Jest wielce prawdopodobne, że Bayern Monachium – podobnie jak w zeszłym sezonie – definitywnie pognębi dziś Barcelonę w fazie grupowej Ligi Mistrzów i sprawi, że podopieczni Xaviego pożegnają się z rozgrywkami. Co ciekawe, Bawarczykom już w latach 90. zdarzyło się wyrzucić Blaugranę za burtę Champions League na grupowym etapie rozgrywek. Katalońscy kibice byli wówczas tak rozgoryczeni postawą zespołu, że na trybunach Camp Nou zaczęły powiewać białe chusteczki w geście symbolicznego pożegnania z Louisem van Gaalem.
Holender utrzymał się jednak na stanowisku. I powiódł zespół do mistrzostwa Hiszpanii.
FC BARCELONA W SEZONIE 1998/99
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
Mieszane uczucia
Do sezonu 1998/99 Barcelona przystępowała w mieszanych nastrojach. Z jednej strony – poprzednie rozgrywki były w wykonaniu “Dumy Katalonii” naprawdę udane i napawały optymizmem. Drużyna wywalczyła mistrzostwo Hiszpanii z dużą przewagą nad resztą stawki. Katalończycy zgarnęli również Puchar Króla po triumfie w finale nad Mallorcą. W ich składzie roiło się od znaczących postaci światowego futbolu, żeby wymienić choćby Rivaldo, Luisa Figo, Philipa Cocu, Patricka Kluiverta, Luisa Enrique, Pepa Guardiolę, Giovanniego czy też Sonny’ego Andersona. Teoretycznie? Sielanka. Nic, tylko sięgać po kolejne sukcesy z ekipą do tego stopnia naszpikowaną gwiazdami. A jednak – na Camp Nou wcale nie było sielankowo. W powietrzu unosiły się złe emocje.
Głównie z uwagi na postawę zespołu na arenie międzynarodowej. Jako się rzekło, w kraju Blaugrana nie miała sobie równych, lecz w Lidze Mistrzów 1997/98 poniosła klęskę. Równie nieoczekiwaną, co straszliwą. Już w fazie grupowej Katalończycy zebrali tęgie manto od Dynama Kijów (0:7 w dwumeczu!), potracili punkty w starciach z Newcastle United oraz PSV Eindhoven, no i uplasowali się na ostatnim miejscu w stawce. Katastrofa. Pigułka wstydu okazała się zresztą wyjątkowo gorzka – Puchar Mistrzów padł łupem Realu Madryt, który powrócił na europejski tron po przeszło trzydziestu latach niepowodzeń.
Szewczenko, Łobanowski i Surkis. Jak Dynamo Kijów próbowało podbić Europę
Dublet Barcelony momentalnie utracił część blasku, skoro to akurat “Królewscy” zwyciężyli w Champions League.
Tym samym przeciwnicy Louisa van Gaala, który chwycił za stery na Camp Nou latem 1997 roku, otrzymali poważny argument przeciwko krnąbrnemu szkoleniowcowi. A miał tych wrogów Holender w stolicy Katalonii całą rzeszę, mimo że trafił do Barcy w glorii chwały, tuż po fenomenalnej kadencji w Ajaksie Amsterdam, z którego uczynił najlepszy i najbardziej ekscytujący klub w Europie. Wielu widziało w “Żelaznym Tulipanie” trenera numer jeden na świecie.
Problem w tym, że van Gaal od dawna trwał w stanie zimnej wojny z Johanem Cruyffem. Architektem wielkich sukcesów Barcelony, który stworzył na Camp Nou kultowy Dream Team i dorobił się tam statusu proroka. Jedna z teorii głosi, że van Gaal znienawidził Cruyffa jeszcze w latach 70., gdy nie był w stanie wygrać z nim rywalizacji o miejsce w składzie Ajaksu i koniec końców został odpalony do Royal Antwerp. Z kolei sam Louis przekonuje, iż konflikt zaczął się w 1989 roku podczas… świątecznej kolacji zorganizowanej przez Cruyffa. Van Gaal musiał przedwcześnie opuścić spotkanie, ponieważ otrzymał wiadomość o chorobie swojej siostry. – Johan obraził się na mnie, że nie podziękowałem mu za gościnę – poskarżył się “Żelazny Tulipan” w swojej autobiografii. Cruyff wściekł się nie na żarty, gdy skonfrontowano go z tymi rewelacjami. – Van Gaal coś takiego napisał? Chyba ma Alzheimera. Serio, jeśli on tak sądzi, to po prostu oszalał.
Jak było w rzeczywistości, trudno już dziś stwierdzić. Jedno jest pewne – panowie zapałali do siebie szczerą niechęcią, która tylko się pogłębiła, gdy van Gaal zaczął święcić triumfy w Amsterdamie. Po wywalczeniu Puchar Mistrzów nie składał on bowiem hołdów swoim zacnym poprzednikom, nie piał z zachwytu nad “futbolem totalnym”. Przeciwnie. Opowiadał – z właściwą sobie pewnością siebie, zakrawającą o arogancję – że jego pomysły taktyczne są znacznie skuteczniejsze od przestarzałych koncepcji Rinusa Michelsa czy Cruyffa. W ramach rewanżu Cruyff udawał, iż w ogóle nie dostrzega fenomenalnej postawy Ajaksu.
– Podoba mi się gra Parmy i Auxerre – wypalił, pytany o najefektowniej grające drużyny w Europie.
Holenderska Barcelona
Szybko się okazało, że zepchnięcie Cruyffa z piedestału było o wiele prostsze w Amsterdamie, gdzie wicemistrza świata z 1974 roku nigdy nie obdarzono bezwarunkową miłością, niż w Barcelonie, gdzie – jako się rzekło – słowa Holendra traktowano niczym prawdy objawione. Van Gaala doprowadzał do szewskiej pasji fakt, iż nieustannie jest do Cruyffa porównywany przez media. Tymczasem w drugiej połowie lat 90. czuł się już po prostu znacznie lepszym trenerem od swego rodaka. Dlaczego miałby jeszcze cokolwiek udowadniać, skoro dopiero co zgarnął z Ajaksem najcenniejsze trofeum w europejskim futbolu?
Triumf „Żelaznego Tulipana”. Jak młode wilki z Ajaksu zwojowały Europę?
Ciekawą anegdotkę przytacza w swej autobiografii Christo Stoiczkow:
“Moja wojna z van Gaalem zaczęła się już od naszego pierwszego spotkania. Zjawił się w szatni na Camp Nou niczym Russell Crowe w “Gladiatorze”. Spoglądał na wszystkich zawodników wyzywająco i z pogardą. Okej – jakoś to przyjąłem. Taki styl. Nienormalny, ale własny. Nagle van Gaal zwęził nozdrza i zaczął węszyć niczym buldog, kręcąc głową na boki. – Auu, czuję tu zapach Cruyffa! Auu, jak bardzo czuć!
Nie wytrzymałem i zacząłem przedrzeźniać go głośno: – Tak pachnie zwycięstwo, senior! Przyzwyczajaj się!
Nic na to nie odpowiedział, tylko spojrzał na mnie ponuro i stało się jasne – od tego momentu byliśmy wrogami. […] W naszym przypadku istniało drugie dno konfliktu. Ja byłem ostrzem Cruyffa. […] “Latający Holender” wyrzucił swego czasu van Gaala z Ajaksu. Z tego powodu byli śmiertelnymi wrogami od dziesięcioleci. Szczerze i bez odrobiny stronniczości powiem wam jedno: Mister słusznie wygonił tego kopacza ze słynnego Ajaksu. Zrozumiałem to podczas któregoś z treningów, do którego Louisik się przyłączył, by zagrać z nami, a my śmialiśmy się do rozpuku. Jakbyśmy zatrudnili klauna, żeby nas rozbawiał”.
“Żelazny Tulipan” doszedł do wniosku, że jedyny sposób na roztoczenie pełnego panowania nad szatnią Barcelony to wpuszczenie do niej dużej porcji świeżej krwi. No i rozpędzenie na cztery wiatry graczy wciąż wiernych Cruyffowi. W 1998 roku klub opuścili więc zawodnicy pamiętający czasy świetności Dream Teamu – Stoiczkow, Amor, Busquets czy Ferrer. Równolegle van Gaal zaczął taśmowo zatrudniać piłkarzy doskonale sobie znanych z Holandii – braci de Boerów, Kluiverta, Zendena oraz Cocu. A już wcześniej zdążył wszak ściągnąć Hespa, Reizigera i Bogarde’a. Na Camp Nou zrobiło się zatem bardzo holendersko.
Założenie było proste – nasycić kadrę Blaugrany zawodnikami, którzy bez trudności dostosują się do niezwykle precyzyjnych poleceń taktycznych van Gaala. Sprawić, by zespół zapomniał o swobodzie oferowanej przez Cruyffa i o ultra-ofensywnej filozofii Bobby’ego Robsona, który dowodził Barcą w sezonie 1996/97. Tego rodzaju działania naturalnie nie przypadły do gustu katalońskim dziennikarzom, z którymi van Gaal bez ustanku się użerał.
– Przez sześć lat osiągnąłem z Ajaksem więcej, niż Barcelona przez sto lat – rzucił Holender na jednej z konferencji prasowych. – Czy to ja jestem aż tak inteligentny, czy to wy jesteście idiotami? – zapytał przy innej okazji. Jak nietrudno zgadnąć, te odzywki nie poprawiały jego notowań w prasie.
Druga klęska z rzędu
Zwycięstwo w lidze i pucharze w pierwszym sezonie pracy na Camp Nou pozwoliły van Gaalowi zachować względny spokój i pewność siebie. Kolejna kampania zaczęła się jednak dla Barcelony nader rozczarowująco. Okej, po ośmiu ligowych kolejkach Katalończycy nie mieli na koncie ani jednej porażki, lecz połowę spotkań zremisowali. A potem wpadli w totalny dołek. Porażki z Realem Oviedo, Mallorcą, Atletico Madryt, Deportivo La Coruña i Villarrealem zepchnęły ich na dziesiątce miejsce w stawce. W grudniu 1998 roku wielu dziennikarzy apelowało już otwarcie o jak najszybszą zmianę na ławce trenerskiej.
Kibice sięgnęli po białe chusteczki. Oni też mieli van Gaala powyżej uszu. Podobnie zresztą jak prezesa Josepa Lluisa Nuñeza.
– Villarreal obnażył nędzę Barcelony. Nuñez to ostatni człowiek w klubie, który jest gotów bronić van Gaala – pisało “Mundo Deportivo”. – Piłkarze Villarrealu nie wiedzieli jak zareagować, gdy Camp Nou pożegnało ich brawami. […] Van Gaal był skazany na klęskę od momentu, gdy okazało się, że nie jest Cruyffem.
“Marca” relację pomeczową zatytułowała jednym, wytłuszczonym słowem: “TITANIC“.
Być może ligowy kryzys nie wywołałby w Katalonii aż takiej fali niezadowolenia, gdyby Barcelona ponownie nie zawaliła sprawy w fazie grupowej Champions League. A początkowo nic nie zwiastowało drugiej z rzędu klęski. Blaugrana zaczęła bowiem od rywalizację od szalonego remisu 3:3 na wyjeździe z Manchesterem United. Potem zgodnie z planem pokonała u siebie 2:0 Broendby. Wystarczyło zatem przyzwoicie zapunktować w dwumeczu z Bayernem Monachium i wrota do fazy pucharowej Ligi Mistrzów stanęłyby przed podopiecznymi van Gaala otworem. Ale mistrzowie Hiszpanii dwukrotnie dostali od Bawarczyków po łbie. 0:1 na wyjeździe i, co gorsza, 1:2 u siebie. W samej końcówce drugiego spotkania gospodarzy pogrążył w rozpaczy Hasan Salihamidzić.
Sytuacji nie udało się już odkręcić. Rewanżowe starcie z “Czerwonymi Diabłami” również zakończyło się wynikiem 3:3, a drugie zwycięstwo z Broendby nic już Katalończykom nie dało. Tym razem ekipa van Gaala zajęła przedostatnie miejsce w grupie i ponownie wyleciała z europejskich pucharów. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że “Żelazny Tulipan” jest skończony. Tym bardziej że nie dogadywał się on z największą gwiazdą Barcy – z Rivaldo.
Jak Rivaldo wciągnął Barcelonę do Ligi Mistrzów, czyli hat-trick doskonały
Brazylijczyk notował wprawdzie w sezonie 1998/99 wprost kapitalne liczby i generalnie był motorem napędowym zespołu, ale nie godził się z tym, że trener często wystawia go na pozycji lewoskrzydłowego. Chciał występować jako podwieszony napastnik. – W którymś spotkaniu van Gaal zmienił mnie w 60 minucie. Kolejnego dnia pojechałem do klubu wcześniej, by porozmawiać z Jose Mourinho, który był asystentem van Gaala. Stwierdziłem, że po przemowie van Gaala do drużyny ja chciałbym zabrać głos. Powiedziałem wtedy publicznie, że chcę walczyć o miejsce w środku, a na skrzydle nie chcę grać, wolę już siedzieć na ławce. Van Gaal spojrzał na mnie znacząco i… już mnie w składzie Barcy nie było. To dobry trener, ale nie respektuje opinii innych ludzi – żalił się Rivaldo.
– Powiedzenie najlepszemu piłkarzowi świata, by wbrew swej woli usunął się na skrzydło i stwarzał miejsce dla kolegów z drużyny, mogło mieć sens dla van Gaala, ale nie miało żadnego sensu dla Katalończyków – dowodzi Maarten Meijer, biograf holenderskiego szkoleniowca.
Ucieczka spod topora
Na 20 grudnia 1998 roku zaplanowane zostało wyjazdowe starcie Barcelony z Realem Valladolid. Plotka głosi, że piłkarze Blaugrany byli święcie przekonani, iż lada moment dojdzie do zmiany trenera i poważnie rozważali oddanie meczu bez walki, byle tylko przypieczętować los van Gaala. Nie doszło jednak do tego. Katalończycy wymęczyli zwycięstwo 1:0, a gola na wagę kompletu punktów zdobył 18-letni Xavi Hernandez.
Po dwóch treningach u van Gaala pomyślałem: kim jest ten idiota? Po dwóch tygodniach doszedłem do wniosku: ten gość ma rację
Xavi
Hiszpan to jeden z niewielu zawodników Barcy, którzy o współpracy z van Gaalem zawsze wypowiadają się bardzo ciepło. – Będę go pamiętał do końca życia, choć obchodził się ze mną bardzo bezpośrednio. Jednego dnia upokarzał na oczach całej grupy, drugiego zapewniał wszystkich, że będę lepszy od Zinedine’a Zidane’a. Takie miał metody. Po czasie oceniam, że przyniosły pozytywny efekt – wspominał Xavi w rozmowie z “Marcą”. – U van Gaala przeżywałem huśtawkę nastrojów. Potrafił mnie wpuścić na boisko na Old Trafford, a zaraz potem oddelegować do gry w trzecioligowych rezerwach. I miał rację. Szkoda, że już się tak nie postępuje. Kiedy ktoś trafi do pierwszej drużyny, jest bezpieczny, bo nie ma ścieżki w dół. A nastoletni piłkarz musi przede wszystkim regularnie grać.
Wyszarpane zwycięstwo w Valladolid okazało się dla Barcelony przełomowe.
Tydzień później katalońska ekipa zdemolowała Deportivo Alaves 7:1 i niesamowicie nabrała wiatru w żagle. Do końca sezonu przegrała zaledwie dwa mecze w lidze, w tym jeden w ostatniej kolejce, o pietruszkę. Obroniła mistrzowski tytuł, a Van Gaal w spektakularnym stylu uciekł katu spod topora. Triumf 3:0 w wiosennym “Klasyku” na parę ładnych tygodni zamknął usta jego krytykom. Z kolei Rivaldo prezentował się tak dobrze, że kilka miesięcy później odebrał Złotą Piłkę.
***
W 2000 roku van Gaal nie zdołał już uciec przeznaczeniu. Jak na ironię, w Lidze Mistrzów w końcu nie było dramatu – Barca dotarła do półfinału turnieju. Natomiast na krajowym podwórku nie udało jej się wygrać niczego i nieustannie krytykowany Holender po prostu musiał odejść. Eksperyment o kryptonimie “holenderska Barcelona” został powszechnie uznany za porażkę, mimo że dwa mistrzostwa Hiszpanii to przecież nie byle jaki sukces, a gracze tacy jak Patrick Kluivert, Philip Cocu czy Frank de Boer zapisali na Camp Nou piękną kartę. – Przyjaciele z prasy, gratulacje. Odchodzę – pożegnał się “Żelazny Tulipan”.
Nie mógł wiedzieć, że na ławkę trenerską Barcelony powróci już po dwóch latach. Zresztą – na nieszczęście swoje i klubu.
CZYTAJ WIĘCEJ O HISTORII FUTBOLU:
- Z piłkarskiego szczytu prosto na kozetkę. Wypalenie Ottmara Hitzfelda
- Furiat, terrorysta, cudotwórca. Historia Olivera Kahna
- Zmartwychwstanie Louisa van Gaala
fot. WikiMedia / NewsPix.pl