Śląsk z Wartą od dwóch lat lubili sobie wzajemnie postrzelać, w ich meczach do tej pory padały średnio prawie cztery gole. Dziś jednak trudno było ostrzyć sobie zęby na bramkową kanonadę, bo jedni i drudzy od początku sezonu nie imponują skutecznością. No i do miana widowiska to spotkanie miało całkiem daleko. To jak z czekoladą i wyrobem czekoladopodobnym – obok siebie nie stały.
Na pewno wiemy, kto przed meczem sobie nie wyostrzył, ale zmysłów. Na początku meczu poważny błąd popełnił Szromnik, właściwie to zrobił babola. Wyszedł do dośrodkowania, złapał piłkę, ale spadając na murawę, chyba zapomniał, że Konczkowski gra z nim w zespole. Bramkarz Śląska myślał, że był faulowany. Konsekwencje były brutalne – wypuścił piłkę z rąk i dał Destanowi prezent w postaci pierwszego trafienia w Ekstraklasie.
Śląsk Wrocław – Warta Poznań 0:2. Jeden farfocel ustawił mecz
Uwaga, to był jeden, jedyny celny strzał w pierwszej połowie. Śląsk właściwie nie zagroził bramce Lisa, miał jedynie jakieś zrywy, które odbijały się od defensywy Warty. Z jednej strony trzeba powiedzieć, że to widowisko specjalnie nie porywało, ale z drugiej – na siłę obie drużyny można było docenić. Nie licząc tego błędu Szromnika, Śląsk też dobrze zwalczał ataki Warty. To było takie typowe spotkanie na 0:0, w którym wynik rozstrzyga – tak jak w tym przypadku – jakiś farfocel.
No, tylko w tej „niby pochwale” Śląska jest spory mankament. Śląsk grał przecież u siebie, powinien był grać z większą pompą. Do bólu przewidywalne wrzutki Garcii, niezłe przerzuty Olsena czy błyski Borysa to zdecydowanie za mało, żeby zadowolić kibiców, a co dopiero wygrywać mecze. Dziś, za tydzień, za miesiąc, niezależnie od klasy rywala. Śląsk na drugą połowę musiał się trochę ogarnąć, lepiej dostroić. Choć potrafił zdominować Wartę, bez konkretów to nie miało większego znaczenia.
Śląsk prawie wywalczył rzut karny, ale poza tym grał bryndzę
No i teraz dochodzimy do punktu, w którym Śląsk mógł mieć wreszcie jakiś konkret. W polu karnym padł na murawę Yeboah, Grzesik go popchnął, ale czy to był na tyle mocny kontakt, żeby odgwizdać rzut karny? Pierwotnie sędzia Szczech uznał, że tak. Ale po podejściu do monitora już zmienił swoją decyzję, chyba widząc, że niemiecki skrzydłowy wybrał pad, bo tak było mu wygodniej. I słusznie, za to gospodarzom jedenastka się nie należała.
W końcowych fazach meczu Śląsk wykonywał milion wrzutek, próbował strzałów z dystansu – całkiem niezły był ten Łyszczarza – ale nie zdało się to na nic. No i powiedzmy sobie szczerze, że przez większość meczu to, co robili gospodarze, miało znamiona paździerzu. O grze Śląska jako całości nie można powiedzieć wiele dobrego, ale to już chyba taki niechlubny zwyczaj, że po przerwie reprezentacyjnej piłkarze z Wrocławia zwyczajnie nie domagają.
Warta natomiast po raz kolejny udowodniła, dlaczego jest najlepszą ekipą wyjazdową w lidze. Dziś ma już 13 punktów w delegacji na 14 ogólnie zdobytych. Niemal przez cały mecz chowała się za podwójną gardą, ale w samej końcówce jeszcze ukąsiła wrocławian. Choć oddała tylko TRZY celne strzały przez 96 minut, wygrała w pełni zasłużenie, bo po Śląsku nie było jakoś specjalnie widać, że ma dobry plan na ten mecz. Albo miał, ale nie potrafił go wykonać. Albo jeśli polegał na wrzutkach, to, hmm, może warto je poćwiczyć na treningach? Albo – co też brzmi logicznie – ma po prostu za słabych piłkarzy, żebyśmy mogli spodziewać się czegoś znacznie lepszego.
Tym samym Śląsk Wrocław niezmiennie zostaje typową drużyną grającą w kratkę, w sam raz na dolne rejony tabeli. Z taką grą trudno będzie się z tego wygrzebać, aczkolwiek na szczęście dla WKS-u są w tej lidze gorsze ekipy.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Osuszanie przemoczonych ubrań. O mentalności Legii
- Pogoń gasi światło. Jak wyglądało otwarcie szczecińskiego stadionu?
Fot. Newspix