle – Jastrzębski Węgiel 2:3 (26:24 23:25, 25:18, 20:25, 13:15)
Fot. Newspix