Paradoksalnie dość trudny był w tej kolejce wybór drużyny badziewiaków. Wydawać się mogło, że skoro trzy drużyny grają absolutną katastrofę, czyli Lechia, Śląsk i Zagłębie, a defensywa kolejnej (Korony) też nadaje się jedynie na orlik, to wszystko powinno pójść sprawnie i przyjemnie. A właśnie nie, bo kandydatów mieliśmy aż nadto, druga jedenastka „zdolnych inaczej” też miałaby prawo przegrać mecz w 13. kolejce z Latem Muminków.
Skoro jednak już doszliśmy do konsensusu, to teraz – po złapaniu oddechu na tym rollercoasterze piłkarskiej jakości – podbijmy stawkę i wybierzmy najgorszego zawodnika tej serii gier. Pewnie łatwiej ułożyć puzzle z obrazkiem śnieżycy na Antarktydzie, ale spróbujmy.
Kandydat numer jeden – Patrick Olsen. Wybitny występ. Po pierwsze: zadbał o widzów, bo gdyby nie jego błyskotliwe podanie do przeciwnika na sam na sam, mecz Radomiaka ze Śląskiem zakończyłby się wynikiem 0:0 (nawet jeśli zespoły grałyby dwanaście godzin). A tak to Bejger wyłapał czerwoną kartkę i później jakoś poszło, tym bardziej że Olsen pomógł jeszcze przy bramce Mauridesa. Najpierw dał o siebie odbić piłkę napastnikowi, a potem gdy chciał ratować, to… sam z siebie się przewrócił.
Naprawdę – pełen zestaw. Brakowało chyba jeszcze tylko czerwonej kartki do kompletu, ale te role obsadzili koledzy. I cóż, my wiemy, że Olsen coś tam w piłkę grać potrafi, natomiast zgodnie z powiedzonkiem o wronach i krakaniu, Duńczyk dostosowuje się do momentami patologicznej niemocy wrocławian.
Druga postać – Christian Clemens. Kiedy na skrzydle ekstraklasowej drużyny gra piłkarz, który ma 144 mecze w Bundeslidze, oczekiwalibyśmy pewnej przyzwoitości. A Clemens jest tak nieprzyzwoity, że matki powinny swoim dzieciom zasłaniać oczy. Podkreślmy, skrzydłowy, nie wykonał w pierwszej połowie żadnego dryblingu. Przy drugim golu Rakowa zaprezentował taki pressing oldboya, że Maciej Iwański na pamiętnym filmie zdaje się zapieprzać jak TGV. Kompromitacja, jeśli on jeszcze zagra w tej rundzie, zaczniemy podejrzewać, że ma haki na Lechię. Panowie, gdybyście byli w tarapatach – mrugnijcie porozumiewawczo.
Podium wybitnych badziewiaków uzupełni Jarosław Jach. Przy bramce, którą wypracował Sanchez, zachował się tak, jakby pierwszy raz grał na obronie i nie wiedział, co ma w tej sytuacji zrobić. Ba – jakby pierwszy raz grał w piłkę. „To tak można przyjąć, to tak można biec? Ja nie wiedziałem”. Jach siedział kiedyś na ławce w meczu Premier League, ale w takiej formie nie wpuścilibyśmy go nawet na trybuny. I nawet, gdyby sobie sam kupił bilet. Osiem pojedynków na ziemi i tylko dwa wygrane. Jako stoper. Przecież to się nie mieści w głowie.
No i co, kogo wybieramy? Rany boskie, cholernie trudna sprawa. Ale niech będzie kandydat numer dwa. Za całokształt twórczości.
A jeśli chodzi o kozaków – już czwarty raz witamy w nich Hamulicia, który zdaje się mieć nieskończony arsenał atutów. Tym razem przejął piłkę w sporej odległości od bramki, podciągnął z nią parę metrów i uderzył naprawdę dobrze (inna sprawa, że badziewiak Forenc mógł zachować się lepiej). Niemniej Hamulić robi na nas coraz lepsze wrażenie i sami jesteśmy ciekawi, jak to się potoczy. Czy będzie on jednorundowcem, czy będzie się bronić na dłuższym etapie już w lepszym klubie, bo pewnie zimą ktoś mocniejszy w Polsce po niego sięgnie.
Tak czy tak – interesująca postać z interesującą historią, o czym przekonaliśmy się w wywiadzie przeprowadzonym przez Janka Mazurka.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE
Fot. Newspix