Przed tym sezonem można było wierzyć, że Piast udanie wejdzie w nowe rozgrywki i będzie kontynuował to, co zbudował wiosną 21/22, kiedy przegrał ledwie dwa spotkania i zawędrował dość wysoko w tabeli. W przeciwieństwie do poprzednich lat nie stracił bowiem na rynku transferowym lidera tak jak wtedy, gdy odchodzili kolejno Valencia, Felix i Świerczok. Niestety: Piast jesienią znów cieniuje i obok Lechii trzeba go chyba nazwać największym rozczarowaniem 1/3 sezonu.
W ostatnich latach dla gliwiczan było to wręcz normalką, by jesienią nie przesadzać z nogą na gazie i gonić dopiero wiosną. Za kadencji Waldemara Fornalika prezentuje się to następująco:
- 21/22 – 12. miejsce po jesieni → 5. miejsce na koniec
- 20/21 – 13. miejsce po jesieni → 6. miejsce na koniec
- 19/20 – 6. miejsce po jesieni → 3. miejsce na koniec
- 18/19 – 5. miejsce po jesieni → 1. miejsce na koniec
I o ile w dwóch pierwszych przypadkach Piast atakował pozycje medalowe z drugiego szeregu, o tyle kolejne dwa lata były już po prostu gonitwą za przyzwoitością. Piast był cienki w pierwszej części sezonu i poprawiał się w drugiej, ale matematyka okazywała się już bezwzględna i nie pozwalała ekipie Fornalika na coś więcej niż stałe miejsce w TOP6.
Piast Gliwice – analiza słabej jesieni
Dziś wydaje się, że – w optymistycznym scenariuszu – Piasta czeka tylko ten mniej sympatyczny wariant. Obecnie ledwo wystaje ponad strefę spadkową, mając tyle samo oczek co będąca w niebezpieczeństwie Korona. Jasne, Piastowi wciąż pozostaje jeden zaległy mecz do rozegrania, ale po pierwsze i tak można było wierzyć, że gliwiczanie będą jednak w innym miejscu, po drugie ten zaległy mecz to partia z Rakowem, więc przy obecnej dyspozycji trudno wierzyć w komplet oczek. A to starcie już szóstego października.
Kiedy Piast wcześniej cieniował jesienią, dość łatwo można było wskazać dlaczego. Fornalik był pozbawiany najważniejszych ogniw – po sezonie 18/19 zabrano mu Valencię (udział wówczas przy 13 bramkach), po 19/20 Felixa (przy 19), a po 20/21 Świerczoka (też przy 19). Głupotą byłoby zarzucanie trenerowi, że zbytnio oparł się na jednej indywidualności i przy jej braku konstrukcja mu upadała. Generalnie w futbolu wiele zależy od gwiazd i każdy szkoleniowiec cierpiałby, gdyby sezon po sezonie tracił kluczową postać.
Niemniej Piast o komfort swojego szkoleniowca w końcu zawalczył i nie puścił do Lecha Poznań Damiana Kądziora (udział przy 14 bramkach rok temu), odrzucając mniej lub bardziej dowcipne oferty od Kolejorza. Gliwiczanie wiedzieli bowiem, że po pierwsze znów mogliby rzucić kłody pod nogi swojego trenera, a po drugie nie znaleźliby w krótkim czasie godnego zastępcy.
No, ale jak nie idzie, to nie idzie, bo Kądzior – choć w klubie został – złapał kontuzję. W pierwszej kolejce nie zagrał, w drugiej i trzeciej wchodził na końcówki, a Piast wszystko przegrał. Gdy wreszcie zagrał od początku, Piast w czwartej i piątej kolejce wygrał. W sumie pomocnik może się już pochwalić udziałem przy ośmiu bramkach.
Uzależnienie od Kądziora
Jednak skoro patrzymy w tabelę i widzimy Piasta tak nisko, spłycenie pozycji w gliwiczan do przypomnienia o pierwszych trzech meczach byłoby – delikatnie mówiąc — nierozsądne. Kądzior cały czas wychodzi w pierwszym składzie, a mimo to Piast potrafi zremisować z Górnikiem i Śląskiem (a jak udowodniła wczoraj Warta, to raczej wstyd) czy przegrać bezbarwnie z Wisłą Płock i Lechem Poznań. I szczególnie to drugie spotkanie jest powodem do krytyki Piasta, bo równie dobrze mógłby nie wybierać się na przejażdżkę do Wielkopolski – nie oddał ani jednego celnego strzału, ba, nawet nie był blisko, po prostu stał i statystował Lechowi. Oddał ten mecz bez walki, kiedy Lech wtedy jeszcze nie punktował regularnie w lidze i kolejkę wcześniej został ograny nawet przez Śląsk Wrocław. A podkreślmy: Kądzior na murawie spędził wówczas pełne 90 minut.
I tak jak Damiana oczywiście cenimy, tak trudno go jednak nazywać cudotwórcą – sam jeden nigdzie Piasta nie zaciągnie, a dzisiaj trochę to tak wygląda, jakby musiał. W przeszłości każdy z liderów to wsparcie otrzymywał, bo nie było mistrzostwa bez Valencii, ale też bez Parzyszka, Czerwińskiego, Placha i Szmatuły, a brązowy medal to nie jest robota tylko Felixa, bo choćby Parzyszek dorzucił 12 bramek, a na wiosnę wrócił szef Czerwiński.
Dziś? Dziś Kądzior jest osamotniony. Według naszych not w formacji ofensywnej poza nim nie ma ani jednego piłkarza, który przekroczyłby średnią pięć (czyli wyjściową przyzwoitość). Wypada oczywiście wspomnieć o czterech bramkach Wilczka, natomiast przecież trzy strzelił w jednym meczu (ze Stalą), a w znakomitej większości pozostałych spotkań był po prostu bezużyteczny.
Co więcej, jeśli spojrzeć do tyłu, do wspomnianą piątkę przekraczają tylko młodzieżowiec Mosór i bramkarz Plach. Nawet Czerwiński nie jest już w stanie doskoczyć do tego pułapu (4,90).
Przeciętność kadry
I właśnie: tak nam się coś wydaje, że Piast składa się dziś z dobrych piłkarzy w przeciętnej formie i przeciętnych piłkarzy, których coraz trudniej podejrzewać o jakość uprawniającą tę drużynę do utrzymania serii finiszowania na lokatach 1.-6. Wspomnieliśmy już o Czerwińskim, który obniżył loty, o Wilczku, który nie spełnia oczekiwań, ale są jeszcze tacy goście jak Chrapek i Hateley, którzy potrafili być co najmniej solidni, a dziś zanurzyli się w marazmie. Dalej jest jeszcze Tomasiewicz, jeden z liderów ładnej historii Stali Mielec (udział przy 13 bramkach rok temu), który do tej pory w Gliwicach pokusił się ledwie o jedną asystę.
Do drugiej grupy wrzucamy natomiast Sappinena, który chyba po każdym wyjeździe z Estonii zapomina, jak się gra w piłkę (albo po prostu tam był jednookim wśród ślepców). Nie przekonuje też Reiner, a jest w Polsce już rok i trudno go pamiętać z wielu dobrych występów. W klubie pozostaje też Toril, bo najwyraźniej na trzech bramkach z upadającą Legią można się wozić bardzo długo.
I to właśnie w ofensywie widać największy problem Piasta, gdyż gliwiczanie bronią się jeszcze nieźle, na poziomie średniej Ekstraklasy. Strzelili jednak tylko 11 bramek, tylko bezbarwny Śląsk, defensywna Warta i beznadziejna Lechia mają mniej sztuk na koncie. A jeśli spojrzymy na to, że udział ośmiu bramkach ma Damian Kądzior (dwa gole, pięć asyst, jedno kluczowe podanie), to wyjdzie nam bilans dla reszty dramatyczny. Gdyby nie obecność jednego gracza, Piast miałby okazję zanotować trzy gole przez 10 spotkań.
A przecież Kądzior z Wisłą Płock opuścił boisko przez kontuzję. Co gorsza – przez kontuzję bez kontaktu z przeciwnikiem, więc Piast zaraz może znaleźć się w naprawdę cholernie trudnej sytuacji.
Niestety, ale z biegiem czasu sprzeciętniał nam ten projekt. Oczywiście wciąż można zakładać, że na wiosnę karta się odwróci, tym bardziej że to dziwny sezon i przerwa będzie długa, ale nawet jeśli – trudno będzie powiedzieć o rozwoju. Piast w najlepszym wypadku po raz trzeci zagra to samo, czyli słabo jesienią, a dobrze wiosną. Kiedy można było wierzyć, że tym razem od początku zobaczymy mocną drużynę, wzmacniającą rywalizację w górze tabeli.
Niestety Piast znów nie dojechał na początek rywalizacji.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Błanik: To najlepszy czas w mojej karierze, a może być jeszcze lepiej [WYWIAD]
- Piast traci punkty i Kądziora
Fot. Newspix