Reklama

Gorgon: Był wielki strach, że to wszystko skończy się kalectwem

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

11 października 2022, 09:53 • 9 min czytania 10 komentarzy

Kiedy Alexander Gorgon obudził się po operacji kolana, wiedział, że coś poszło nie tak, bo nie mógł podnieść prawej stopy. Po prostu. Wisiała bezwładnie. Jakby nie miał nad nią żadnej władzy. I nie było wiadomo, czy kiedykolwiek ją odzyska. Kolejny zabieg i dziewięć miesięcy rehabilitacji pozwoliły wrócić pomocnikowi Pogoni Szczecin do sprawności. Wywiad z piłkarzem Portowców, który opowiada, co się z nim działo przez ostatnich 14 miesięcy i dlaczego w Ekstraklasie nie wystąpił od poprzedniego lata.

Gorgon: Był wielki strach, że to wszystko skończy się kalectwem

1 sierpnia 2021 zagrałeś jako rezerwowy przeciwko Warcie Poznań, po czym z powodu kontuzji zniknąłeś na 14 miesięcy. W poprzedni poniedziałek wznowiłeś treningi z zespołem. Co się z tobą działo przez ten czas?

W rewanżu z Osijekiem w eliminacjach Ligi Konferencji nabawiłem się urazu kolana, choć oczywiście w tamtej chwili nie miałem pojęcia, że poważnego. Potem jeszcze wystąpiłem z Wartą, wyszedłem na trening wyrównawczy i dopiero wtedy nie dałem rady go dokończyć. Tak bolało, że nie było na to szans. Badania wykazały, że uszkodziłem więzadło poboczne w prawym kolanie – naderwanie II stopnia. Leczyłem się zachowawczo, w międzyczasie siedem, może 10 dni spędziłem u mojego zaufanego fizjoterapeuty w Niemczech, tyle że nie wystąpiła żadna poprawa. Próbowałem wznowić zajęcia, ale nie byłem w stanie pracować z piłką. Cały czas się skarżyłem, że przy większych obciążeniach kolano boli i puchnie.

I co dalej?

Na początku listopada znowu pojechałem do tego fizjoterapeuty, żeby tak przez cztery, sześć tygodni solidnie popracować i być gotowym na start przygotowań. Ale poprawy niezmiennie nie było, więc w pewnym momencie zdecydowaliśmy się otworzyć kolano, żeby zobaczyć, co tam się właściwie dzieje. Chciałem to zrobić u lekarza w Niemczech, który już raz mnie operował, do tego konsultowaliśmy się w kilku innych sprawach, więc generalnie mu ufałem, a władze Pogoni zgodziły się, by to on przeprowadził zabieg.

Reklama

To zrozumiałe.

Poleciałem do niego do kliniki, poddałem się operacji, tyle że już po przebudzeniu coś było nie tak. Powiedział, że dobrze, że zdecydowaliśmy się na zabieg, bo w kolanie nie wszystko wyglądało dobrze. Coś trzeba było wyczyścić, przyszyć więzadło i ścięgno mięśnia, generalnie trochę zrobić porządek. Odpowiedziałem, że rozumiem, tylko mam problem – nie mogę podnieść stopy. Normalnie ją czuję, ale wisi mi bezwładnie.

Jak zareagował?

Był zaniepokojony, ale tylko tyle. To było tuż przed Bożym Narodzeniem, chciałem dołączyć do rodziny do Chorwacji, więc spakowałem się i wyjechałem, licząc na poprawę. Że to może jakiś chwilowy skutek uboczny, np. płyn naciska na nerw i stąd te kłopoty.

Ale poprawy nie było?

Nie. Żadnej. Do tego bardzo bolała mnie prawa noga, choćby kiedy chciałem się schylić albo napiąć mięsień dwugłowy uda. Jakby prąd przechodził mi wzdłuż kończyny. Wreszcie po czterech tygodniach – już u innego specjalisty – poddałem się badaniu na przewodzeniu nerwu i wyszło, że coś nie gra. 18 stycznia przeszedłem drugi zabieg. Kiedy się obudziłem, dowiedziałem się, co się stało. Przy pierwszej operacji lekarz zbyt głęboko przebił więzadło przy zszywaniu i tym samym założył pętelkę wokół nerwu odpowiedzialnego za podnoszenie stopy. Ścisnął go w ten sposób. Swoją drogą dopiero przy tej operacji neurochirurg odkrył, dlaczego pierwotnie miałem kłopoty – przy gojeniu naderwania więzadła pobocznego nerw strzałkowy dostał się do blizny.

Reklama

Tylko w tym momencie to już był ten mniejszy problem…

Tak. Neurochirurg zdjął tę pętelkę i uwolnił nerw, ale szczerze przyznał, że rokowania nie są najlepsze. Że nie potrafi mi powiedzieć, w jakim stopniu i czy w ogóle jeszcze będę mógł podnosić stopę. Byłem nastawiony na wszystko.

Nie potrafię sobie wyobrazić, co czułeś, kiedy słyszałeś tę diagnozę.

Wielki strach, czy nie zostanę inwalidą. Co prawda dzięki specjalnej ortezie dałem radę stawać na prawej nodze, bo – jak mówiłem – z czuciem kłopotu nie było, ale stopa wisiała bezwładnie. Nie potrafiłem jej podnieść choćby na milimetr. Kiepsko to wszystko wyglądało… Ale nie mogłem się poddać, więc momentalnie po operacji rozpocząłem rehabilitację, znowu u mojego „fizjo” w Niemczech. Zostawiłem rodzinę w Polsce, widywaliśmy się jedynie w weekendy, więc bardzo rzadko. Później na wakacje pojechała do Chorwacji, dlatego kursowałem między Bałkanami a Szczecinem, bo też starałem się przyjeżdżać na mecze Pogoni. Dużo samotności, dużo podróżowania. Niesamowicie cieszę się, że mam to za sobą i jestem tutaj, gdzie jestem.

Jak wyglądał twój dzień w trakcie rehabilitacji?

Dwa treningi i dwie terapie, w sumie między sześć a osiem godzin intensywnej pracy. Rano krótkie śniadanko, pierwsza sesja, chwila odpoczynku, druga sesja, a wieczorem szybka kolacja i do spania, bo na nic siły nie było. Pod koniec już tak żartowałem, że bardzo długo trwa ten obóz… Bardzo wyczerpujący okres psychicznie i fizycznie. W samą porę dostałem zgodę od lekarzy na indywidualne treningi z piłką.

Po jakim czasie dało się zauważyć poprawę?

Po 10 tygodniach.

Ponad dwóch miesiącach?

Tak. I to minimalną. Najpierw akurat byłem na weekend w domu, coś próbowałem zrobić i żona mówi, że chyba coś się z mięśniem piszczelowym dzieje. Jakbym go znowu napinał. Odpowiedziałem, że nie, chyba nie, ale przyjrzałem się dokładnie i cholera, rzeczywiście, jakby zaskakiwał, jest różnica. W poniedziałek pokazałem to fizjoterapeucie i stwierdził, że to rewelacyjna wiadomość. Dopiero po jeszcze jakimś czasie, właśnie w sumie 10 tygodniach od drugiego zabiegu, w trakcie rehabilitacji ruszyłem palcami. Ale ledwo, ledwo. To była tak wielka sprawa, że wieczorem „fizjo” przyszedł do mnie z butelką, żebyśmy to uczcili lampką Prosecco. Powiedział, że to naprawdę wielki dzień.

To był moment, kiedy uwierzyliście, że trochę wbrew rokowaniom uda się odzyskać sprawność?

Wówczas ta wiara została umocniona, bo generalnie wierzyliśmy, że to osiągniemy, tylko nikt nie miał pojęcia, czy faktycznie tak będzie. Tamtego dnia pojawił się namacalny dowód, że się da.

Krok po kroku zbliżałeś się do powrotu.

To były mikrokroczki, których na bieżąco nawet nie zauważałem. Dopiero gdy teraz sobie oglądam filmy nagrywane na telefonie w tamtym czasie, to faktycznie z miesiąca na miesiąc progres jest widoczny. Zakres ruchu stawał się pomalutku coraz większy.

Jeszcze raz – nawet nie chcę udawać, że potrafię sobie wyobrazić, co miałeś w głowie.

Wprawdzie w mojej karierze musiałem często walczyć z kontuzjami, ale ta… Przez pierwszych 10 tygodni było bardzo, bardzo ciężko. Wielki strach, że to wszystko się skończy kalectwem. Różne myśli. Przecież w takim stanie nawet nie mógłbym się z dziećmi w ogródku pobawić lub choćby hobbystycznie pograć w tenisa czy futbol ze znajomymi. Nie będę miał frajdy z życia – tego się bałem. Po tych 10 tygodniach, kiedy motoryczna funkcja zaczęła wracać, było nieco łatwiej. „Fizjo” mnie uspokajał i przekonywał, że rehabilitacja idzie w odpowiednim kierunku. Trzeba być cierpliwym i kontynuować robotę. Najgorzej czułem się, kiedy za bardzo wybiegałem do przodu i zastanawiałem się, co to będzie. Należało wyłączyć takie myślenie, bo działało jak trucizna, i po prostu pracować.

To niełatwe.

Zdecydowanie. Dużo siły czerpałem od rodziny, przyjaciół, znajomych. Wszyscy ludzie w klubie stanęli za mną murem – od chłopaków w drużynie po władze klubu. Pamiętam, jakbyśmy wczoraj rozmawiali z Dariuszem Adamczukiem (szef pionu sportowego – przyp. red.). Uczciwie przyznałem, że kiepsko ze mną i nie wygląda to wszystko dobrze. Zapytał mnie, czy wierzę, że jestem w stanie wrócić.

Co odpowiedziałeś?

Że wierzę.

A on na to?

Że w takim razie on też wierzy.

Chwalebne zachowanie.

Zawsze czułem wsparcie w Pogoni. Czy od Darka, czy od prezesa Jarosława Mroczka, czy byłego trenera Kosty Runjaica, czy obecnego Jensa Gustafssona. Nie zostawili mnie samego. Biła od nich pozytywna energia. Finansowo również mi pomogli, jeśli chodzi o zabiegi czy rehabilitację. Tak naprawdę nie umiem słowami wyrazić wdzięczności dla nich wszystkich. Moja jedyna szansa, że wrócę do gry i tam się odwdzięczę, na boisku.

W przeszłości leczyłeś już długie urazy. To w jakimś stopniu pomogło przetrwać ten czas?

Na pewno. Miałem dwie dłuższe kontuzje. Jako 19-latek zapalenie spojenia łonowego, co zabrało mi dwa lata grania w piłkę. Sześć lat później miałem zabieg głowy kości strzałkowej i wówczas wypadłem na cztery miesiące. W pewnym sensie jestem nauczony cierpliwości, ale to była wyjątkowa sprawa. Kładziesz się z myślą, że lekarz ci pomoże, a tu nagle kończy się jeszcze gorzej niż było.

Muszę zapytać – czy będziesz walczyć o odszkodowanie? Rozmawiałeś z tym lekarzem już po tym, jak okazało się, że popełnił błąd?

Krótko. Powiedziałem mu, że wiem, że nie zrobił tego specjalnie, ale wyszło tak jak wyszło i będę musiał iść do sądu. Wiem, że ta sprawa będzie się ciągnęła, ale operacje, hotele, podróże swoje kosztowały.

W sumie ile trwała twoja rehabilitacja?

Zaczęła się od razu po operacji w styczniu, co też pomogło mi odzyskać sprawność. Potem luty, marzec, kwiecień, maj, czerwiec, lipiec, sierpień. Gdybym nie zainwestował tyle czasu, nie udałoby się tego wszystkiego osiągnąć. Szczerze? Naprawdę cieszę się, że zostałem wynagrodzony. Oczywiście, jeszcze dużo pracy przede mną, żeby być w ogóle opcją do grania, ale to wielki cud, że znowu stoję na boisku z drużyną.

Jak się czułeś przed pierwszym treningiem z zespołem po takiej przerwie?

Jak dziecko, które idzie pierwszy dzień do szkoły. Albo jak nastolatek na pierwszej randce. Były duże emocje.

Na nagraniu w klubowych mediach Pogoni mówiłeś, że musisz sprawdzić, czy jesteś na ty z piłką. I jak?

Nie ma tragedii, ale 14 miesięcy to bardzo, bardzo długi czas. Muszę odzyskać cały timing, czucie przestrzeni, gdzie rywal, gdzie moi zawodnicy. Czuję się „goły”, muszę znowu się trochę odnaleźć, ale wierzę, że to zrobię. Pewnych spraw się nie zapomina, jak jeżdżenie na rowerze. Pewnie byłoby mi łatwiej, gdyby to wszystko stało się z lewą nogą, a nie prawą, moją wiodąca.

Sprawność wróciła w 100 procentach?

Z czuciem nie było problemu, ale nie mogłem ruszać stopą. Teraz mogę całkowicie. No, może kilku procent brakuje po tak długim czasie.

Ustaliliście jakiś harmonogram powrotu? Kiedy można się ciebie spodziewać w meczu? Pewnie najpierw w III lidze w rezerwach?

Nie zrobiliśmy dokładnych dat. Teraz moim celem jest, żeby potrenować, potrenować i jeszcze raz potrenować. Potrzebuję nabrać pewności, muszę trochę inaczej operować lewą stopą. Na pewno jak najszybciej chciałbym dostać 45 minut w drugim zespole, przy czym bardzo dużo będzie ode mnie zależało. W jaki sposób strawię większe obciążenia. Najpóźniej od stycznia chciałbym być gotowy w 100 procentach, żeby wiosną stać się opcją dla trenera Gustafssona. Ale podkreślam – wiem, ile pracy muszę jeszcze wykonać. Pauzowałem 14 miesięcy. To tak, jakbym wrócił z emerytury.

ROZMAWIAŁ MATEUSZ JANIAK

CZYTAJ WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Bramkostrzelny 20-latek zwrócił uwagę Puszczy. Będzie transfer z IV ligi?

Bartosz Lodko
5
Bramkostrzelny 20-latek zwrócił uwagę Puszczy. Będzie transfer z IV ligi?

Komentarze

10 komentarzy

Loading...