Rok temu na tym etapie ekstraklasowej młócki Joao Amaral miał na koncie dziesięć punktów w klasyfikacji kanadyjskiej – pięć goli i pięć asyst. Aktualnie paraduje z jednym smętnym trafieniem i jedną zaplątaną asystą drugiego stopnia. Niedawno kończył mistrzowski sezon z kozacką średnią not 5,50, teraz błąka się na poziomie wstydliwego 3,63. Jak to się stało, że portugalski gwiazdor Lecha Poznań zaliczył aż taki zjazd?
Kiedy zastanawialiśmy się, czy Amaral zasługuje na miano ekstraklasowego MVP za miniony sezon, ten salwował się skromnością, pokorą i mądrą logiką, tłumacząc, że nie może równać się z Ivim Lopezem, bo Hiszpan z Rakowa Częstochowa legitymuje się lepszymi statystykami. Mylił się? Miał rację? Każdą tezę można obalić, każdą tezę można obronić, jak to już w piłce bywa. Ale prawda jest taka, że Joao Amaral ostatnio jest cieniem samego siebie ze swoich najlepszych chwil na polskich murawach.
Pokrętny los Amarala
W poważniejszej piłce wziął się znikąd. Do dwudziestego piątego roku życia błąkał się po trzecich, czwartych i piątych szczeblach portugalskich rozgrywek. Zarabiał grosze, dorabiał w innych pracach. Naklejał etykiety na wina i zakorkowywał butelki, sprzątał i kelnerował w restauracjach, stał za barem i nalewał drinki. Poszczęściło mu się. Trafił do Vitorii Setubal, gdzie wyrobił sobie taką markę, że sprowadziła go do siebie Benfica. Nie po to, żeby wzmocnić nim pierwszy skład – po prostu wielkie portugalskie kluby stosunkowo często wyciągają wyróżniających się piłkarzy z mniejszych podmiotów za niewielkie kwoty, żeby potem sprzedać ich za ciut więcej.
I tak też trafił do Lecha, gdzie przez półtora roku dał się poznać jako piłkarz o wyjątkowo chimerycznej naturze. Kilka tygodni wyróżniania się na tle szarości ligi przeplatał z kilkoma miesiącami całkowitej denności. „Superkino” mieszał z tanimi filmami klasy „C”. Za często męczył bułę, znikał, przechodził obok meczów, żeby dorobić się statusu czołowej postaci tych rozgrywek. Nikt nie płakał, kiedy zimą 2020 udawał się na wypożyczenie do Pacos de Ferreira. Tym bardziej, że wyjeżdżał rozżalony, plótł trzy po trzy w mediach, aż zrobiło się niesmacznie i Dariusz Żuraw – „trener z rezerw, który odebrał mu radość z gry” – nazwał go dobrym aktorem. Tygodnie mijały, a o Amaralu stopniowo zapominano.
Aż nadszedł sezon na stulecie.
Maciej Skorża ogłosił wszem i wobec, że chce przyjrzeć się zawodnikom wracającym z wypożyczeń. Błyskawicznie zdiagnozował potencjał Amarala. I wiedział, jak go podejść. Wziął portugalskiego pomocnika na prywatną rozmowę, nie tylko o piłce, ale też o życiu, w mig czyniąc go jednym ze swoich najwierniejszych żołnierzy. W konsekwencji Amaral rozegrał bardzo udany sezon z wyszczególnieniem fenomenalnej jesieni. Czternaście goli, osiem asyst i jedna asysta drugiego stopnia, a wszystko to zwieńczone mistrzostwem Polski – takie liczby i osiągnięcia piechotą nie chodzą.
W Poznaniu znaleźli klucz do jego głowy. Pisaliśmy w reportażu pt. „Ile znaczy właściwe miejsce i właściwy czas”: „Amaral przez te wszystkie zakręty podkreślał, jak ważny jest psychiczny luz, jak ważna jest rodzina, jak ważne jest, by po prostu czuć się piłkarzem. We wspomnianym reportażu Przeglądu używa dokładnie takich słów: w meczach takich jak z Legią, można poczuć się piłkarzem”.
I podkreślaliśmy, jak ważne dla jego konstrukcji psychicznej i mentalnej było znalezienie się w drużynie, która kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa: „Ale możesz też grać w Lechu Poznań, który idzie od zwycięstwa do zwycięstwa. Może cię prowadzić Maciej Skorża, od początku mówiący wyłącznie o wygranych i trofeach, wymagający od zarządu budowy mocnej i szerokiej kadry. Wszystko przy aplauzie tysięcy kibiców, którzy co mecz ostro zdzierają gardła, dopingując ciebie i twoich kolegów”.
Joao Amaral poczuł się piłkarzem.
Demony chimeryczności
Prawda jest taka, że Amarala zawsze trawił jednak demon chimeryczności. Wystarczy zajrzeć do naszych not, które nie są żadną wyrocznią, ale stanowią wartościowy materiał poglądowy.
- 2018/19 (cały sezon) – 4,04
- 2019/20 (jesień) – 4,63
- 2021/22 (jesień) – 5,84
- 2021/23 (wiosna) – 5,15
- 2022/23 (stan na 13 meczów) – 3,63
Rozpiętość ocen za przeróżne mecze – cała gama, cała paleta barw. Od 2, przez 5 i 6, po 8 i 9. To nie jest piłkarz, który utrzymuje równą formą. Właściwie za pewną nowość i odstępstwo od normy w jego karierze należało uznać jesień ubiegłego roku, kiedy wahania jego dyspozycji nie były tak drastyczne i sinusoidalne, jak zwykle bywają. Dlaczego tak się dzieje? Trudno powiedzieć. Tym bardziej, że sam zainteresowany tez nie zna odpowiedzi na to pytanie. Oto dwa fragmenty jego wiosennego wywiadu dla kilku redakcji:
To bezsprzecznie twój najlepszy sezon w karierze. Co jest tego przyczyną? Zmieniłeś coś w swojej głowie?
Chyba nic takiego nie zmieniłem. Jeśli chcesz porównywać moje sezony w Lechu, to oczywiście mówimy o dwóch różnych zespołach. A ja? Jasne, gram lepiej, zmieniam się jako piłkarz, rozwijam się też jako człowiek. Po prostu się uczę. Ale nie ma takiego jednego powodu, który teraz rzucę.
(…)
Co z twoją formą? Jesienią byłeś nie do zatrzymania, teraz w tym roku ta twoja dyspozycja faluje.
Miałem trochę problemów ze zdrowiem. Po meczu ze Śląskiem lekarz powiedział mi, że czekają mnie nawet trzy tygodnie pauzy, bo zerwałem jakieś więzadła. I siedem dni później zagrałem znów w meczu ligowym. Opuściłem tylko spotkanie z Pucharze Polski, bo moja stopa była ogromna i nie dałem rady pojechać na ten mecz. Ale prawda jest też taka, że piłkarz nie jest w stanie być przez cały sezon w optymalnej dyspozycji fizycznej. Ishak miał taki problem, Kamiński też, mnie też to dopadło. Niestety zbiegło się to w podobnym czasie i być może przez to wpadliśmy w lekki dołek z wynikami, ale naprawdę nie jesteś w stanie uniknąć takich sytuacji w futbolu.
Dlaczego więc takie zdziwienie budzi jego słaby początek nowego sezonu?
Zjazd Amarala
W lidze zaliczył dziewięć pustych przelotów i rozegrał zaledwie 503 na 1170 minut możliwych do rozegrania. Aż osiem razy zaczynał na ławce dla rezerwowych, z Górnikiem Zabrze nawet nie powąchał murawy. Lepsze występy zaliczył tylko z Zagłębiem i Widzewem. Ze Stalą Mielec, Śląskiem Wrocław, Legią Warszawa i Cracovią wyglądał fatalnie. Z Wisłą Płock zaprezentował się słabo i bezbarwnie, z Piast Gliwice, Lechia Gdańsk i Pogonią Szczecin zaliczył nieznaczące epizody.
W europejskich pucharach niby pomógł Kristofferowi Velde załadować pod ladę z Karabachem, niby strzelił dwa gole Dinamo Batumi, niby ładnie prostopadłe uwolnił Mikaela Ishaka z Austrią Wiedeń, ale w innych spotkaniach stanowczo za często snuł się po murawie bez mapy i celu, nie wnosił oczekiwanej jakości, ani jako zawodnik pierwszego składu, ani jako joker.
Jasne, John van den Brom często stawia na bardziej pragmatyczny sposób gry niż jego poprzednik i obciąża Amarala całym szeregiem zadań defensywnych, z których Portugalczyk wywiązuje się znośnie lub przyzwoicie, nierzadko też na prostsze mecze do gry w pierwszej kolejności delegowani są Filip Marchwiński czy Afonso Sousa, więc nie sposób sztucznie nabijać sobie statystyk, ale koniec końców wniosek może być tylko jeden: przygasła jedna z największych gwiazd Lecha Poznań.
Mikael Ishak robi swoje i strzela regularnie.
Jesper Karlström robi swoje i rządzi w środku pola.
Joel Pereira robi swoje i kosi dośrodkowania.
A Joao Amaral? Na początku tego sezonu trudno powiedzieć o nim coś pozytywnego. To specyficzny gość, który potrzebuje komfortowego otoczenia i sprzyjających okoliczności, rzeczonego właściwego miejsca i wspomnianego właściwego czasu, żeby błyszczeć i liderować Kolejorzowi. I co z tego? Może nie ma komfortowego otoczenia i sprzyjających okoliczności? Albo właściwe miejsce i właściwy czas już za nim?
Jest w tej całej historii coś nieodgadnionego. Inna sprawa, że w przypadku takich zjazdów zawsze próbujemy najprostszego tłumaczenia: gdyby taki Amaral wiecznie grał na poziomie z jesieni z ubiegłego roku, już dawno nie byłoby go ani w Ekstraklasie, ani w Poznaniu, i wiek nie miałby tu nic do rzeczy. Taki urok tej części piłkarskiego ekosystemu.
Czytaj więcej o Lechu Poznań:
- Lech przedłużył kontrakty Niki Kwekweskiriego i Antonio Milicia
- Przełamanie w arcyważnym momencie. Filip Szymczak wreszcie się rozkręci?
- Filip Marchwiński – wielki talent czy wieczny talent? | Smykałka #47
Fot. Newspix